Jeszcze raz Willmann

Wrocław, 5 stycznia 2016 r.

Szanowni Państwo,

każdy powrót ma swoich bohaterów i naznaczony jest swoją historią. Ta, która rozgrywa się na naszych oczach, bierze swój początek wiele, wiele lat temu. Żeby zrozumieć, jak ważne jest wydarzenie, w którym dzisiaj wspólnie bierzemy udział, muszę przypomnieć kilka faktów. I nie będą one dotyczyć samego Michaela Leopolda Willmanna – w tym miejscu i w Waszej obecności byłoby nietaktem rozprawiać na temat kim on był, co jemu zawdzięcza Śląsk i jakie jest jego znaczenie dla naszej regionalnej tożsamości? Te kwestie zatem zbywam milczeniem.

Przypomnę tylko, że trwająca blisko 50 lat obecność tego artysty na naszej ziemi zaowocowała – jak to przedstawił ostatnio, tj. w 2013 r. monografista jego twórczości, p. prof. dr hab. Andrzej Kozieł – nie biorąc pod uwagę grafik i rysunków, imponującym dorobkiem artystycznym liczącym blisko 600 realizacji olejnych lub freskowych, doprawdy niezwykłych dzieł sztuki śląskiego baroku.

Pytanie – co z tej imponującej spuścizny dane nam jest dzisiaj podziwiać; czy uczyniliśmy Willmanna – bo na to bezwzględnie zasługuje – swoistą ikoną Śląska, powodem naszej dumy, a mówiąc dość kolokwialnym językiem współczesności – najlepszym produktem marketingowym naszej części Europy? Nie, przykra, ale prawdziwa to odpowiedź. Powody tej smutnej konstatacji są liczne, ale tu także nie miejsce i czas, aby je analizować. O wiele ważniejsze wydaje się to, aby być może – trawestując słowa Johna Fitzgeralda Kennedy’ego wygłoszone podczas jego zaprzysiężenia 20 stycznia 1961 r. na 35 prezydenta USA – zastanowić się nad następującą kwestią: „nie pytaj, co Willmann może zrobić dla Ciebie, zapytaj, co Ty możesz zrobić dla Willmanna?”. I to pytanie możemy skierować do wielu, ale w pierwszej kolejności do nas samych (bo tak wypada, bo tak być musi), czyli do Muzeum Narodowego we Wrocławiu.

Dzisiaj, kiedy powróciło do nas kolejnych 7 wybitnych dzieł tego artysty, warto przypomnieć, że spuścizna tego malarza powoli, bardzo powoli ulega scalaniu czy też odtwarzaniu. I to „dopełnianie” naszego stanu posiadania dzieł Willmanna jest procesem ciągłym.

Chociaż należy przy tym wręcz ostentacyjnie przypomnieć, że owa spuścizna pozostaje w dalszym ciągu rozproszona, wielokrotnie także utracona. Czy bezpowrotnie? Wątpię. Spośród dzieł „śląskiego Apellesa”, które niegdyś, tzn. do 1945 r. znajdowały się w zbiorach muzealnych Wrocławia w dalszym ciągu brakuje uznanych za tzw. zaginione: z dawnego Schlesisches Museum für Kunstgewerbe und Altertümer – 21 obrazów; z dawnego Schlesisches Museum der bildenden Künste – 15 obrazów, a ze zbiorów Uniwersytetu Wrocławskiego – 3 obrazy.

To nie tylko bolesna przypadłość wrocławskiego muzeum, te straty odnotowały wraz z zakończeniem II Wojny Światowej także inne placówki muzealne: Gemäldegalerie w Dreźnie (Portret młodzieńca); Mecklenburgische Staatsmuseum w Szwerinie (Porwanie Europy, 1679); Oberschlesisches Museum w Gliwicach (Trójca Stworzona), czy też Städtische Kunstsammlungen w Królewcu (Ścięcie św. Barbary). Nie możemy już mówić o stratach wojennych, gdy z bólem serca wspomnimy, że w ostatnich kilkudziesięciu latach ubyło nam wiele bezcennych dzieł „wiejskiego malarza z Lubiąża” – np. z Henrykowa, Kwiatkowic, z kościoła paraf. św. Walentego w Lubiążu, z Moczydlnicy Klasztornej, z praskiego Strahova (w 1969 r. – skradzione zostało Nawiedzenie NMPanny); z kościoła klasztornego w Lubiążu obraz Oczekiwanie na Marię z 1681 r. z ołtarza głównego (w czasie wojny ukryty w skrytkach Grundmannowskich, 4.08. 1952 r. przekazany Warszawskiej Kurii Metropolitalnej, przewieziony do Warszawy, po czym zaginął).

