Spotkanie

Wiadomość o znakomitym podobno obrazie Władysława Podkowińskiego (1866–1895) przechowywanym w Jeleniej Górze przyjęliśmy z należytym dystansem, bo takie rzeczy po prostu się nie zdarzają.

Po jakimś czasie właściciel pojawił się we wrocławskim muzeum z okazałym rulonem pod pachą. Wspólnie zaczęliśmy rozwijać płótno, a jego ukazujące się stopniowo fragmenty sprawiły, że nasz sceptycyzm prędko zgasł. Mieliśmy przed sobą Spotkanie – obraz naprawdę znakomity i znany, o którym słuch zaginął po roku 1945. Kupiliśmy go czym prędzej, ale już wkrótce wyszły na jaw trudności stojące przed konserwatorami.

Obraz należało oczyścić, lecz uniemożliwiała to mocno nadwerężona struktura warstwy malarskiej. Grudki suchej, grubo nakładanej farby, odspojone od podłoża, żyły własnym życiem. Aby je zdyscyplinować, a więc skonsolidować całość, potrzebna była jakaś metoda bezdotykowa. W końcu, po długich namysłach i licznych próbach, konserwatorzy postanowili rozpylić na lico leżącego płótna rozcieńczony klej z jesiotra, nadmuchiwany przez szklaną rurkę. Ten eksperyment sprawdził się znakomicie.

Podczas oczyszczania coraz bardziej docenialiśmy kolorystyczną urodę tego obrazu: niuanse zieleni, migotliwość matowych, punktowo kładzionych drobin farby i sugestywną jakość popołudniowego światła, które odbija się różnobarwnymi refleksami na sukniach kobiet i piasku polnej drogi.

W sygnaturze po lewej u dołu artysta podał nie tylko swoje nazwisko i datę powstania obrazu (1892), ale także miejscowość: Mokra Wieś. Był to leżący nieopodal Warszawy majątek Stanisławy z Koskowskich Maszyńskiej, żony malarza Juliana Maszyńskiego. Właściwie scena rozgrywa się na drodze z Mokrej Wsi do Chrzęsnego, sąsiedniego majątku siostry Stanisławy, Ewy z Koskowskich Kotarbińskiej, żony malarza Miłosza Kotarbińskiego. Obie właścicielki – w białych sukniach – zostały sportretowane w Spotkaniu. Na żerdzi ogrodzenia, ubrany w strój do konnej jazdy, siedzi sam Podkowiński, towarzysząc stojącej po prawej Ewie Kotarbińskiej, obiektowi swej beznadziejnie nierealnej miłości.

Trudną decyzję trzeba też było podjąć przed naciągnięciem płótna na krosna. Malarz dokonał korekty formatu obrazu, pozostawiając u dołu nieukończony kilkunastocentymetrowy pas i podnosząc sygnaturę stosownie wyżej. Ta korekta jednak nigdy nie została zrealizowana, a jedyna przedwojenna reprodukcja barwna nie uwzględniała jej również. Zdradzając artystę, przyjęliśmy wersję nieskorygowaną, aby uwierzytelnić tożsamość dzieła z jego reprodukcją. Wielu widzów i prawie wszyscy konserwatorzy mają nam to do dziś za złe.

Ewa Houszka, kurator Galerii Sztuki XVI–XIX w.

#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸

 

print