Intrygujące!
„Mangoldt w Lubiążu”

Wojciech Rogowicz

Jakie mogą być nasze doznania, kiedy odwiedzamy położony wśród nadodrzańskich lasów pocysterski kompleks budowli w Lubiążu?

Przytłacza nas jego ogrom, unikatowa malowniczość, majestat. Okazały klasztor jest jednym z największych zabytków tej klasy w Europie (długość fasady zachodniej wynosi 223 metry) i jednocześnie największym arcydziełem śląskiego baroku.

Fot. Wojciech Rogowicz

Obecnie dawne opactwo cystersów jest przestrzenią goszczącą najróżniejsze imprezy, zloty, festiwale muzyczne, kwiatowe etc., to także miejsce dla chcących zapoznać się z pięknem barokowego bogactwa sztuki.

Przywołać teraz należy postać wspaniałego śląskiego mistrza – artysty, który swoimi dziełami rozsławił nie tylko lubiąski klasztorny kościół i sam Lubiąż, ale również Krzeszów i Henryków. Chodzi oczywiście o Michaela Willmanna, choć przewrotnie ten tekst nie jemu poświęcam – mam wrażenie, że o tym malarzu już niemal wszystko zostało napisane, powiedziane czy zobaczone dzięki wystawie „Willmann. Opus magnum” prezentowanej we wrocławskim Muzeum Narodowym na przełomie lat 2019 i 2020. Impresje z wystawy zawarte zostały w cennym i równie pięknym wydawnictwie, wartym polecenia.

Bohaterem mojej opowieści jest inny rezydujący w Lubiążu w XVIII w. artysta – określany mianem nadwornego rzeźbiarza lubiąskiego opactwa cysterskiego – Franz Joseph Mangoldt (ur. około 1695 w Bawarii, zm. 1761), autor dekoracji rzeźbiarskich reprezentacyjnego pomieszczenia pałacu opackiego, „perły” wśród innych wielkich ozdobnych komnat, pełnej przepychu sali książęcej. W owej budzącej zdumienie przepięknej przestrzeni rzeźby autorstwa Mangoldta wykonane zostały z drobnoziarnistego polerowanego stiuku nadbudowanego na ceglanym i metalowym stelażu. Starannie opracowane alegoryczne sceny są dzielone na tematyczne grupy ikonograficzne – widnieją tu posągi cesarzy habsburskich, wiele symbolicznych personifikacji, alegorycznych figur oraz znaczna liczba drobniejszych rzeźb: putt i wazonów.

Salę książęcą lubiąskiego opactwa śmiało można nazwać najwspanialszym barokowym wnętrzem na Śląsku i w Europie, wywierającym na widzu ogromne wrażenie. Jednak nie to wnętrze, a właściwie rzeźby w nim prezentowane, były obiektem mojej dawnej fascynacji.

W Lubiążu szczególnie upodobałem sobie wykute w piaskowcu rzeźby, przede wszystkim Indian – oczywiście również dłuta Mangoldta. Zdobiące niegdyś ogrody opata kamienne posągi współcześnie stoją pośród kasztanowców na placu klasztornym, nieopodal wyłaniających się ze starodrzewu imponujących wież kościelnych.

Fot. Wojciech Rogowicz

Są to pełnoplastyczne figury Indian, postaci Murzyna i atlanty podtrzymujące masywne, wysoko umieszczone konsole. W latach, kiedy działała w lubiąskim klasztorze składnica książek i muzealny magazyn, jedynie te pięć rzeźb było nieustannie, o każdej porze dostępnych.

Fot. Wojciech Rogowicz

Kiedyś, gdy byłem jeszcze uczniem szkoły podstawowej, obierałem je jako wyjątkowe i monumentalne, tajemnicze i zupełnie niepasujące do barokowego przepychu. Lubiłem być w ich pobliżu, nieustannie się w nie wpatrywać, dotykać. Wyobrażałem sobie wtedy krainę Inków i ich księżniczkę obiecaną jakiemuś możnemu europejskiemu władcy.

Historia tych rzeźb, a zarazem prawda o nich, okazała się niezwykle prosta. Motywy owe wynikały bowiem bezpośrednio z osiemnastowiecznej mody i zamiłowania do egzotyki. Dla mnie jednak te ogrodowe rzeźby Mongoldta wciąż są nieodgadnioną zagadką i z radością przy każdej nadarzającej się okazji wracam w ich pobliże.

Wojciech Rogowicz, Pracownia Fotograficzna MNWr
15 lutego 2023

Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print