Barbara Andruszkiewicz, kuratorka wystawy „Wyrzeźbiony Wrocław”, opowiada o wrocławskiej rzeźbie 1. połowy XX wieku.
Rzeźba wrocławska pierwszej połowy XX wieku jest najmniej rozpoznanym zjawiskiem w sztuce Wrocławia. Dlaczego?
Szczególnie uderza ten niedostatek wiedzy w porównaniu z wrocławskimi osiągnięciami z dziedzin architektury oraz malarstwa, na temat których od lat trwają zaawansowane badania. Duży wpływ na ten stan rzeczy miały losy rzeźb podczas II wojny światowej oraz tuż po niej. Wiele z nich zniknęło z przestrzeni publicznej w wyniku zniszczeń. Te odlane z cennego kruszcu, jakim jest brąz, niejednokrotnie przetapiano. Z kolei większość dorobku artystycznego wrocławskich i śląskich rzeźbiarzy, która nie mogła zostać zabrana przez nich podczas ucieczki na Zachód (jak np. w przypadku opuszczającego Śląsk na rowerze Kurta Kupkego) została tu i bezpowrotnie zaginęła.
Po wojnie też nie było łatwo…
Decydującym czynnikiem była tu całkowita wymiana ludności na Śląsku – oczywistym jest, że na terenach „polskich Ziem Odzyskanych” nie mogły pozostać pomniki niemieckich władców i wybitnych osobistości. Poza tym nowi mieszkańcy regionu przez długi czas nie doceniali poniemieckiego dziedzictwa jako coś obcego, „nie naszego”. W szczególności dotyczyło to dzieł z pierwszej połowy XX w., czyli niedostatecznie starych, żeby reprezentować sobą jakąś wartość historyczną, poza tym ich estetyka nie wszystkim musiała się podobać. Nikt więc nie zabiegał o ochronę tych rzeźb jako wartościowych dzieł sztuki.
Oczywisty jest stosunek władz socjalistycznych do tych prac. Ale trochę się nie dziwię, bo np. piękna rzeźba kobiety powstała w 1943 roku, co znaczy, że jej twórca odsunął się od wojennej rzeczywistości. To też mogło budzić sprzeciw.
Owszem, ale pamiętajmy, że Wrocław długo pozostawał poza obszarem działań wojennych i życie toczyło się tu względnie normalnie. Artyści także musieli zarobić na chleb, robiąc to, co umieją najlepiej. Poza tym mamy za mało informacji, żeby stwierdzić, co sądził o wojnie Paul Schulz, czyli autor tej rzeźby, wówczas prawie 70-letni.
Co ciekawe, na akcie widnieje data 1843, nie mogła jednak powstać w tym czasie, gdyż Schulz urodził się dopiero w 1875 r. Podczas dokładnych oględzin można dostrzec, że cyfra 9 została nieudolnie przekuta. Ktoś pewnie chciał „postarzyć” dzieło, chcąc je sprzedać.
Dziś doceniamy to, co zostało?
Pierwszym pokoleniom, które przeżyły koszmar wojny i przybyły na Śląsk, wszystko co powstawało w niemieckich czasach, wywoływało negatywne skojarzenia. Na szczęście od jakiegoś czasu to się zmienia. Tą wystawą chcemy zapracować na należyte docenienie twórczości wrocławskich rzeźbiarzy, przywrócić pamięć o nich. Ich twórczość stanowi także nasze dziedzictwo, jako nowi mieszkańcy powinniśmy kultywować pamięć o tych, którzy kształtowali miasto i region. Żyjemy w czasach, kiedy świeżym spojrzeniem możemy oglądać dawniej skrywane dziedzictwo.
Ci rzeźbiarze zajmowali się aktem, portretem, animalistyką, wieloma tematami.
Na podstawie zachowanych dzieł możemy stwierdzić, że faktycznie artyści ci podejmowali różnorakie tematy. Wyjątek stanowią niektórzy rzeźbiarze, których znamy wyłącznie z dzieł sakralnych, jak np. Bruno Tschötschel, Johannes Baumeister czy Heinrich Daake.
Animalistyka zajmowała głównie rzeźbiarki, np. Inge Jaeger-Uhthoff. Wiemy o tworzonych przez nią portretach, ale do czasów dzisiejszych zachowały się wyłącznie wizerunki zwierząt jej autorstwa, wyraźnie jej ulubiony temat – początkowo realistyczne, potem upraszczające formę. Do dziś we wrocławskim ZOO stoi jej statua źrebaka, ze śladami po kulach, będącymi świadectwem trudnej historii tego miejsca, którego nie oszczędziła II wojna światowa (mogły powstać podczas walk o miasto lub później, kiedy żołnierze radzieccy strzelali do ocalałych w zoo zwierząt dla rozrywki).
