Śmierć św. Barbary

Święta BarbaraNiech mi Państwo wierzą, gdyby Willmann żył współcześnie i gdyby, kierując się swoją wyobraźnią, zechciał zekranizować historię św. Barbary – posypałyby się Oscary.

Zacznijmy jednak od początku. Ileż ta Barbara musiała przejść! A przecież, choć deptana jak ta trawka pod kopytami rozszalałego losu, wciąż podnosiła się zwycięsko. Lecz nie dlatego, że była silną sama z siebie. Swoją siłę czerpała z wiary. A że była to wiara nowa, w nikomu wcześniej nie znanego Pana Jezusa, więc jak się Państwo słusznie domyślacie, na jasne dotąd niebo nad jej głową zaczęły napływać czarne chmury.

Rzeczywiście, Barbara do pewnego czasu wiodła życie idealne: dom ze służbą (czytaj: niewolnikami), „ustawiony” ojciec. Ot, klejnot w złotej oprawie. Pszczoła w miodzie. A niech będzie i to: pączek w maśle. W maśle wiejskim, dodam koniecznie, żeby poczuć smak tego jej życia.

Aż tu masz, wbrew regułom, zaczyna wierzyć w Jezusa i – jakby tego było mało – składa śluby wiecznego dziewictwa.

Nawet nie chcę wspominać o tym, co ją za to spotkało. Ale jednocześnie nie mogę przemilczeć, że między innymi została uwięziona w wieży. Państwo sobie wyobraźcie, bez telefonu, telewizora, radia, internetu – bo to przecież był początek IV w. Istny koszmar. Nic tylko zwariować w tej izolacji.

Lecz Barbara przetrzymała i to. I niech pocieszeniem będzie fakt, że jak już było po wszystkim, szturmem zdobyła serca chrześcijan.

A co z modelką? Najwyraźniej i ona, choć niestety powodowana chęcią zdobycia ziemskiej sławy, zniosła niejedno. Willmann wymyślił sobie, że umieści ją po przekątnej. Ileż ona musiała wycierpieć w tej jakże niewygodne pozycji. Już jej tam z pewnością czeladnicy poupychali jakieś poduszki, ale pytam, ludzie, jak długo można tak w realu lecieć i lecieć po tej przekątnej…

Może było z nią tak jak z Mariolką z Pociągu do Hollywood. Pamiętacie Państwo w tej roli niezastąpioną Kasię F. (obecnie Katarzynę, no cóż, jak ten czas zmienia imiona). No i scenę, w której podpalają ogień pod Mariolką. Bohaterka zaczyna jednak płonąć naprawdę. Drze się, ile sił. Ale wszyscy myślą, że z niej taka dobra aktorka.

Może i w pracowni Willmanna realizm wziął górę nad udawaniem. Może modelka prosiła: „Mistrzu, już dłużej tak nie mogę”. Może ten ją ganił: „Cicho, wytrzymaj!”. No i krew jej uciekała z głowy i umierała naprawdę.

Tego jednak się już nigdy nie dowiemy. Było jak było. Ważne, że efekt zachwyca. Dziewczyna została wydobyta światłem z mroku. Jej przymrużone oczy do dziś zdają się śledzić nasze reakcje na kunszt jej gry aktorskiej. Mało tego, choć rozgrywa się tutaj moment ostateczny w życiu świętej, artysta nie zaniechał nałożenia modelce bielidła na twarz i mazidła na usta. Wszystko, jak widać, można przejść z twarzą. Z piękną twarzą, dodajmy koniecznie.

A co z Dioskurem? Czy wykonał egzekucję z litości nad cierpiącą córką, a może ze strachu o swoje bezpieczeństwo, utratę pozycji i majątku? Czy piorun był autentyczny, czy może to tylko metafora nagłej śmierci Dioskura, któremu być może nie wytrzymało ojcowskie serce? Mistrz raczej nie zadawał sobie takich pytań. Kat jest tu wszak uosobieniem żywiołu pogańskiego, który zagraża chrześcijaństwu.

Tak, posypałyby się Oscary. Poza kategorią kostiumów. Willmann bowiem uaktualniał, rozgrywał epizod tu i teraz, nie dbając o realia historyczne. Ale jakoś pewnie by to zniósł, dzierżąc w ręku statuetkę za reżyserię 🙂

Sławomir Ortyl, kustosz w Dziale Oświatowym MNWr

Michael Willmann, Śmierć św. Barbary, przed 1687; fot. Arkadiusz Podstawka

#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸

 

print