Intrygujące!
„Jaroslav Vonka. Rozdział przedostatni”

Jacek Witecki

Vonka, artysta kutego żelaza, mistrz pracy w metalu, znający wszystkie tajemnice tego trudnego materiału i potrafiący uczynić go posłusznym, delikatnym tworzywem, które w ogniu pozwala się formować i przekształcać, oddając kowalowi duszę…

Czy nazwa tego zawodu, kojarzonego z wymagającą siły fizyczną pracą, służącą utylitarnym potrzebom, rzeczywiście oddaje to, kim był ten drobny i szczupły mężczyzna o niewielkich dłoniach – ujmujących z taką samą wrażliwością ołówek, by na papierze tworzyć fantastyczne wizje kształtów żywych istot, roślin i ornamentów, jak i ciężki młot, by celnymi, wymierzonymi uderzeniami wydobywać z kęsów żelaza twory swej niezwykłej wyobraźni?

Erudyta i filozof, kochający muzykę mistyk, obywatel świata i przyjaciel najwybitniejszych ludzi swej epoki, wiejski chłopiec-sierota, profesor bez szkoły… Kim naprawdę był Jaroslav Vonka, jeden z najwybitniejszych artystów Wrocławia, tworzący tu przez tak wiele lat swe niezwykłe dzieła?

Urodził się w czeskich Hořicach 29 marca 1875 roku. Wcześnie osierocony i wychowany w rodzinie wuja w pobliskiej osadzie Dachovy, od najmłodszych lat fascynował się pracą kowali, obserwując ich pracę w mijanej po drodze do szkoły kuźni „Na Borku”. Jako trzynastolatek pracował już w zakładzie ślusarskim, a w 1893 z zaoszczędzoną sumą pieniędzy pojechał do Lipska, by szukać pracy i szczęścia w wielkim świecie.

Po kilku latach spędzonych w Dreźnie i Berlinie, gdzie zetknął się z twórcami niemieckiej secesji, uczęszczając na zajęcia rzeźbiarza Fritza Klimscha, był już uznanym mistrzem, któremu powierzano prestiżowe realizacje, takie jak brama wielkiej wystawy przemysłu w berlińskim Treptower Park czy monumentalna konstrukcja bramy odlewni w Herne, wg projektu Carla Weinholda.

Z takim zawodowym kapitałem umiejętności Vonka wyprawiał się też w utrzymane niemal w dawnej cechowej tradycji podróże, szukając odpowiedniej pracy i miejsca dla siebie. Odwiedził między innymi Brno, Kraków, Odessę, Petersburg i miasta Włoch. W 1903 dwudziestoośmioletni wówczas artysta o światowej już renomie osiadł we Wrocławiu, gdzie zaproponowano mu prowadzenie klasy kowalstwa w założonej kilka lat wcześniej Miejskiej Szkole Rzemiosł. Miał pozostać we Wrocławiu przez kolejne lata, a prace jego warsztatu wyznaczyły najwyższy poziom sztuki metalu na Śląsku.

Na początku roku 2020 pojawiła się okazja do odnowienia kontaktu z sympatycznymi krewnymi Jaroslava Vonki, przed których malowniczym domem w Dachovych koło Hořic wciąż stoi drewniana ławka znana z fotografii profesora ze swą stryjeczną wnuczką Haną. Państwo Jindřich i Miroslava są dziś opiekunami bezcennego archiwum listów i dokumentów związanych z Vonką, prawdziwej skrzyni skarbów dla badaczy historii. Notatki spisane kiedyś przez dziś już niestety nieobecną wśród nas panią Hanę oraz kilka innych cennych dokumentów odnalezionych niedawno wśród rodzinnych papierów skłoniły nas do ponownego zainteresowania się ostatnim okresem artystycznej aktywności Jaroslava Vonki na Dolnym Śląsku, spędzonym w Sobótce, mieście położonym u stóp pięknej i tajemniczej góry Ślęży.

Po dojściu do władzy narodowych socjalistów sześćdziesięcioletni wówczas Vonka zaczął myśleć o emeryturze i wyprowadzeniu się z Wrocławia. Nawiązał nawet kontakty z konsulatem czeskim w kwestii możliwości powrotu do rodzinnych Hořic. W 1934 roku kupił niewielki dom w Sobótce, gdzie po zakończeniu pracy we wrocławskiej Miejskiej Szkole Rzemiosł zamierzał znaleźć spokój z dala od zgiełku i problemów wielkiego miasta.

Rok później dom był już gotowy, a w obszernym ogrodzie powstawała artystyczna pracownia, wyposażana w nowoczesny sprzęt do pracy w metalu. Po zakończeniu prestiżowych prac we wrocławskim ratuszu i w berlińskim Haus des Deutchen Handwerks profesor ostatecznie opuścił Wrocław, przekazując prowadzenie klasy kowalstwa artystycznego swojemu uczniowi Williemu Tscherneckowi, i przeniósł się do Sobótki, zabierając tam swą gospodynię Marię Prasse, która dotąd zajmowała się wrocławskim mieszkaniem.