Również Marg Moll doskonale oddawała zwierzęcą naturę w swoich dziełach, jednocześnie odważnie upraszczając formy. Można się zastanawiać, na ile animalistyka była wówczas typowo kobiecą specjalnością. Obok uroczych przedstawień kaczek czy świnki morskiej pokażemy jednak również Byczka Jaroslava Vonki a także rzeźbę gorylicy Pussi*, maskotki przedwojennego zoo, którą wykonał Heinrich Kiesewalter.
Animalistyka, o ile można oceniać przy znikomej ilości zachowanych rzeźb oraz archiwaliów, stanowi jedynie niewielki procent twórczości wrocławskich artystów.
Wrocławska rzeźba nie jest znana, ale Muzeum prezentuje też prace artystów, którzy dziś nie są zupełnie nieznani, jak Christian Behrens, Theodor von Gosen, Jaroslav Vonka czy Margerethe Moll.
Duża w tym zasługa Muzeum Miejskiego Wrocławia, promującego twórczość Theodora von Gosena, którego wrocławianie mogą kojarzyć dzięki zorganizowanym tam dwóm wystawom oraz głowie Orfeusza, rzeźbie odsłoniętej przed Muzeum Teatru w 2016 r., a wykonanej na podstawie modelu. W Muzeum Miejskim miała również miejsce w 2015 r. ekspozycja „Bruno Tschötschel (1874–1941) – wrocławski Wit Stwosz XX wieku”, dzięki której twórczość tego niezwykłego artysty zaczęła być rozpoznawalna. Z kolei Jaroslav Vonka został na nowo odkryty dzięki wystawie „Stwórcze ręce. Wrocławskie rzemiosło doby modernizmu” w 2015 r. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu.
Pamięć o niektórych artystach, jak np. Marg Moll, jest cały czas kultywowana w Niemczech. Christian Behrens nie doczekał się monograficznej publikacji, ale liczę tu na pana Romualda Nowaka, który napisał m.in. niezwykle interesujący i obszerny esej na jego temat do katalogu wystawy.
Podsumowując: część rzeźbiarzy jest już znana, ale to tylko niewielka liczba w stosunku do wszystkich, którzy tutaj pracowali, gdyż Wrocław to kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset nazwisk wartych przypomnienia. Sama piszę rozprawę doktorską poświęconą rzeźbie wrocławskiej. Temat ten towarzyszy mi od początku pracy naukowej – na pierwszym etapie studiów badałam twórczość Tschötschela, pisząc o ołtarzu jego autorstwa w kościele pw. św. Piotra i Pawła w moim rodzinnym mieście, Sycowie, natomiast pracę magisterską poświęciłam Paulowi Schulzowi i do jego dzieł mam wciąż ogromny sentyment. Rekonstruowanie twórczości wrocławskich rzeźbiarzy, odnajdywanie ich kolejnych dzieł daje mi dużo satysfakcji i po prostu sprawia radość. Niniejsza wystawa jest pierwszym, ale z pewnością nie ostatnim efektem tych poszukiwań.
Odkryła Pani coś szczególnego?
Tak, jestem dumna z odkrycia zespołu rzeźb z dawnego cmentarza prof. Carla Hassego w Bukowcu ➸, które były wynikiem ścisłej współpracy wrocławskich artystów ze zleceniodawcą, rozmiłowanym w sztuce anatomem, wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego. W dodatku udało się też znaleźć niektóre dzieła z tego miejsca rozproszone po Śląsku, ale mimo wszystko zachowane, co niezmiernie mnie cieszy.
To wszystko, co zobaczymy, jest własnością Muzeum Narodowego we Wrocławiu?
Jedynie około 1/4 z nich należy do zbiorów naszego Muzeum. Większość prac wypożyczyliśmy z innych muzeów polskich i niemieckich, kościołów, rąk prywatnych i różnego rodzaju instytucji.
Jakiego materiału używali najchętniej rzeźbiarze?
Na wystawie zdecydowanie przeważają rzeźby z brązu, jest to materiał, który nie poddaje się łatwo upływowi czasu. Należy pamiętać, że był jednocześnie drogi i nie wszyscy artyści mogli sobie pozwolić na odlewanie swoich dzieł (jak Joachim Karsch – jego prace na wystawie to w większości odlewy wykonane już po śmierci artysty).
Kamień jest trudny w obróbce i niewielu rzeźbiarzy w nim pracowało, ale pokażemy kilka przykładów z tego materiału, w tym z marmuru oraz alabastru. Zaprezentujemy również gipsowe modele dzieł, które były odlewane potem w brązie lub odkuwane w kamieniu, a także figurkę z kości słoniowej. W rzeźbie sakralnej z kolei wyraźnie dominuje drewno.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
* Pussi – maskotka przedwojennego zoo, sportretowana przez Heinricha Kiesewaltera, żyła od 1897 do 1904 roku. W momencie śmierci była najdłużej żyjącą małpą człekokształtną w niewoli (przyp. red.).
Więcej informacji o wystawie „Wyrzeźbiony Wrocław” ➸