Rozmowy Małgorzaty Matuszewskiej:
„Co się wydarza, kiedy praca styka się z pasją”

Rozmowa z Barbarą Banaś, autorką książki Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, wyróżnioną Nagrodą Edytorską Pióro Fredry, przyznaną podczas grudniowych Targów Dobrej Książki we Wrocławiu.

Fot. M. Lorek

Nagroda Pani autorstwa, z projektem graficznym Joanny Jopkiewicz. Książka została wyróżniona „za umiejętną współczesną interpretację graficzną i typograficzną nawiązującą do epoki, w której tworzyli Drostowie”. Na czym polega współpraca z autorką strony wizualnej?
Dla mnie, jako autorki i badaczki zajmującej się przecież też stroną wizualną obiektu, współpraca z grafikiem jest bardzo ważnym elementem procesu powstawania książki. Przy wszystkich przygotowywanych publikacjach starałam się nawiązać nić porozumienia z osobą „oprawiającą” graficznie całość. Z Joanną Jopkiewicz współpracujemy od dawna, pierwszym naszym wspólnym dziełem był katalog towarzyszący wystawie Wytwórnia wyrobów ceramicznych „Steatyt” w Katowicach prezentowanej w naszym muzeum w 2015 roku. Wtedy poznałam Joannę jako sprawną, słowną i zdyscyplinowaną graficzkę, z fajnymi pomysłami, słuchającą, wnoszącą wiele nowego w obszar, który ma być podany czytelnikom w postaci książki. Współpraca układała się bardzo dobrze i pewnym momencie rozszerzyła się także o obszar oprawy wizualnej samych prezentacji wystawienniczych, budowanie bardzo spójnego wizualnie przekazu dla odbiorcy: katalog, wystawa, plakaty – wszystkie elementy wiążące się z danym wydarzeniem. W przypadku szkieł Drostów i tematu szkła prasowanego istotne było, że Joanna interesuje się tym okresem, więc ma świadomość i wyczucie materii, z którą pracuje. Ciekawi ją nie tylko sam przedmiot, któremu poświęcona jest książka, ale także epoka, w której te przedmioty powstawały. Wie, jak wówczas projektowano książki, czasopisma, jak wyglądała typografia tamtych czasów. Oczywiście nasza książka nie jest próbą stworzenia kalki czegokolwiek, ale nawiązania dialogu, poszukiwania miejsca, gdzie przeszłość spotyka się ze współczesnością.

Pisała Pani o tym projekcie jako o jednym z najsympatyczniejszych…
Ten projekt traktuję jako bardzo osobisty, bo oboje projektantów znam od wczesnej młodości, poznałam ich w relacjach rodzinno-zawodowych mojego Ojca (Paweł Banaś jest historykiem sztuki, kulturoznawcą, byłym kierownikiem Zakładu Problemów Kultury Artystycznej Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego, autorem wielu publikacji poświęconych m.in. artystycznej ceramice i szkłu – przyp. red.), który z nimi się spotykał, przywoził z Huty Szkła Gospodarczego „Ząbkowice” w Dąbrowie Górniczej naczynia przez nich projektowane. To było pierwsze, domowe zetknięcie z Eryką i Janem Drostami. Potem miałam okazję oglądać wystawę, która odbyła się naszym muzeum w 2000 roku. Prezentowano wówczas wzornictwo huty „Ząbkowice” – muzeum zyskało dużą kolekcję szkieł użytkowych ofiarowanych przez hutę, a wśród nich większość zaprojektowana przez Drostów właśnie. W tym czasie już zawodowo zajmowałam się tematem polskiego powojennego wzornictwa. Potem kilka razy pisałam teksty poświęcone projektanckim dokonaniom Jana i Eryki Drostów. Bodźcem do przygotowania ich monografii było nasze spotkanie poświęcone Jerzemu Słuczan-Orkuszowi, bohaterowi mojej wystawy „W pogoni za kolorem”, który był bardzo zaprzyjaźniony z Drostami. Zbierając informacje, spotkałam się z nimi, prosząc o wspomnienia o Orkuszu. Opowiadałam, jak przygotowuję książkę mu poświęconą, i uświadomiłam sobie, że Drostowie nie mają monografii, a ich praca to przecież niezwykła, bardzo bogata spuścizna projektancka, która do tej pory nie znalazła się w kręgu zainteresowań muzealników, nie została w żaden sposób opisana w pełni – tak jak na to zasługiwała. Obiecałam, że taka książka powstanie.

