Monteverdi a sprawa polska. Refleksje na wystawie „Rubens na Śląsku”

Jolanta Sozańska

„Miałem wiele pracy i mam jeszcze nadal, służąc w muzyce kościelnej i kameralnej Jego Wysokości z Polski” – tak w 1625 r. słynny kompozytor Claudio Monteverdi pisał w jednym z listów do przyjaciela z czasów minionych, Ercole Mariglianiego.

Monteverdi był wówczas maestro di capella weneckiej Bazyliki świętego Marka, powołanym w 1613 r. przez Wielką Radę, która określała jego kompozytorskie obowiązki. A miał ich wszak niemało. Muzyka była namiętnością Wenecjan, w najważniejszej świątyni nie mogło jej zatem braknąć. 

Fot. Tiroler Landesmuseum w Insbrucku [domena publiczna]

Kompozytor dostawał także zamówienia na utwory o tematyce świeckiej – pisał madrygały, muzykę do utworów scenicznych, miał dawne zobowiązania z czasów mantuańskich. Powściągliwe jest pióro, które o nadmiarze zajęć pisze „wiele pracy”. Nie wiadomo, czy Monteverdi ostatecznie coś dla księcia Władysława Zygmunta Wazy (on to bowiem był „Jego Wysokością z Polski”) skomponował. Wiadomo z pewnością, że królewicz był twórczością Włocha zachwycony, a nawet usilnie zabiegał o jego sprowadzenie do Polski jako nadwornego kompozytora!

Fot. The Beinecke Rare Book & Manuscript Library, Yale University Library w New Haven [domena publiczna]

Z utworami weneckiego kapelmistrza 29-letni następca tronu zetknął się w 1625 r. podczas podróży po Europie. Szlak tej długiej, edukacyjnej w zamyśle, wędrówki prowadził przez księstwa niemieckie, Niderlandy i miasta Półwyspu Apenińskiego: od Neapolu, przez Rzym i Florencję do Wenecji i Mediolanu. Celem miała być Hiszpania, do której królewicz jednakże nie dotarł. Ze względów bezpieczeństwa podróż odbywał incognito, co sprzyjało również misji dyskretnego nawiązania aliansu z Habsburgami.

Księcia powierzono opiece zacnych towarzyszy – osób bywałych w świecie, wykształconych, znających języki. Albrycht Stanisław Radziwiłł i Stefan Pac piastowali wysokie państwowe urzędy, studiowali na włoskich i niemieckich uniwersytetach, znali reguły dyplomatycznej gry.

Powszechnym zaufaniem cieszyli się także i inni wybrańcy. Najniższy stanem Jan Hagenaw, dworzanin Radziwiłła, na polecenie króla Zygmunta III prowadził diariusz. To właśnie jego dziennik zawiera najwięcej, niekiedy wręcz intymnych, wiadomości z życia królewicza Władysława w całym okresie jego europejskiego wojażu – od 17 maja 1624 r. do 22 maja 1625 r.

Anonimowa podróż w rzeczywistości już po wyjeździe z Niemiec przestała być bezimienna. Zagraniczne dwory przybycie książęcego orszaku fetowały z rozmachem godnym monarchy. Znawcę sztuki wojennej, świadka zwycięstwa nad Turkami pod Chocimiem (1621) oprowadzano po fortyfikacjach, organizowano pokazy musztry, spotkania z wodzami, nawet ze słynnym Ambrogiem Spinozą na przedpolach obleganej przez niego Bredy. We Włoszech poznawał tajniki morskiej żeglugi. Spotkał się Galileuszem, z którym kontakty utrzymywał po powrocie do Polski.

Fot. The National Gallery of Art w Waszyngtonie [domena publiczna]

Książę Władysław wychowany na dworze ojcowskim w atmosferze podziwu i szacunku dla sztuk, żywo interesował się wszelkimi przejawami twórczej kreacji. Na trasie zwiedzał zabytki architektury, ogrody, podziwiał kolekcje nie tylko artefaktów, ale i naturaliów, i technikaliów. Był gościem w pracowniach artystów, nawet samego Rubensa, celebryty ówczesnych czasów.

Do spotkania doszło z inicjatwy infantki Izabeli Habsburg, ciotki Władysława, która zamówiła u mistrza namalowanie portretu krewniaka. Pierwsza wizyta w atelier miała miejsce pod koniec września 1624 r. Później królewicz już sam zlecił wykonanie w pracowni kopii malarskiej oraz graficznej (przeznaczonej zapewne do szerszego upublicznienia, bo opatrzonej tytularnymi podpisami).

