Intrygujące!
„Do nieba, do piekła”

Marek Pierzchała

Kiedy dziecko po raz pierwszy uświadamia sobie obecność śmierci w swym otoczeniu, a zwłaszcza od momentu, gdy dociera do niego, że śmierć to również jego własna perspektywa, czasem natrętnie realna i bliska (Eric-Emmanuel Schmitt, Oskar i pani Róża, 2002), pojawiają się pytania egzystencjalne i eschatologiczne nadzieje.

Pozostajemy nimi „zaintrygowani” już do końca i czasem z wielkim zaangażowaniem poszukujemy odpowiedzi. Podsuwa je nam głównie wiara, a wraz z nią sztuka. Współczesna nauka, ale i spora część codzienności zachowują wobec tradycyjnych odpowiedzi spory dystans.

Do nieba, do piekła za tobą będę szłaśpiewała jakiś czas temu (2003) w jednym ze swych zaskakujących hitów Tatiana Okupnik z zespołem Blue Cafe. Poszłabym za tobą do samego piekła, ale za gorąco (…) poszłabym za tobą do samego nieba, ale za wysoko (…) – tu już tryb warunkowy i pewna rezerwa do takich planów turystyczno-eschatologicznych – śpiewała kilka dziesięcioleci wcześniej (1969) Mira Kubasińska z zespołem Breakout. Niektórzy pamiętają, innym polecam. W komentarzach na YouTube wciąż zachwyty nad tym, jak „wymiatają”.

W obu tekstach piosenek wcale nie chodzi jednak o plany dotyczące życia po życiu, ale o miłosne wyznania, a przynajmniej o flirt. To specyfika naszych czasów. Teologia poświęca dziś znacznie mniej uwagi wizjom piekła i nieba niż świadomie lub podświadomie czynimy to wszyscy na co dzień albo jak czynią to popularne filmy (Uwierz w ducha, 1990, reż. Jerry Zucker, obsada gwiazdorska; Niebo nad Berlinem, 1987, reż. Wim Wenders czy Miasto aniołów, 1998, reż. Brad Silberling – przewrotnie pomyślany koncept: to nie człowiek pragnie trafić do nieba, ale anioł postanawia zostać człowiekiem i ma po temu dobry powód – miłość).

Trudno porównywać w tym względzie współczesność z obfitą produkcją tekstów na ten temat, szczególnie licznych zwłaszcza między XIV a XVIII stuleciem, z literackimi wykwitami w postaci Boskiej komedii Dantego (1321, pierwsze wydanie drukiem 1472) i Rajem utraconym Miltona (1667, wersja ostateczna 1674). Paradoksalnie symboliczny czy raczej kulturowy kres tamtych czasów wyznaczają podobno wizje Szweda Emanuela Swedenborga i jego liczne, szeroko spopularyzowane teksty (Niebo i piekło, 1758), które świat duchów oswoiły i przybliżyły szerokim kręgom zainteresowanych ezoteryką. Monopol na kontakty metafizyczne utracili i mistycy, i czarownice.

Oczywiście, nie będziemy tu skupiać się ani na tych tekstach, ani na piosenkach, ani na filmach. My mamy nasze rzeźby i obrazy, a niektórym z nich warto przyjrzeć się bliżej z tej właśnie perspektywy. Od razu musimy przyznać, że śląskie zbiory Muzeum Narodowego we Wrocławiu mogą być tylko drobnym przyczynkiem do wielkiego tematu. Wystarczy wspomnieć nazwiska Memlinga, Boscha, Breugla zw. Piekielnym, Teniersa albo choćby cały niebiański kosmos barokowych iluzjonistycznych przestworzy wypełnionych rzeszą świętych. Mimo to, spróbujmy.

Wniebowzięci

Znajdziemy bez trudu w naszych zbiorach aż cztery wersje tematu Wniebowzięcia Marii. Trzy są dość archaiczne i należą do typu zwanego z grecka koimesis. Dwie to rzeźby kamienne: tympanon z benedyktyńskiego kościoła na podwrocławskim Ołbinie, 4, ćw. XII w. – Zaśnięcie MariiChrystus z duszą Marii oraz Chrystus z duszą Marii, ok. 1300.