Praca nad nią nie była krótka…
Trwała dwa lata… nic nie powstaje na zasadzie „pstryk” i gotowe, jeśli chcemy rzetelnie opracować temat. Polskie wzornictwo pozostaje na marginesie zainteresowań muzealników i muzeów. Zbiory polskich muzeów są dość skromne, bardzo często przypadkowe i niepełne. Próba pisania o czymś w szerokim aspekcie z ambicją zebrania jak najbardziej wiarygodnych informacji wymaga bardzo szerokich badań kwerendalnych. Z jednej strony to sprawdzanie, co mają inne muzea, weryfikowanie opisów, bo bardzo często pojawiają się błędy w nazewnictwie form, datowaniu itd. Drugi, bardzo pasjonujący wątek, to docieranie do kolekcjonerów – polski dizajn powojenny cieszy się ich ogromnym zainteresowaniem. Niektórzy specjalizują się w określonych dziedzinach, zbierają meble, ceramikę czy szkło. Próba nawiązania kontaktu z nimi, przekonanie ich, żeby pokazali swoje zbiory, zachcieli się nimi podzielić z publicznością to kolejny etap pracy. Jednocześnie to też spotkania z bohaterami książki, czyli projektantami, wielogodzinne rozmowy, próby sprawdzania faktów, weryfikowania.

Fot. A. Podstawka

Od Drostów zaczęło się traktowanie szkła prasowanego nie jako imitacji szlachetnych materiałów?
Prasowanie szkła to bardzo ciekawa technologia, mająca korzenie na początku XIX wieku. Było nowinką techniczną, która pozwoliła bardzo szybko produkować na masową skalę szkła użytkowe, czyli naczynia stołowe i formy użytkowo-dekoracyjne. Bardzo długo szkła prasowane imitowały zdobienie szkieł kryształowych, a dzięki szybkiej produkcji były tańsze i mogły trafiać do średniozamożnych, a nawet niezamożnych odbiorców. Tą techniką zainteresowali się artyści i projektanci okresu przedwojennego, czasów art déco, czyli międzywojnia, próbujący wyrobom kształtowanym poprzez prasowanie nadać nowy wyraz formalny. To, co udało się przeprowadzić Drostom w Hucie Szkła Gospodarczego „Ząbkowice”, to była prawdziwa rewolucja. Kiedy zaczęli tam pracę, ponad 90 procent produkcji to były formy przedwojenne, stylizowane „na kryształy”, z charakterystyczną dekoracją przypominającą szlif brylantowy, głęboko rżnięty, gęsty. Oni zaproponowali zupełnie inne myślenie, w pierwszej fazie wyczyszczenie formy z nadmiaru dekoracji. Zaproponowali dekoracje o charakterze abstrakcyjnym, geometrycznym, asymetrycznym. To była nowość, potem pojawiły się dekoracje bardziej strukturalne, działające fakturą szkła, odwołujące się do skojarzeń ze światem natury: kory drzew, piasku. I właśnie to cieszyło się ogromnym zainteresowaniem odbiorców w latach 70. XX wieku.

Kruche ma Pani zainteresowania…
Szkło prasowane jest dość wytrzymałe na wstrząsy, o czym każdy użytkownik ma szanse się przekonać. Ale kruche przedmioty są piękne, czas pokazuje, że mimo kruchości wiele z nich było traktowanych jak obiekty dekoracyjne, z pieczołowitością przechowywano je w domach. Podglądanie, jak się zmieniały gusta estetyczne i wnętrza mieszkalne, co wraca, co wytrzymuje próbę czasu, jest bardzo ciekawe.

