Intrygujące!
„Komu chwała?”

Jakub Maciej Łubocki

Wśród druków ulotnych przechowywanych w Dziale Sztuki Wydawniczej Muzeum Narodowego we Wrocławiu znajduje się nad wyraz ciekawe zaproszenie na pokaz filmu dokumentalnego „Bykowi chwała”. Od typowych zaproszeń tego rodzaju odróżnia je to, że wklejona została do niego taśma filmowa, a właściwie siedem klatek z rzeczonego filmu, przedstawiających Franciszka Starowieyskiego nad zbieranymi przez siebie antykami. W ten typowy dla siebie „nietypowy” sposób artysta informował o jego premierze.

Pisać o samym Franciszku Starowieyskim jest nietaktownie, bo jak sam zaznaczył „nie lubię, gdy o mnie piszą, gdyż przypisują mi rzeczy, których nie ma: okrucieństwo, grand guignol, teatry cudów, bratanie się ze sztuką marginesu; korzystam z tego, ale jak konkwistador. A okrucieństwa naprawdę nie ma. Są ludzie po prostu inni. Co z tego, że żywe ciało jest poprzerastane martwymi przedmiotami, kiedy i te są żywe”.

Dlatego zamiast o artyście, napiszę o jego filmie. Premierowy pokaz filmu odbył się 27 maja 1971 roku o godz. 18.30 w Muzeum Plakatu w Wilanowie. Na prezentację zapraszał Starowieyski i  Andrzej Papuziński ➸, który film wyreżyserował w oparciu o własny scenariusz.

Zaciekawiać może czas trwania filmu (13 minut) i miejsce produkcji (Wytwórnia Filmów Oświatowych w Łodzi): dlaczego w – wydawałoby się – niedługi film dydaktyczny (stereotypowo postrzegany jako gatunek „sztampowy i nudny”) inwestuje się takie środki, że drukowane jest nie tylko zaproszenie, ale wręcz zaproszenie z fragmentem drogiej przecież taśmy filmowej? Myślę, że zarówno twórcy filmu, jak i jego główny bohater, od początku planowali przedsięwzięcie tak niezwykłe, jak cały Starowieyski. I jak twierdzą im współcześni – udało się.

Kazimierz Żórawski pisał: „Film o Starowieyskim, z udziałem Starowieyskiego […] nie ma nic wspólnego ze schematem typowej »oświatówki«, czyli przeglądu kilkudziesięciu dzieł przeplecionych obrazem artysty w chwili tak zwanego tworzenia, a na dodatek okraszonego nudnym komentarzem i mętnymi wypowiedziami delikwenta, jako że zwykle sam artysta nie bardzo potrafi mówić klarownie o swej sztuce. Film Andrzeja Papuzińskiego jest atrakcyjny i interesujący, opowiada bowiem więcej, niżby to w zwykłej »oświatówce« było możliwe. Przy pomocy obrazów, nie słów, mówi o twórczości Starowieyskiego rzecz niezwykle dla niej istotną, bowiem odkrywającą jej inspirację, jej korzenie tkwiące głęboko w sztuce XVIII wieku. Bez pokazania go majsterkującego przy starych zegarach, których jest zapalonym zbieraczem, bez umieszczenia pośród przedmiotów z epoki i ukazania na tle jego twórczości, unaocznienie głównej tezy filmy byłoby niemożliwe. Dlatego też niesłuszne wydają się pretensje, że »Bykowi chwała« jest filmem elitarnym, czytelnym tylko dla tych, którzy Starowieyskiego znają bliżej, którzy wiedzą o jego zbierackim hobby czy kulcie, jaki ma dla ciała ludzkiego” („Film”, 1971, nr 38).

Zatem film ten musi być naprawdę dobry, skoro za jego jedyny mankament uznano „efekciarstwo”, które jakoby niektórym partiom filmu można przypisać, a które wynikło z uwiedzenia przez „magię filmu, jego możliwości techniczne”. Smak tego efekciarstwa możemy sami poczuć w krótkim fragmencie dostępnym publicznie w serwisie YouTube.

Niezależnie od pozytywnej czy negatywnej oceny zdjęć Stanisława Śliskowskiego, muzyki Bohdana Mazurka czy montażu w wykonaniu Haliny Dejowej, film odbił się szerokim echem i zyskał 9 nagród w Polsce i za granicą (w tym Złotego Pegaza na Przeglądzie Filmów o Sztuce w Zakopanem, Dyplom Uznania na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Melbourne czy Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Filmu o Sztuce w Paryżu). Nawet po 50 latach od premiery obraz ten nie przestaje zachwycać. W 2016 roku, podczas „100/100. Epoka Polskiego Filmu Dokumentalnego” ➸ – dwudniowego przeglądu ponad 100 najznakomitszych polskich filmów dokumentalnych ostatniego stulecia – pod numerem 56. znalazł się właśnie pokaz filmu „Bykowi chwała”, a w 2020 roku Marek Hendrykowski ➸ jednoznacznie określił go jako „klasyczny przykład polskiego filmu o sztuce na światowym poziomie” („Magazyn Filmowy”, 2020, nr 11).

Jak widzimy, dzieło początkowo rewolucyjne, wraz z upływem czasu samo stało się kanonem. W 1994 roku Andrzej Kołodyński, redaktor naczelny miesięcznika „Kino” pisał: „[…] jest sam w sobie dziełem sztuki, nie przestając pełnić służebnej roli wobec tematu. Każdemu podoba się w tym filmie co innego. Mam swoją ulubioną sekwencję pośród szybko zmieniających się obrazowych feerii. Nad ciałem leżącego artysty pochylają się miłośnie anatomiczne przekroje ze starych atlasów. Surrealistyczny dowcip, ale i coś więcej, dużo więcej”. Zatem na koniec należy się jeszcze zdanie o zagadkowym tytule filmu. Starowieyski posługiwał się pseudonimem Jan Byk, stąd tytuł to po prostu pochwała samego artysty.

Jednak czy w przypadku tak nietuzinkowej postaci słowo pochwały wystarczy? Niekoniecznie. Jak twierdzi Kazimierz Żórawski, pierwotnie tytuł filmu brzmiał „Bykowi chwała, a innym chała”. To najlepiej oddaje klimat całej sprawy, której początku jednym z niewielu świadectw jest niepozorny kawałek taśmy filmowej na zaproszeniu pozostającym w zbiorach Działu Sztuki Wydawniczej Muzeum Narodowego we Wrocławiu.

Jakub Maciej Łubocki, Dział Sztuki Wydawniczej MNWr
27 maja 2021

Składam serdeczne podziękowania Michałowi Pieńkowskiemu z Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego za udzielenie dodatkowych informacji na temat filmu.

■ Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸
■ Zoom na muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸

 

print