Rubensowski oryginał niestety spłonął w 1731 r. w pożarze Pałacu Coudenberg, rezydencji książąt brabanckich w Brukseli. Na zachowanych kopiach przyszły król Polski ukazany jest z należnym władcy splendorem: kotara, szabla, regimentarz, order Złotego Runa to czytelne metafory majestatu, ubiór – zgodny z hiszpańską elegancją 1. ćwierci XVII w., kosztowny, lecz nie ostentacyjny, powściągliwy.

Fot. Zamek Królewski na Wawelu [depozyt Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku | domena publiczna]

Na całej trasie Władysławowej pielgrzymki (pierwotnym zamiarem księcia była faktycznie pielgrzymka do Loreto) podejmujące go dwory szczególnie zabiegały o zapewnienie koneserowi wrażeń muzycznych. Normą ceremoniału było organizowanie specjalnych koncertów i spektakli z udziałem najwybitniejszych artystów, toteż włoska część książęcej Grand Tour przerodziła się bez mała w muzyczno-teatralny festiwal.

W Wenecji, do której Władysław dotarł w marcu 1625 r., zapewne po raz pierwszy zetknął się z nowym sposobem komponowania, zwanym seconda practica. Tak bardzo poruszyła go muzyczna oprawa uroczystej mszy powitalnej odprawionej w Bazylice św. Marka, iż umyślił sprowadzić do Polski autora, Monteverdiego, w roli nadwornego maestro di capella.

O słynnym kompozytorze z całą pewnością słyszał już wcześniej. Twórczość Monteverdiego znana wówczas była nie tylko w Italii. We Florencji na dworze Krystyny Lotaryńskiej, Wielkiej Księżnej Toskanii, wystawiono dla polskich gości dwie inscenizacje. Przejmująca muzyka spleciona z poruszającym śpiewem wzbudzała w widzach gwałtowne emocje (affeti). Spektakularne efekty – walki zbrojne, balet na koniach, pirotechnika – wywarły niezapomniane wrażenie.

Nic dziwnego, że wyjątkowo wyczulony muzycznie Władysław zapragnął doświadczać podobnych wrażeń także w kraju. Co prawda nie udało się nakłonić do podróży jednej z najsłynniejszych w owych czasach śpiewaczek, Adriany Basile, ani wycofanego do klasztornego zacisza Monteverdiego, ale pozyskano aktorów, muzyków, tancerzy, a książę po powrocie do Warszawy zajął się organizacją teatru operowego.

W południowym skrzydle Zamku Warszawskiego z okazji królewskich zaślubin z arcyksiężniczką Cecylią Renatą (1637 r.) wzniesiono okazałą salę teatralną zaprojektowaną przez Augustyna Locciego. Była to pierwsza scena operowa na północ od Alp. Do 1648 r., w latach poprzedzających najazd wojsk szwedzkich, wystawiono dziesięć spektakli, drammi per musica, zamówionych przez – już wówczas – króla Władysława IV oraz dziesiątki kantat, baletów, widowisk parateatralnych. Na widzach wrażenie, bodaj większe od muzyki i librett, robiły efekty techniczne i hydrauliczne umożliwiające nagłe mutacje sceny, inscenizacje morskich bitew i potyczek nawet z udziałem koni. Teatr był to zaprawdę monarszy.

Postludium

Niecodzienne przyjęcie czekało gości wrocławskiego Muzeum Narodowego wchodzących na wystawę „Rubens na Śląsku”. W pierwszej sali witał ich bowiem sam książę Władysław Zygmunt Waza! Z monarszym bogactwem i rozmachem – zmultiplikowany, w trzech odsłonach.

Wzrok przyciąga portret poważnego dojrzałego mężczyzny, odzianego z powściągliwą wytwornością, dostojnika z insygniami władzy i cennym odznaczeniem. Kolory nasycone, mięsiste, sensualne, pobudzone oświetleniem, tak przy tym pomyślanym, by nie zakłócać spokoju innego wizerunku, wersji graficznej, a rozbłysnąć na kolejnym obliczu.

Portret trzeci – na białej tafli majolikowego talerza – w korespondencji z obrazem jawił się nieoczekiwanie niczym oblicze mitycznego Narcyza. Co poniekąd nie jest bezpodstawną asocjacją zważywszy na księcia, później króla, zwyczaje.