Szkło i dizajn mówią wiele o ich użytkownikach?
Tak, czasem myślę o tym, co będą o nas mówić nasze wybory za pół wieku. Jakie wnioski z tego, co kupujemy, wyciągną następne pokolenia? Unifikacja dziś jest zdecydowanie powszechniejsza niż 30-40 lat temu. Na pewno te wybory pokazują, jak zmienia się podejście do przedmiotu użytkowego, dekoracyjnego.

Ma Pani ulubioną markę, ulubionego artystę?
Jako użytkownik chyba nie, nie mówiąc już o mnie jako o historyku sztuki. Staram się doceniać dobre projekty, lubię piękne przedmioty. Gdyby ktoś zajrzał do mojej szafki kuchennej, znalazłby tam olbrzymią rozpiętość form. Obok tradycyjnego Bolesławca ze stempelkowym wzorem pojawiają się porcelanowe naczynia o nowoczesnej, oszczędnej formie dekoracji. Jakoś ze sobą „rozmawiają”.

Żadne miejsce w Polsce związane z ceramiką, fajansem, szkłem nie ma przed Panią tajemnic?
O nie! Dużo jest do odkrycia, nie mam możliwości ani podróżowania wszędzie, ani oglądania wszystkich zbiorów. Oczywiście, każdy wyjazd w pewien sposób podporządkowuję szukaniu miejsc, w których mogłabym znaleźć ciekawe przedmioty, inspirujące elementy, nowe tematy. To bardzo bogaty świat, więc myślę, że przez lata nie zabraknie mi zajęcia.

W swoich książkach i katalogach zajmuje się Pani popularyzacją sztuki. To cieszy się ogromnym powodzeniem, bo ludzie ustawiają się w kolejki, szukają Pani publikacji w internecie, w księgarniach.
To ogromna satysfakcja, że te książki to nie tylko obrazki, które się z przyjemnością ogląda, bo ich atutem są piękne zdjęcia, ale moi czytelnicy je po prostu czytają. Szukają w nich informacji! Spotykam się z nimi na wystawach, spotkaniach promujących kolejne tytuły. Nie zawsze potrafię sprostać pytaniom, bo niektórzy myślą, że moja wiedza jest „wszechwiedzą”, a tak nie jest. Też cały czas się uczę i weryfikuję stan swojej wiedzy. Szalenie miła jest świadomość, że jest tak wiele osób zachwycających się nie tylko kształtem, formą i kolorem przedmiotu, ale chcących wiedzieć, kto go zaprojektował, kim był projektant, co jeszcze zrobił.

Spójność formy i koloru jest bardzo istotna? Nie można powiedzieć, że jedno jest ważniejsze od drugiego?
Na pewno spójność jest ważna. Wydaje mi się, że w przypadku szkieł Drostów to widać doskonale, ich wzory były realizowane w różnych kolorach szkła i można wtedy zobaczyć, jak to szkło w danym kolorze reaguje z otoczeniem. Z miłośnikami ząbkowickiego szkła kiedyś dyskutowaliśmy, który kolor szkła jest „jadalny”, czy lepiej podać ciasta np. na zielonym talerzyku czy transparentnym, na którym wyglądają apetyczniej (uśmiech). Niektórzy spierają się, czy z kolorowych kieliszków Horbowego da się pić wino, czy są po prostu dziełem sztuki i należy je wystawiać tylko w witrynce i na nie patrzeć.