Trzecia ma charakter snycerski – poliptyk Zaśnięcia Marii z kościoła Bożego Ciała, 1492 – w szafie środkowej Zaśnięcie MariiChrystus z duszą Marii – Chrystus zabiera do nieba tylko duszę Marii, przedstawioną jako niemowlę w powijakach lub miniaturowa postać podobna do ciała zmarłej.

Dopiero ostatnia jest obrazem w ujęciu bardziej nowoczesnym, kojarzącym się mniej ze sztuką bizantyjską, a bardziej z Rubensem czy Murillem – Willmann, Wniebowzięcie NMP, 1656.

Maria zasnęła, ale nie została pochowana. Wraz z ciałem została zabrana wprost do nieba, by tam królować. Omija ją w ten sposób oczekiwanie na Sąd Ostateczny, który dla innych zmarłych ma poprzedzić zmartwychwstanie ciał przemienionych dla wieczności i ich ponowne połączenie z duszą.

Osoby, które już trafiły do nieba, zobaczymy w przedstawieniach Przemienienia Pańskiego. Za Ewangeliami ukazują one zdumionych i nieco przerażonych apostołów wyróżnionych już tu na ziemi możliwością kontemplowania boskości jaśniejącego Chrystusa i ujrzenia przy nim dwóch proroków Mojżesza i Eljasza, zabranych – zgodnie z tekstem Starego Testamentu – z ziemi wprost do nieba, by już tam pozostać, a teraz, jako jego mieszkańcy, przybywają na obłokach.

Te dwie teologicznie odmienne wersje Wniebowzięcia i prorocy w scenie Przemienienia od razu wprowadzają nas w zawiłe i namiętne spory na temat charakteru niebiańskiego obcowania świętych pomiędzy ich śmiercią a Sądem Ostatecznym. Kulminacja napięć między zwolennikami odmiennych interpretacji nastąpiła w latach 30. XIV w. (przypomnijcie sobie rozmowę między franciszkanami w Imieniu róży Umberta Eco, 1980). Kluczowe było w owych dysputach pytanie, czy święci są w stanie w pełni obcować ze sobą, a zwłaszcza w pełni (nie tylko jako dusze, ale także cieleśnie) doświadczać kontemplacji Boga czyli wizji uszczęśliwiającej, czy może stanie się to możliwe dopiero po Sądzie Ostatecznym? Ostateczne pozytywne rozstrzygnięcie (Benedykt XII, bulla Benedictus Deus, 1336) stało nie tylko u podstaw wszystkich ołtarzowych przedstawień typu sacra conversatione (bazujących przecież na odpowiedniej formule z wyznania wiary), ale przede wszystkim dotyczyło eschatologicznych obaw i nadziei wiernych, liczących na protekcję mieszkańców nieba przed Boskim Majestatem.

Na marginesie warto wspomnieć Tryptyk Koronacji Marii (1370-1380) ze zbiorów Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu, w którego centralnej części ukazane zostały Koronacja MariiŚwiętych obcowanie. Ten otwarty ołtarz należy do typu prezentacyjnego oferującego wizję obcowania świętych w niebie. W układzie tryptyku zastosowano strefową hierarchizację. W centrum, w złocistym empireum – właściwej siedzibie Boga, królują Chrystus i Maria w otoczeniu podobnie tronujących świętych dziewic i apostołów. Prorocy i patriarchowie Starego Testamentu przebywają niżej, stojąc w strefie wypełnionego gwiazdami stałymi najwyższego nieba – według rachunku Dantego znajdują się w ósmym niebie. Trafili tam wprost z Otchłani stanowiącej część piekieł jako uwolnieni od grzechu po ofiarnej śmierci Zbawiciela.

