Czasami praca, którą wykonujemy potrafi sprawić wiele niespodzianek, powiązać zdarzenia z różnych etapów aktywności zawodowej i wykazać, że to co robimy przynosi wymierne rezultaty, choć często dopiero po wielu latach możemy mieć szczęście je zobaczyć.
W tym przypadku było to pomyślne zakończenie losów dzieła sztuki, które w wyniku nieszczęśliwych wydarzeń uległo uszkodzeniu i rozproszeniu, ale kilka przypadkowych zdarzeń i podjęte działania doprowadziły do jego powrotu do pierwotnej lokalizacji.
Cała historia zaczęła się od tragicznego w skutkach pożaru gotyckiego kościoła pw. św. Elżbiety zlokalizowanego nieopodal Rynku we Wrocławiu. Miał on miejsce 9 czerwca 1976 roku i był jednym z największych pożarów w powojennej historii Wrocławia. W jego wyniku zniszczona została jedna z najważniejszych świątyń miejskich będąca symbolem ambicji wrocławskich patrycjuszy. Zniszczeniu uległo drewniane wyposażenie kościoła, spłonęły organy, więźba dachowa, zawaliły się sklepienia nawy głównej, mocno ucierpiała też monumentalna wieża.
To, czego nie zniszczył ogień, uległo dewastacji pod wpływem hektolitrów wody zużytych w akcji gaśniczej. Po ugaszeniu pożaru na miejscu od razu pojawili się konserwatorzy z Pracowni Konserwacji Zabytków (PKZ) oraz pracownicy muzeów wrocławskich. Zabezpieczono zabytki ruchome, które pozostały w kościele. Większość z nich Wojewódzki Konserwator Zabytków przekazał 26 czerwca 1976 r. na przechowanie do czasu zakończenia remontu kościoła do Muzeum Narodowego we Wrocławiu: obrazy, epitafia drewniane i metalowe, rzeźby, kraty, żyrandole, ławki, stalle, świeczniki i wiele fragmentów wyposażenia – generalnie wszystkie zabytkowe przedmioty z wyposażenia, które nie były na trwale wmurowane w ściany świątyni.
Odbudowy kościoła, pomimo wcześniejszych deklaracji, podjęto się dopiero w 1981 roku. Przez całe dziesięciolecie postępowała ona bardzo powoli. Wypalone mury kościoła z prowizorycznie zabezpieczonymi przestrzeniami dachowymi i kratownicą z rusztowań wokół wieży na długo wpisały się w krajobraz miasta. Na początku lat 90., już po transformacji ustrojowej, działania te mocno przyspieszyły.
W 1991 roku pracowałam w biurze Miejskiego Konserwatora Zabytków, działającego w strukturze Państwowej Służby Ochrony Zabytków i podległego Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków. W ramach obowiązków służbowych brałam udział w komisyjnej inspekcji konserwatorskiej tego kościoła. Podczas oględzin wnętrza świątyni i ocenie zabezpieczeń zamontowanych wokół kamiennych epitafiów znajdujących się na filarach nawy i ścianach kościoła doszło do mojego pierwszego spotkania z aniołem.
Fot. M. Raczyńska-Sędzikowska
Wnętrze kościoła było wówczas placem budowy. Wszędzie było mnóstwo gruzu budowalnego, desek i kurzu. Trzeba było bardzo uważać, stawiając każdy krok. Podeszliśmy do jednego z odeskowanych filarów nawy północnej znajdującego się bliżej prezbiterium. Ostrożność w przemieszczaniu się i dokładna obserwacja szybko przyniosła rezultaty. Zauważyłam rzeźbioną figurkę wystającą częściowo z warstwy gruzu i tynku znajdującego się na posadzce pod filarem. Okazało się, że jest to płaskorzeźbiona alabastrowa figurka Anioła z tablicami Mojżeszowymi o wysokości niespełna 30 cm.
Z analizy miejsca znalezienie i fotografii z kart ewidencyjnych zabytków ruchomych znajdujących się w archiwum Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wynikało, że anioł pochodzi z manierystycznego epitafium Henryka Steffana i jego żony Elżbiety i stanowi fragment sceny Ukrzyżowania.
Anioł po wydobyciu z gruzowiska został przekazany w depozyt do Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Drugi anioł z tej sceny – Anioł z kielichem – trafił do Muzeum dwa lata później w 1993 r. – też jako przekaz Miejskiego Konserwatora Zabytków. Oba alabastrowe anioły, niewielkie i wykonane z wrażliwego na warunki atmosferyczne i podatnego na uszkodzenia materiału, pomimo prawdopodobnego upadku z wysokości około 4 metrów i przeleżeniu w gruzie przetrwały w prawie niezmienionym stanie.
Po zakończeniu remontu kościoła w 1997 roku stopniowo były prowadzone prace konserwatorskie zmierzające do przywrócenia zabytkowego wyposażenia świątyni. Począwszy od 2002 roku Muzeum stopniowo oddawało parafii garnizonowej przechowywane od 1976 r. zabezpieczone po pożarze elementy wyposażenia. Uczestniczyłam w tych przekazach, tym razem już jako pracownik Muzeum Narodowego we Wrocławiu, gdzie zajmowałam się obsługą depozytów. Anioły z epitafium Henryka Steffana opuściły Muzeum dopiero w 2010 roku i po przeprowadzonych pracach konserwatorskich przy epitafium można je znów oglądać w kościele św. Elżbiety.
Fot. M. Raczyńska-Sędzikowska
Epitafium będące dziełem Gerharda Hendrika (1559–1615), znakomitego holenderskiego rzeźbiarza działającego we Wrocławiu od 1587 roku, niestety nie zachowało się w całości. Brakuje figury Chrystusa oraz klęczących donatorów. Właściwie z centralnej sceny Ukrzyżowania zostały tylko anioły. Anioły, które w wyniku przypadkowych zdarzeń i szczęśliwych zbiegów okoliczności zostały odnalezione i przekazane pod opiekę właściwych instytucji, by na koniec powrócić do swej pierwotnej lokalizacji.
I to jest właśnie to szczęśliwe zakończenie. Od znalezienia pierwszego anioła do zakończenia prac konserwatorskich upłynęło ponad 20 lat. Największym zaskoczeniem w tej historii był dla mnie moment oddawania przez Muzeum zdeponowanych płaskorzeźb, kiedy oglądając Anioła z tablicami Mojżeszowymi, uświadomiłam sobie, że jest to ten sam anioł, którego przed laty wyciągnęłam z gruzów. Patrząc z perspektywy lat na ten przypadek zastanawiam się, czy to anioły czuwają nad nami, czy też my nad aniołami?
Monika Raczyńska-Sędzikowska, Główny Inwentaryzator Zbiorów w Muzeum Narodowym we Wrocławiu
30 listopada 2022
Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