W roku 1616 zmarł Miguel de Cervantes i William Szekspir. Obaj dokładnie tej samej daty – 23 kwietnia – choć, to intrygujące, nie tego samego dnia: w owym czasie Hiszpania używała kalendarza gregoriańskiego, a Anglia kalendarza juliańskiego, zatem Shakespeare zmarł w istocie 10 dni po Cervantesie – 3 maja. Na pamiątkę wydarzenia, jak również innych rocznic urodzin lub śmierci wybitnych pisarzy, 23 kwietnia obchodzony jest Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Pomysł tego święta zrodził się w 1926 roku w Katalonii, później uznano je za oficjalne święto w całej Hiszpanii, aż w 1995 roku UNESCO usankcjonowało je jako światowe.
Ze świętem związany jest tytuł Światowej Stolicy Książki ➸ wyróżniający miasto, które przygotowało najlepszy program promujący książkę i czytelnictwo. Każdego roku, począwszy od 2001, data 23 kwietnia wyznacza pierwszy dzień stołecznej kadencji danego miasta. Warto przypomnieć, że w 2016 roku tytuł ten przyznano Wrocławiowi, natomiast w roku obecnym ów zaszczytny tytuł przejmuje stolica Gruzji – Tbilisi ➸ Fakt ten naturalnie kieruje nasze myśli ku gruzińskiej kulturze książki i druku, z którą nierozerwalnie wiąże się oryginalny alfabet gruziński, służący do zapisywania języka gruzińskiego oraz kilku innych języków z rodziny kartwelskiej. Pismo gruzińskie, tak jak używane przez nas pismo łacińskie, jest fonetyczne i czyta się je od lewej do prawej, natomiast w odróżnieniu od niego jest jednoszeregowe (czyli ma tylko jeden system liter, bez odróżniania liter małych i wielkich).
W zbiorach Działu Sztuki Wydawniczej Muzeum wprawdzie nie ma ciekawostek związanych z alfabetem gruzińskim, znajduje się jednak inna piśmienna osobliwość, o której warto przy tej okazji wspomnieć. Abdżad to inaczej pismo spółgłoskowe, czyli takie, które posiada lub stosuje znaki tylko na oznaczenie spółgłosek. Nie możemy zatem nazwać tego systemu alfabetem, bo choć nadal jest to pismo fonetyczne, to w alfabetach samogłoskom i spółgłoskom odpowiadają odrębne, równorzędne i samodzielne litery. Nie tylko to odróżnia abdżad od pisma łacińskiego: także i to pismo jest jednoszeregowe, a co jeszcze ważniejsze – wszystkie znane mi abdżady czyta się od prawej do lewej (choć nie jest niemożliwym, aby istniał abdżad rozpoczynający pismo od lewej strony). To implikuje pewną wydawniczą niedogodność. Wyobraźmy sobie książkę, w której chcemy napisać coś po polsku i po arabsku. Jak pogodzić sprzeczne ze sobą kierunki czytania obu tekstów? Gdyby poświęcić im równoległe kolumny lub strony, teksty nie pokrywałyby się: pierwszej stronie tekstu polskiego towarzyszyłby koniec tekstu arabskiego. Tu w sukurs przychodzi tetbeszka.
Tetbeszka to z francuskiego tête-bêche – dosłownie „głowa do głowy”, „od głowy do ogona”, „od stóp do głów”, co bierze się od sposobu spania, który u nas znany jest jako „na waleta”, a to z kolei czerpie w języku francuskim genezę z konstrukcji łopaty (tête to głowa, bêche to łopata). W języku polskim najczęściej posługują się tym terminem filateliści, bowiem oznacza parę znaczków wydaną w ten sposób, że jeden jest obrócony do góry nogami w stosunku do drugiego.
W bibliologii jednak przyjęło się w ten sposób określać dokument, który prezentuje treść od obu końców, a tym samym od obu okładzin (wierzchniej i tylnej) okładki jednocześnie. Obie części spotykają się wtedy pośrodku dokumentu, a lekturę dokumentu można rozpocząć z obu końców. W naszym przypadku będzie to więc książka, której polski tekst „rozpocznie” się od wierzchniej części książki, natomiast arabski – od spodniej (choć z punktu widzenia osoby arabskojęzycznej będzie dokładnie odwrotnie). W tym przypadku tetbeszki nie trzeba „odwracać” przed początkiem lektury.
Niektórzy jednak uważają, że esencją „tetbeszności” jest właśnie ów obrót o 180°. Kiedy treść jest dwujęzyczna, ale jednokierunkowa (albo jednojęzyczna, ale osoba odpowiedzialna za powstanie książki – autor, wydawca, zleceniodawca, typograf… – chce, by książka rozpoczynała się z obu stron i spotykała dokładnie w jej środku), to – by rozpocząć lekturę jej „spodniej” części – trzeba ją postawić „na głowie”. Często jest to świadomy zabieg, a nie tylko sprostanie wymogom stawianym przez treść, swoista gra z czytelnikiem, zwracająca uwagę swoją osobliwością.
I w tej zabawie chwilowego stawiania świata na głowie tylko bibliotekarze złorzeczą, bo muszą dla opisu bibliograficznego wybrać tytuł główny, a w tej przygodzie oba końce są przecież równie dobrym początkiem. Niczym w „Alicji w Krainie Czarów”.
Jakub Maciej Łubocki, Dział Sztuki Wydawniczej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu
— #zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