Sędzia wszechmocny i sprawiedliwy

W myśli chrześcijańskiej niezwykle mocno osadzone jest wyobrażenia Boga jako najwyższego sędziego. Jego pozycja absolutnego władcy całego uniwersum splotła się z przynależną jej ideą wymierzania sprawiedliwości proporcjonalnej do owej wszechmocy. Bóg wyrokuje ostatecznie i sprawiedliwie. Wymierza też najwyższe kary, skazując na niekończące się nigdy straszliwe cierpienia w piekle albo nagradza wieczną szczęśliwością w niebie. (Współcześni antropolodzy mówią, że karanie winnych uruchamia w nas czysto biologiczne uczucie Schadenfreude, a współczucie obejmujące skazańców jest dla ludzi dość nową zdobyczą. Publiczne egzekucje, od których zaczęto odstępować ledwie dwieście lat temu, stanowiły ważny element życia społecznego. Mimo wpisanego w dekalog zakazu zabijania kontrowersje w kwestii kary śmierci wciąż pozostają żywe).

Niepokój wśród wiernych budzi idea bożej sprawiedliwości niezwiązanej nakazami etyki należącej do reguł ludzkiego świata, a w dodatku obciążonej skłonnością biblijnego Boga do gniewu na grzeszników, a równoważonej jego miłością i łaskawością. Osądzenie ma nastąpić w dwóch etapach. Najpierw sąd indywidualny, natychmiast po śmierci, a dopiero w nieokreślonej przyszłości zbliżającego się końca świata – powszechny, obejmujący wszystkich zmarłych Sąd Ostateczny.

Sceny umieszczane w dawnych epitafiach zwykle ukazywały duszę zmarłego na sądzie indywidualnym, pokornie proszącą Boga o zmiłowanie. W tej dramatycznej i rozstrzygającej chwili gromadzi się wokół „podsądnej” grupa adwokatów – świętych protektorów. Są tu nimi trzymający klucze do nieba Piotr oraz Paweł z mieczem, patronka dobrej śmierci św. Barbara, ale też – jak głosi inskrypcja powyżej – siedzący na kolanach Matki Boskiej mały Jezus – Syn najwyższego Sędziego. Reprezentuje tu ideę Łaski i Zbawienia wobec surowej Sprawiedliwości Ojca. W innych obrazach zmarli apelowali do Chrystusa ukrzyżowanego jako odkupiciela grzechów, który oddał za nasze zbawienie swoje życie. Ponieważ wyrok oznaczać musiał z zasady męki czyśćcowe, funkcją epitafiów było skłonienie odwiedzających kościół do modlitw w intencji ich skrócenia i przyspieszania chwili osiągnięcia raju.

Piastowski książę Wacław odsunął się pod koniec życia od godności ziemskich i zadbał, by płytę nad jego grobem deptali mieszczanie wrocławscy wchodzący do kościoła św. Barbary. Jego epitafium to jednak wcale okazałe malowidło. W obliczu Sądu Ostatecznego, pragnąc uniknąć zionącej ogniem piekielnej paszczy szatana-Lewiatana pochłaniającej potępionych na wieki, książę liczy na życzliwość najwyższego trybunału, samej elity niebiańskiego dworu – Matki Boskiej i św. Jana Chrzciciela oraz dwunastu apostołów.

Chrystus jako sędzia Sądu Ostatecznego sądzi świat, który właśnie przeminął. U jego stóp ciała zmarłych wstają z grobów, a On wznosi ręce, oddzielając potępionych od zbawionych. Kieruje jednych do piekła – po tej stronie ma dla nich miecz, a drugich do nieba – tu kierunek wskazuje lilia. Po bokach (te fragmenty się nie zachowały), poniżej postaci św. Jana Chrzciciela, skazańcy spadali w płomienie, a poniżej Najświętszej Marii Panny byli przyjmowani do nieba. Całość znajdowała się zapewne niegdyś na odwrocie głównej skrzyni okazałego tryptyku.