Fot. Pracownia Fotografii MNWr

Michał Piotr Radziwiłł „Fabrykę Fajansów Artystycznych i Kafli Piecowych” uruchomił w swoich dobrach nieborowskich w 1881 r. Z pomocą wykształconego we Francji Stanisława Thielego zamierzał tworzyć ceramikę, która „posiłkuje się najprzedniejszymi wzorami majolik zagranicznych (…), którym nadaje przez dekoracyją charakter polski”.

Faktycznie, podobieństwo zwłaszcza do barokowych fajansów francuskich (oraz ich XIX-wiecznych naśladownictw) było bardzo duże. Powtarzały się głównie formy, dekoracja bywała czasami eklektycznym pomieszaniem stylów i epok.

Najlepszy okres w historii manufaktury to lata 1883–1885. Wyroby cieszyły się uznaniem klientów i zainteresowaniem prasy – doceniano zarówno jakość tworzywa, jak i ciekawe zdobnictwo. Nie bez przyczyny, w malarni zatrudnieni byli uczniowie warszawskiej Klasy Rysunkowej Wojciecha Gersona, pracownice stołecznych dekoratorni porcelany, nawet sam książę nie tylko sugerował wzory, ale i projektował i zdobił.

Fot. Pracownia Fotografii MNWr

Prawdopodobnie dzięki Radziwiłłowi tak mocny był nurt patriotyczny w stylistyce manufaktury: oprócz uproszczonych rodzimych „widoczków”, pejzaże realnych miejscowości, ilustracje ważnych dziejowych wydarzeń, portrety bohaterów narodowych. Dla wielu dekoracji wzorami były popularne grafiki, jak choćby dla malowanych na talerzach i półmiskach wizerunkach królów, które reporter „Kłosów” zwiedzający wystawę w salach Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie w 1884 r. „stawiał na pierwszym miejscu” pośród nieborowskich wyrobów.

Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie | Muzeum Narodowe w Krakowie

Dla portretu księcia Władysława Wazy namalowanego na talerzu z wrocławskiej kolekcji ceramiki wzorem był miedzioryt Pontiusa, a raczej późniejsza, najpewniej litograficzna, odbitka. Bezpośrednim źródłem nie mógł być obraz, bowiem w końcu XIX w. w polskich kolekcjach takowego nie było.

Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie [domena publiczna]

Wizerunek „majolikowy” jest dość wierny oryginałowi graficznemu – w odtworzeniu rysów twarzy, mimiki (wrażenie smutku, zadumy), także elementów ubioru (włącznie z liczbą guzów). Sposób malowania jest oczywiście inny, bardziej pobieżny, szkicowy, wszak materia artefaktu inna. Ceramiczne „podobrazie” i farby mają swoje wymagania techniczne i warsztatowe bodaj większe niż malowidła na płótnie. Stan „surowy” często wyglądem daleko odbiega od efektu.

Fot. Pracownia Fotografii MNWr

Nie znamy nazwiska dekoratora; sygnatura na rewersie, monogram MPR pod mitrą, jest znakiem manufaktury. Jednakże porównując naczynia z portretami polskich władców zachowane w innych muzealnych kolekcjach, nasuwa się nieśmiała sugestia autorstwa Feliksa Szewczyka.

Nieśmiała, bowiem wizerunek nie jest wolny od warsztatowych potknięć, a Szewczyk był przecież studentem Szkoły Gersona, sprawnym akwarelistą. Niemniej, w zestawieniu z portretami innych królów, zwłaszcza dawniejszych (np. Kazimierza Wielkiego, Jadwigi), oblicze księcia Władysława Wazy (choć może króla Władysława IV, co sugerują liczby 16 i 32) jest jednym z tych bardziej trafnych przedstawień.

Być może zbyt kuszącą antycypacją jest przypisanie samemu księciu Radziwiłłowi wyboru akurat tego władcy, wrażliwością na sztukę i kolekcjonerskim wyrafinowaniem podobnego właścicielowi nieborowskiej manufaktury. Szukanie zaś rodowych sentymentów (Albrycht Stanisław Radziwiłł, opiekun księcia Władysława w europejskiej podróży, wszak antenat) to chyba niebezpieczne pisanie „innej” historii. A jednak pociągający to koniec…

Jolanta Sozańska, kustoszka w Dziale Ceramiki MNWr
28 listopada 2025

Literatura
Czapliński W., Władysław IV i jego czasy, Warszawa 1972.
Kostuch B., Majolika z Ćmielowa i Nieborowa w kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie / Majolica from Ćmielów and Nieborów in the collections of the National Museum in Kraków, Kraków 2013.
Obinska E., Claudio Monteverdi. Zycie i twórczość, Warszawa 2019.

Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print