Skoro już mowa o Warszawie, to nie możemy tutaj także nie wspomnieć, że 29 obrazów – z zespołu liczącego pierwotnie około 60 znakomitych kreacji willmannowskich znajdujących się w dawnym kościele klasztornym Cystersów w Lubiążu, w tym 16 monumentalnych Męczeństw Apostołów) – jest dzisiaj wątpliwą „ozdobą”, bo wielokrotnie bardzo przypadkową, na ogół stylistycznie w żaden sposób nie pasującą, wnętrz 14 stołecznych świątyń.

Dlatego tak ważne jest to – i dochodzę w tym momencie do clou mojej wypowiedzi – zwrócić uwagę na istotną w ostatnim czasie zmianę w podejściu do tego – jak się okazuję dość ambarasującego – willmannowskiego dziedzictwa. I jest to zasługą wielu, wielu ludzi. Ta historia zaczęła się jeszcze za życia p. prof. dr. hab. Jana Białostockiego, złote karty tej historii zapisała rozkochana w naszym muzeum i w twórczości Willmanna p. dr Bożena Steinborn, a dzisiaj … kieruję doprawdy szczere i iście kordialne podziękowania w stronę p. dr Agnieszki Morawińskiej, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, do p. prof. dr. hab. Antoniego Ziemby, kuratora Zbiorów Dawnej Sztuki Europejskiej tegoż muzeum, wreszcie dwóch zastępców dyrektora tej instytucji – p. dr. Piotra Rypsona i p. Mateusza Labudy. To Ich zasługą jest to, że „domykamy” pewien proces; to Ich otwartość i wrażliwość pozwala nam dzisiaj powiedzieć, iż powrót tych 7 dzieł Willmanna jest ukoronowaniem pewnej historycznej sprawiedliwości, logiki i prawdy; że prawie już wszystkie Willmanny powróciły z warszawskiego muzeum do Wrocławia (te dwa, które pozostały – mają dumnie prezentować śląskiego artystę na nowopowstającej galerii sztuki europejskiej pierwszego muzeum naszego kraju).

Przypomnijmy – w 1974 r. nastąpiło prawne przekazanie przez Muzeum Narodowe w Warszawie do Muzeum Narodowego we Wrocławiu 4 obrazów Willmanna (Drzewo genealogiczne Chrystusa, 1677–1678; Wizja św. Bernarda z Clairvoux, Śmierć i apoteoza św. Wacława oraz Męczeństwo św. Barbary, 1687); w 1981/1982 r. jego kolejnych 18 obrazów zmieniło w ten sam sposób właściciela i znalazło się we Wrocławiu (Ostatnia Wieczerza, 1661; Raj, Portret opata Arnolda Freibergera, 1672; Ucieczka do Egiptu; Aaron, 1681; Melchizedech, 1681; Dysputa św. Katarzyny; Pokłon pasterzy; Zmartwychwstanie Chrystusa; Trójca Stworzona, po 1682; Św. Katarzyna; Miłosierny Samarytanin; Św. Hieronim; Św. Ambroży; Św. Grzegorz; Św. Augustyn; Ubiczowany Chrystus przy kolumnie i Chrystus na krzyżu); od 2012 r. naszą własnością są następne 4 obrazy pochodzące z Muzeum Narodowego w Warszawie (Autoportret M.L. Willmanna, 1682; Św. Urszula, Matka Boska Bolesna i Św. Jan Ewangelista z grupy Ukrzyżowania).

Dla nas, dla Muzeum Narodowego we Wrocławiu rok bez Willmanna jest i zawsze będzie rokiem straconym. Dlatego w 2014 zorganizowaliśmy wystawę „Dwie Adoracje z Barda”, a w 2015 tak bardzo zależało nam na tym, aby jeszcze w grudniu upublicznić informację o powrocie do Wrocławia kolejnych dzieł „śląskiego Apellesa”.

Co będzie w roku 2016? Nad tym będziemy jeszcze intensywnie pracować. Mam nadzieję, że nie w osamotnieniu. Nie potrafię się bowiem zgodzić z p. prof. dr. hab. Andrzejem Koziełem, który przypomina nam, iż w Muzeum Narodowym we Wrocławiu „nie stworzono nawet osobnej Sali […] imienia” Willmanna [A. Kozieł (2013), s. 184]. Ale przecież nie o osobną salę tu chodzi, tylko o pewną konsekwencję, upór, skuteczność i wreszcie wskazanie celu, ku któremu winniśmy razem podążać i co chcielibyśmy osiągnąć dla dobrego imienia i zasłużonej sławy Willmanna. Determinacji w takim działaniu – pragnę Państwa solennie zapewnić – w przypadku tego niezwykłego artysty nigdy nam nie zabraknie.

Piotr Oszczanowski
Dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu

print