Antycypując grozę Sądu Ostatecznego, obraz ma widzów pouczyć i skłonić do życia, które po śmierci pozwoli z nadzieją stanąć przez niebieskim trybunałem. Grozę ukazuje głównie prawa, tonąca w mroku strona kompozycji, gdzie władają czarni, okrutni rycerze piekieł i nie można już liczyć na żadną pomoc. Po stronie lewej dominuje kilka większych postaci kobiecych – to bohaterki Przypowieści o pannach mądrych i głupich. Te, które zaniedbały swoje lampy i dopuściły, by zabrakło w nich oliwy-wiary, trafią z potępionymi do piekła. Mądre panny wiernie czekały, dbając o ogień w lampach i teraz, wezwane przez anielskiego posłańca, spokojnie zmierzają do nieba. Słabo czytelne drobne scenki w głębi ilustrują czyny miłosierdzia, przez które na ziemi dajemy wyraz swej wierze. Malowidło propagowało je, bo było przeznaczone dla miejskiej instytucji dobroczynnej – dziecięcego szpitala pw. Bożego Grobu we Wrocławiu.

Obraz tym razem wprowadza do trybunału Sądu Ostatecznego dwunastu apostołów oraz św. Marią Magdalenę. Przy Chrystusie miecz i lilię trzymają dwa aniołki, ale schemat pozostaje tradycyjny. Po stronie wzniesionej prawicy Boga, a u stóp najważniejszej orędowniczki grzeszników Marii, aniołowie kierują zbawionych w światłość, między obłoki nieba. Lewa ręka Sędziego wyciągnięta jest w stronę św. Jana Chrzciciela, ale jednocześnie wskazuje potępionym płonącą otchłań piekła i paszczę Lewiatana, ku którym ciągną i spychają ich diabły.

Ta wyjątkowa kompozycja wyraża optymizm eschatologiczny, biorąc w nawias długą tradycję ostrzegającą, że „wąska jest brama”, bo oferuje wiernym więcej niż tylko nadzieję zbawienia. Bóg jest tu nie tyle sprawiedliwym Sędzią grzeszników, ile ich umęczonym na krzyżu Zbawicielem. Proporce fanfarowych trąb czterech aniołów z emblematami Jego męki (arma Christi) czyli oręża, który posłużył do pokonania grzechu, śmierci i piekła, głoszą na cztery strony świata zwycięstwo. Sąd staje się triumfem, ogłoszeniem wyroku nad złem i ostatecznym pokonaniem piekielnych otchłani. Pośrodku Archanioł Michał dzierży lilię i miecz, wznosząc zwycięskie ostrze nad płomieniami piekła, wśród których widzimy tylko skrzydlatego diabła. Ludzie zostali zbawieni i zmierzają do nieba wspólnego dla wszystkich – obok Chrystusa rozpoznajemy Mojżesza i Ezechiela, króla Dawida, a dalej apostołów i nieprzeliczone rzesze ludzkości.

Jedyny Bóg

Chrześcijaństwo jako religia monoteistyczna przyjmuje stanowcze i radykalne twierdzenie o jedynym Bogu, którego podstawową cechą jest to, że jest. Różni go to od wszelkich otoczonych kultem uzurpatorskich bóstw, które po prostu nie istnieją. (Od VI w. p.n.e. jest to stanowisko judaizmu, a od VII w. n.e. – islamu, wyznań zwanych wspólnie religiami Księgi, bo odwołujących się do tych samych biblijnych źródeł.)

Poważnym wyzwaniem dla chrześcijańskiej teologii stała się wypracowana w pierwszych wiekach naszej ery paradoksalna koncepcja istotowo jednego Boga, który występuje jednak w trzech osobach jako Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty, przy czym jako Chrystus jest jednocześnie w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. Wyobrażenia Boga w trzech osobach znajdziemy m.in. w obrazach Zwiastowania oraz odnoszących się do objawienia Trójcy Świętej, a ukazujących Chrzest Chrystusa, gdzie unosi się nad Nim gołębica Ducha Świętego, a wychylający się z obłoków Bóg Ojciec mówi: Ten jest Syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie. Jego słuchajcie. Oba te przedstawienia wprost ilustrują wydarzenia z Ewangelii.

