Rozmowa ze Zdzisławem Nitką, współczesnym polskim artystą, którego obrazy towarzyszą pierwszemu powojennemu pokazowi twórczości niemieckiego ekspresjonisty Ottona Müllera.
Jak to się stało, że twoje obrazy zawisły obok dzieł Ottona Müllera najpierw na wystawie w Hamburger Bahnhof, a teraz w Muzeum Narodowym we Wrocławiu?
Mogę powiedzieć, że był to łut szczęścia. Kiedy trzy lata temu kuratorki robiły we Wrocławiu kwerendę poprzedzającą wystawę, czyli poszukiwały prac na ekspozycję, odwiedziły także naszą Akademię Sztuk Pięknych. To właśnie tu, gdy była ona Państwową Akademią Sztuki i Rzemiosła Artystycznego, Müller zaczął wykładać po skończonej służbie wojskowej w czasie pierwszej wojny. W Breslau pracował ponad dekadę, aż do 1930 roku, a jego wykłady cieszyły się dużą popularnością. Kuratorki: Dagmar Schmengler i Barbara Ilkosz odwiedziły prof. Piotra Kielana, rektora ASP, a ten zrządzeniem losu chwilę wcześniej spotkał na korytarzu Marka Śniecińskiego. Zaprosił go na rozmowę z kuratorkami i właśnie ten historyk sztuki zaproponował, by Panie zainteresowały się moim malarstwem. Zdaniem Marka jestem późnym uczniem Müllera. Rektor ofiarował kuratorkom mój album, i chyba to ostatecznie przekonało je do zaproszenia mnie na wystawę.
Nie przypisuj wszystkich zasług Markowi – w tym albumie zamieszczono twoje obrazy malowane w hołdzie Müllerowi.
No tak, ale to była jego rekomendacja. Kuratorki nie od razu zaprosiły mnie do pokazania prac w Berlinie, bo wtedy nie było koncepcji aż takiego czasowego rozciągnięcia tematu ekspozycji. W Hamburger Bahnhof planowano, że wystawa Müllera będzie prezentacją historyczną i nikt nie brał pod uwagę pokazywania prac artysty żyjącego obecnie. Marek usłyszał, że ma cierpliwie czekać na decyzję dyrekcji berlińskiego muzeum. Czekałem też ja, niezwykle podekscytowany. Okazało się, że moje malarstwo tak przekonało kuratorki, że później były ambasadorkami pomysłu i po pół roku zostaliśmy z Markiem powiadomieni, że jednak będę mógł włączyć się do berlińskiego, jak i do wrocławskiego pokazu.
I?
W głowie zawirowało mi ze szczęścia. Nie śmiałem nawet o tym marzyć! Sztuka ekspresjonistyczna sprzed niemal wieku jest dla mnie dużo ważniejsza od tego, co działo się i dzieje w późniejszym malarstwie. Nie mam aż takiej atencji nawet dla sztuki mi współczesnej. I gdybym miał wybór – wystawiać się choćby na Documenta w Kassel, czy też na Biennale w Wenecji, bądź wziąć udział w tym pokazie, bez wahania wybrałbym towarzyszenie swymi obrazami Müllerowi, czy Kirchnerowi. Gdy Marek dał mi nadzieję, to nie było jeszcze takiego hurra, ale decyzja o włączeniu do wystawy po prostu mnie uskrzydliła!
Czy w czasach studiów w latach 80. znałeś malarstwo Müllera?
Miałem to szczęście, że poznałem je jeszcze wcześniej, podczas nauki we wrocławskim Państwowym Liceum Plastycznym. Chyba w czwartej klasie byłem na wystawie ekspresjonizmu w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, i przeżyłem prawdziwy szok. Moi skądinąd wspaniali nauczyciele z tego okresu – Jerzy Rosołowicz, Zbigniew Paluszak, czy Małgorzata Grabowska – byli zainteresowani biegunowo innymi problemami sztuki.
Byli to przedstawiciele strukturalizmu, malarstwa materii, czyli różnych odmian abstrakcji.