Klimat niewielkiego miasta a jednocześnie bliskość Wrocławia, ułatwiająca kontakt z przyjaciółmi, były ogromnymi zaletami sobótczańskiego azylu. Niebawem, po aneksji regionu czeskich Sudetów przez Niemcy, upadł plan powrotu do Hořic i Sobótka wydawała się już jedynym spokojnym miejscem dla spędzenia nadchodzącej starości, uprzykrzanej przez chorobę – bolesną neuralgię nerwu trójdzielnego, na którą profesor cierpiał od kilku lat. Nowi lokalni znajomi, jak na przykład sąsiad aptekarz Götsche, stwarzali czasem okazję do wykonania niewielkich kowalskich dzieł – takich jak zachowana do dziś para pięknych krat okiennych dla apteki w rynku, ozdobionych symbolami aptekarskiego fachu i oficjalnym wówczas znakiem niemieckiej apteki, literą A, na której niewielki, runiczny znak „algiz” był oficjalnie obowiązującym, złowrogim wyrazem okultystycznych inklinacji państwowej ideologii, przyjętej także przez stowarzyszenie niemieckich aptekarzy.

Podobizna żółwia, symbolu opieki, ochrony i bezpieczeństwa, umieszczona na jednej z krat, pozostaje za to typowym dla twórczości Vonki symbolicznym przesłaniem, mówiącym może także o relacjach łączących schorowanego, starszego profesora z miejscowym aptekarz­em.

Wydarzenia schyłku II wojny światowej zastały Jaroslava Vonkę we wrocławskim szpitalu, gdzie przeszedł planowaną operację. Ostatnie smutne dni we Wrocławiu, spędzone w szpitalnych piwnicach, gdzie wraz z innymi pacjentami musiał chronić się w czasie alarmów bombowych, krótki pobyt u przyjaciół w willi Colonia na Krzykach i dramatyczna ucieczka do Sobótki, z miasta, wokół którego zamykało się już oblężenie, to jedne z ostatnich znanych nam dolnośląskich epizodów Jaroslava Vonki.

Niestety także i Sobótka ze swym wojskowym garnizonem stała się celem zaciekłego ataku armii radzieckiej. Nalot bombowy dotknął posesję profesora, uszkadzając dom i kuźnię w ogrodzie. Tragiczna sytuacja zmusiła większość mieszkańców, w tym siedemdziesięcioletniego wówczas Vonkę, do opuszczenia swych domów i ucieczki z miasta.

Po dotarciu do Świebodzic profesorowi udało się wsiąść do ostatniego pociągu odjeżdżającego w kierunku Bawarii. Skład, jadący nocą z zaciemnionymi oknami z obawy przed atakami lotnictwa, rozdzielił się w Hradcu Králové, gdzie Vonka wysiadł, by dotrzeć do położonych blisko Hořic. Znalazł się tam wieczorem 7 marca 1945 roku, chory na zapalenie płuc, z niewielkim bagażem w ręku.

Z pewnością nie tak wyobrażał sobie kiedyś swój powrót w rodzinne strony. Ostatnie lata życia spędzić miał w domu rodzinnym w Dachových, hořickim przysiółku. W 1950 roku, dwa lata przed swoją śmiercią, napisał: „Jestem dziś szczęśliwy, mieszkając w Czechach, ale ciąży mi to, że nie mogę służyć swemu krajowi i nie mogę już tworzyć”.

Jak wskazywały relacje, którymi dysponowaliśmy przed pięciu laty, dom w Sobótce, do którego Jaroslav Vonka nigdy już nie powrócił, miał zostać wraz z kowalską pracownią zniszczony. Otrzymane niedawno nieznane nam wcześniej listy i informacje, przekazane przez czeską rodzinę artysty, skłaniały jednak do bliższego zbadania powojennych losów posesji Vonki. Zmiany nazw ulic jeszcze w czasach niemieckich i oczywiście powojennych utrudniły poszukiwania, jednak przestudiowanie dawnych map, książek adresowych, ksiąg wieczystych oraz kilka wizyt w Sobótce pozwoliło zawęzić obszar poszukiwań.

Kluczowe okazało się również wsparcie dyrektora miejscowego centrum kultury i zaangażowanego regionalisty Michała Hajdukiewicza, szczególnym zbiegiem okoliczności przygotowującego się właśnie do uczczenia profesora Vonki pamiątkową tablicą i kowalską pracą na sobótczańskim rynku. Tak oto stanęliśmy wreszcie przed niewielkim domem przy dawnej Robert Rössler Weg.

Pierwsze spotkanie z jego miłą obecną właścicielką na zawsze przejdzie do małej historii „vonkowych” poszukiwań, przygód i odkryć. Podczas wizyty w domu otrzymaliśmy zgodę na wycięcie zarośli bluszczu porastającego fasadę i, po krótkiej pracy sekatorem, odsłoniła się ozdobna krata z motywem płomienia i iskier wydobywających się z tygla rozgrzanego metalu oraz datą 1935. Byliśmy bez wątpienia w domu Jaroslava Vonki!

Kolejna charakterystyczna krata w oknie dawnych drzwi wejściowych także nie pozostawiała wątpliwości co do autora. Tajemniczy ogród otaczający dom, obecne dzieło rąk i serca właścicielki, był również obietnicą odkryć, jednak dawna pracownia artysty przestała już istnieć. Z listu wysłanego do profesora w listopadzie 1945 roku przez dawnego mieszkańca Sobótki wiemy dziś, że budynek kuźni już wówczas utracił dach, a cenne wyposażenie i narzędzia zaginęły.

Poza urokiem pięknej roślinności i atmosferą zacisznego azylu nie ma już w ogrodzie śladów dawnej pracy Jaroslava Vonki. To niezwykłe miejsce w Sobótce pozostaje jednak nadal bezcennym i urzekającym śladem obecności wybitnego artysty, którego dzieła i niezwykłe losy są fascynującym przyczynkiem dolnośląskiej historii.

Jacek Witecki, kustosz w Dziale Metali i Zegarów Muzeum Narodowego we Wrocławiu
16 września 2020

Więcej wpisów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print