Takie przedstawienie osobowej Trójcy Świętej nie odnosi się do żadnej sceny opisanej w Piśmie Świętym, ale doskonale oddaje jej istotę. Jest jakby pogłębionym teologicznie „portretem” aktywnego Boga. Tronujący Bóg to trzy Osoby. Z wysokości swego tronu Ojciec ofiarowuje na mękę krzyżową siebie-Syna, Boga-człowieka, obdarzając grzeszną ludzkość łaską odkupienia i pozostaje obecny w Kościele dzięki darom Ducha Świętego. Jedność osób Boskich i ich udział w łasce podkreślają nimby krzyżowe Ojca i Syna. Ujęcia postaci wyraziście zróżnicowano, zachowując ponadczasową bizantyjską, hierarchiczną sztywność i symetrię majestatycznego ujęcia do Boga Ojca w koronie, a Syna ukazując w bolesnym momencie śmierci na krzyżu z bezwładną już głową i krwawiącymi ranami, jako tego, który rzekł – Niech będzie wola Twoja.

Aniołowie i demony

Niekwestionowana pozycja Pana Stworzenia łączy się (we wszystkich trzech monoteistycznych religiach) z uznawaniem istnienia świata dobrych duchów – aniołów oraz aniołów upadłych – diabłów. Sprzeciwili się oni woli Boga, zostali strąceni z nieba i ukarani po walce, w której „komunikowi niebieskiemu” przewodził Archanioł Michał.

Artystycznie skromne, a przy tym niewielkie malowidło pokazuje triumf siedmiu Archaniołów nad duchami, które sprzeciwiły się boskiej wszechmocy. Wygnane z nieba tracą piękno, stając się w naszych wyobrażeniach hybrydowymi poczwarami łączącymi najbardziej odrażające cechy istot stworzonych przez Boga. W nawiązaniu do słów Apokalipsy św. Jana ich przywódca to przewrócony na plecy ogromny, siedmiogłowy smok, a jednocześnie „bestia z morza” otoczona już piekielnymi płomieniami „jeziora siarki i ognia”.

Niektóre opowieści wskazują, że zło świata to margines pozostawiony przez dobrego Boga swemu przeciwnikowi – wąż w historii upadku Adama i Ewy to szatan-kusiciel (Raj Willmanna z ok. 1670), a szatan-oskarżyciel był tym, który namówił Boga do wystawienia na próbę wierności i wiary Hioba i do zsyłania nań wszelkich możliwych nieszczęść (Hiob i muzykujący przyjaciele, ok. 1520).

Złe duchy, jako patroni ziemskiego prześladowania i męczeństw najbardziej oddanych Bogu wiernych, przybierają postać fałszywych, nieistniejących bóstw, lecz stają się bezsilne w obecności Chrystusa.

Krwawej scenie ścięcia nieugiętej męczenniczki przygląda się kamienny posąg Diany, fałszywej i nieistniejącej bogini łowów. Bóg objawia swą moc i sprawiedliwość w piorunach niosących śmierć Dioskurowi – oprawcy własnej córki. W chwili śmierci aniołki przynoszą świętej ostatnią komunią i wieniec kwiatowy jako koronę wiecznej chwały w niebiosach. W typowy dla barokowego malarstwa religijnego sposób w obrazie świat materialny przenika się z rzeczywistością metafizyczną, duchową.

Bóg-Logos stał się człowiekiem, Słowem wcielonym, przyjmując ciało z Marii dziewicy, porzucił szczęście swojego bytowania poza czasem w wieczności. W obecności małego Jezusa upadają posągi fałszywych bożków, a on depcze ich okruchy, co zapowiada triumf Chrystusa nad śmiercią, grzechem i szatanem.