Wtedy też głośno była dyskutowana wystawa francuskiego informelu i tak naprawdę niewiele osób z awangardowego środowiska zajmowało się czymś innym niż sztuką nieprzedstawiającą. A mnie zafascynował Maurice de Vlaminck i Vincent Van Gogh. Spotkanie z ich obrazami było jak eksplozja, prawdziwy wybuch artyzmu. Ten kolor, ta uproszczona forma, ta głębia. Prawdziwy szok przeżyłem gdy zobaczyłem autoportret Vincenta z obciętym uchem. Ten rodzaj artystycznego spojrzenia wydał mi się odkrywczy. Tak świeży i intrygujący, że bezpieczne rozważania formalne przestały mnie interesować. Bo to nie o urodę koloru i kształtu chodziło w sztuce postimpresjonistów. Van Gogh pokazał siebie chorego, ciepiącego, w sytuacji skrajnie intymnej, a przy tym jakby chwalił się swoim szalonym czynem. Ta anegdota, ten przekaz, otworzył mi oczy. Zrozumiałem, że nie tylko to, jak malowano obraz jest ważne, ale przede wszystkim najistotniejsze jest to, co on przedstawia. Od tego momentu moje malowanie nie było już takie samo. Wiedziałem, że muszę malować wprost, zrozumiale i bez krygowania się. Inaczej nie ma sensu.
W latach 80. we wrocławskiej Akademii młodzi artyści skłonili się ku ekspresji choćby dlatego, że ich nauczyciele byli konceptualistami. Jak się Tobie studiowało pod okiem Saszy Dymitrowicza, Józefa Hałasa? Czy rozumieli twoje poszukiwania?
Nie powiem, by je pochwalali, bo przecież sami szli inną drogą. Natomiast nie byłem zwalczany, bo moja pasja malowania była im bliska. Gorzej z tymi, którzy rzeczywiście zajęli się anty-sztuką. Jednak ostatecznie nie przeszkodziło mi to w skończeniu Akademii.
Przywołujesz teraz wzorce postimpresjonizmu i fowizmu, głównie francuskiego, ale przecież twoje malarstwo najbliższe jest twórczości ekspresjonistów niemieckich.
Tworzyli go moi ukochani malarze, oni są dla mnie inspiracją najważniejszą, choć nie jedyną. Dziś mogę powiedzieć, że szczególnie bliskie są mi obrazy Ottona Müllera i Ernsta Ludwiga Kirchnera. To oni są moimi mentorami.
To ostatnie słowo uzupełnia tytuł wystawy Otto Müllera. To, że był malarzem i mentorem to oczywistości, czym więc twoim zdaniem tłumaczyć można ostatni człon tytułu ekspozycji określający go jako maga?
Ewidentnie odnosi się ono do magii jego sztuki. Bo nikt jak on nie potrafił przenieść zaobserwowanych w rzeczywistości sytuacji do sfery sztuki. Spójrz choćby na jego fascynacje folklorem cygańskim. Ówcześnie Romowie traktowani byli jak gorsza kategoria ludzi, a ich styl życia stał w jaskrawej opozycji do mieszczańskiego modelu funkcjonowania. Müller swymi obrazami charakteryzuje ich jako ludzi wolnych i wyraźnie widać, że im tego szczęścia zazdrości. Ja odczuwam wpływ tej magicznej siły Müllera na własnej skórze, i daje mi ona dalszą wiarę w sens uprawiania malarstwa.
Rozmawiała Agata Saraczyńska
Polecamy też:
— Wystawa „Malarz. Mentor. Mag. Otto Mueller a środowisko artystyczne Wrocławia” ➸
— Intrygujące! „Otto Mueller – malarz Cyganów” ➸
12 maja, o godz. 13.30 zaplanowano towarzyszące wystawie spotkanie ze Zdzisławem Nitką „Otto Müller i niemieccy ekspresjoniści” – prowadzenie Anna Chmielarz, wstęp wolny.
30 czerwca na finał ekspozycji Zdzisław Nitka spotka się w widzami w Muzeum Ekspresjonistów w Obornikach Śląskich.