Publikacja ukazała się nakładem Muzeum Narodowego we Wrocławiu, wydawca otrzymał 20 tys. zł nagrody. Zgodnie z regulaminem konkursu pieniądze mają być przeznaczone na wydanie kolejnej książki. Co to będzie?
Mamy pewne plany. To zespołowa nagroda, bo książka jest takim właśnie dziełem zespołowym. Tworzą ją: mój tekst, praca graficzna Joasi, która nadała książce ostatni sznyt, praca fotografika Arkadiusza Podstawki, który wspólnie ze mną przygotowuje obiekty, redakcji, korekty, kogoś, kto dba o to, żeby proces przebiegał właściwie i sprawnie. Na sukces pracuje grupa ludzi. Dostaliśmy szklane Pióro Fredry autorstwa Agnieszki Leśniak-Banasiak i jest to trofeum przechodnie. Wędruje po muzealnych pokojach, żeby każdy biorący udział w projekcie poczuł się uhonorowany nagrodą. Co do finansów, to mamy plan, na co przeznaczymy te środki, ale na razie nie chcę go zdradzać.

Nad jaką książką Pani teraz pracuje? Na co mogą czekać fani?
Przygotowuję wystawę i publikację, która ma mieć premierę w 2023 roku. Pozostaję przy temacie szkła, ale bohaterkami wystawy mają być kobiety związane ze szkłem użytkowym w Polsce, od okresu powojennego do współczesności. To ponad 30 indywidualności, bardzo ciekawych. Wystawa będzie wyprawą w przeszłość przez kolejne dekady, a jednocześnie pozwoli wyciągnąć – może nie z zapomnienia, ale z nieświadomości – kobiety projektantki niegdyś związane z najważniejszymi polskimi hutami szkła.

Ojciec jest pierwszym czytelnikiem?
Był, kiedy rozpoczynałam zawodową przygodę jako historyk sztuki. Wówczas był pierwszym czytelnikiem i krytykiem. Dziś lubię zrobić mu niespodziankę i dostaje już gotową książkę do przeczytania. Ja sama mam trochę więcej zaufania do siebie, nie szukam już czujnego oka, sprawdzającego, co napisałam, choć oczywiście mam i chętnie korzystam z pomocy pewnego zaufanego „pierwszego czytelnika”.

Ojciec miał duży wpływ na Pani rozwój historyka sztuki?
Ogromny. Fascynowałam się tym, co robił. Sam jest szczególnym przypadkiem historyka sztuki, nie zasklepił się w jednym obszarze badań i tematów, co chwilę znajdował sobie inne spektrum zainteresowań, od architektury protestanckiej, przez polskie szkło i ceramikę współczesną, rzemiosło czasów secesji, potem zwrócił się w stronę kulturoznawczą, zajmował się sztuką ludową, pocztówkami i całym mnóstwem różnych tematów. Był także zapalonym kolekcjonerem, więc wiązało się to z chodzeniem na giełdy staroci i wyszukiwaniem przedmiotów.

A Pani?
Nie jestem kolekcjonerem. Byłam, ale nie do końca z pasji, ale zawodowego podejścia, kiedy przygotowywałam doktorat o ceramice lat 50. i 60. XX wieku. Wiedziałam, że żeby go zilustrować, muszę po prostu kupować obiekty. Wtedy nie cieszyły się zainteresowaniem i można je było kupić za przysłowiowe grosze. I tak powstała kolekcja, będąca zapleczem ikonograficznym mojej pracy.

Pisze Pani o Magdalenie Abakanowicz, której wystawę możemy oglądać w Pawilonie Czterech Kopuł?
Wystawę przygotowałam wspólnie z Iwoną Dorotą Bigos przy współpracy naszej koleżanki z Działu Rzeźby Współczesnej Małgorzaty Micuły. Wystawa jest prezentacją naszej niezwykłej kolekcji muzealnej, pokazujemy wszystkie obiekty, które mamy. Teraz przygotowujemy album, który będzie trwałą dokumentacją tej wspaniałej kolekcji. Zaprosiłam do wydawniczego projektu wszystkie koleżanki z zespołu Muzeum Sztuki Współczesnej, każda pisze o jednym lub dwóch obiektach, a ja o Abakanowicz – artystce, przybliżając nieco jej osobę i życie czytelnikom.

Rozmawiała Małgorzata Matuszewska

■  Muzealne rozmowy ➸

 

print