Wierni Bogu Aniołowie tworzą dziewięć hierarchicznych chórów. Według św. Tomasza z Akwinu są to kolejno Serafiny, Cherubiny, Trony, Panowania, Moce, Potęgi, Księstwa, Archaniołowie i wreszcie Aniołowie. Stanowią oni świtę Boga lub pośredniczą między niebem, a światem człowieka. Figury mistrza Matthiasa Steinla należały do tzw. stalli anielskich kościoła klasztornego w Lubiążu. Pieśni cystersów rozbrzmiewały wśród bujnego akantowego listowia stalli wielkiego chóru zakonnego – jak w ziemskim raju, u stóp kolosalnego ołtarza głównego. Śpiewano tu chwałę Pana na wzór rajskiego chóru aniołów.

Aniołowie sprawują codzienną opiekę, chroniąc i ostrzegając ludzi przed podstępami złych mocy. Nasz indywidualny anielski opiekun to Anioł Stróż, ale inni aniołowie mają pod opieką np. miasta, księstwa czy królestwa. Spotykamy przedstawienia, w których toczą z diabłami walki o dusze umierających, odprowadzają w zaświaty dusze zmarłych, uwalniają z czyśćca dusze po odbyciu pokuty, a dusze świętych męczenników zabierają wprost do nieba, pozostawiając ich wizerunki na ołtarzach.

Ciasno zawiązane w powijaki niemowlę leży na poduszce. Anioł wkłada mu na głowę koronę wiecznego życia, jest więc zmarłe, choć przedstawiono je z otwartymi oczami. Takie przedstawienie podkreśla, że śmierć nastąpiła po chrzcie, sakramencie, którego może dostąpić tylko żywy człowiek. Dzieci, które przyszły na świat martwe, nie mogły dostąpić odpuszczenia grzechu pierworodnego, nie mogły też podlegać karze ani nagrodzie za swe czyny. Ich dusze nie trafiały więc do nieba, ale do otchłani niewiniątek. Nie mogły dostąpić zbawienia, nie mając udziału w wierze.

Inaczej niż w archaicznych Wniebowzięciach Marii dusza św. Wacława nie jest tu dzieciątkiem w powijakach, ale ma jak u Arystotelesa formę odpowiadającą kształtowi ciała księcia osuwającego się równocześnie pod ciosami zabójców na ziemię przed bramą kościoła Najświętszej Marii Panny. W podróży do nieba towarzyszy duszy świętego aż czterech aniołów.

Na Sądzie Ostatecznym kończącym istnienie świata Archanioł Michał trzyma wagę, która rozstrzyga na podstawie dobrych i złych uczynków o ostatecznej wersji boskiego wyroku, wydanego wstępnie już na sądzie indywidualnym natychmiast po śmierci, ale z uwzględnieniem pokuty czyśćcowej.

Rzeźbiona figura Archanioła Michała z widoczną u stóp duszą człowieka w kotle, oznaczającym zapewne szalę dziś zniszczonej wagi, zachowała się tylko częściowo w środkowej części ołtarzowej nastawy (tzw. szafa). Dwaj archaniołowie namalowani na bocznych tablicach to Gabriel i Rafael. Występują tu nie w swej głównej funkcji posłańców bożych, ale w roli psychoforosów, czyli niosących dusze ludzi do nieba. Zamknięty ołtarz ukazywał niemal już nieczytelne Zwiastowanie (to Rafael przyniósł Marii wiadomość o tym, że będzie matką Syna Bożego). Wiemy, że ołtarze poświęcone aniołom tradycyjnie lokowane były w zachodniej części kościołów, czasem na emporze naprzeciw ołtarza głównego.

Depozytem z kościoła parafialnego w Stężycy jest Archanioł Michał z wagą Georga Schröttera (lata 90. XVII w.). Figura Michała tworzyła tu wraz z sześcioma mniejszymi figurami pozostałych Archaniołów jeden zespół, który mógł się pierwotnie znajdować w kościele klasztornym w Krzeszowie, potem trafił do kościółka w pobliskim Okrzeszynie… Tych samych archaniołów namalował Willmann na sklepieniu prezbiterium kościoła św. Józefa w Krzeszowie, gdzie uczestniczą z aniołami w radości Bożego Narodzenia.

Za grobem

Każdego narodzonego człowieka czeka śmierć. W tej perspektywie nasze życie na ziemi jawi się jako krótki antrakt pomiędzy nieistnieniem przed urodzinami i niepewnością, co do jakiejś formy istnienia po śmierci, które postulują religie. W chrześcijaństwie splatają się wątki greckie i judaistyczne, które z jednej strony pojmują człowieka jako istotę dwoistą, złożoną z duszy i ciała, z drugiej rozumieją go jako jedność tych elementów. Śmierć oznacza ich rozdzielenie. Materialne ciało rozsypuje się w proch, dusza staje przed Bogiem na sąd indywidualny.

Moment śmierci często personifikuje działający szkielet (Tańce śmierci), który tu pojawia się ze swym najpowszechniej spotykanym atrybutem – kosą, idzie przez ukwieconą łąką, wyznaczając kres krótkiego życia jej kwiatom. Ulotność i kruchość życia, także ludzkiego – Vanitas akcentuje leżąca u w trawie czaszka człowieka.

Oddzielenie duszy od ciała – śmierć jako proces destylacji rozdzielający złożoną substancję na cięższą materię i lotny składnik duchowy. Emblemat to zagadkowe przedstawienie obrazowe domagające się bardziej subtelnej interpretacji, podpowiadanej napisem lemmy, trudniejszej do odczytania niż tylko skonstatowanie, że widzimy pracownię alchemiczną z alembikiem na piecu.

Po sądzie indywidualnym dusza może trafić wprost do otchłani jednego z kręgów piekła, może odbywać pokutę za grzechy w czyśćcu, wspinając się do raju albo – co jest raczej udziałem nielicznych – może trafić od razu do nieba, gdzie spotka się w wizji uszczęśliwiającej z Bogiem. To tam może nastąpić jej zjednoczenie z absolutem, jakiego w swych głębokich wizjach doznawali niektórzy mistycy na ziemi.

Zdanie teologów na temat pośmiertnych losów duszy jest jednak podzielone. Protestantyzm odrzuca koncepcję czyśćca i związanych z nim zabiegów mających skrócić jego męki. Zmarli albo śpią albo w jakiś sposób trwają w oczekiwaniu na Sąd Ostateczny.

To epitafium mieści w centrum przedstawienie rodziny klęczącej w pustym sakralnym wnętrzu, w obrazowej, przyjętej dość powszechnie konwencji odpowiadającej oczekiwaniu na zmartwychwstanie. „Dymek” nad nimi zawiera „list z tamtego świata”: Żyjemy, choć umarliśmy. Należymy do Pana – tak jest, a nie inaczej. Żyjemy w Panu, tak jak umarliśmy w Panu. Wyznanie wiary w obliczu śmierci w życie wieczne ma tu szczególną moc, ponieważ zawiera niepodważalny dowód osobistego, pośmiertnego doświadczenia. To pośmiertne życie wypełnione jest modlitewnym trwaniem w wierze.

O ile wyobrażenia piekła i karmionych najstraszniejszymi koszmarami jego męczarni powracają dość często w obrazach, trudniej znaleźć równoważące je, bo rzeczywiście niewyobrażalne ujęcia ostatecznej nagrody w niebie. Najbardziej mistyczno-spekulatywne koncepcje proponują tu nie wieczną kontemplację, ale pełnię zjednoczenia z absolutem-jednią, co nasza wyobraźnia, tropem Pseudo Dionizego Areopagity, przekłada na wszechogarniającą światłość. W tę stronę zmierzają i katolickie barokowe wizje nieba i protestanckie rzesze zbawionych wędrujących w stroną pochłaniającego wszystko blasku, czasem określonego bliżej hebrajskim napisem Jahwe.

Nasze dość przyziemne oczekiwania, karmione wizją zmartwychwstania ciał, częściej zmierzają, wbrew tym wyrafinowanym teologicznym koncepcjom, w innym kierunku. Najwyraźniej tylko nieliczni pragną właśnie takiej nagrody, za swe zgodne ze wskazówkami wiary życie na ziemi. Marzą raczej o raju niż o niebie, oczekując po śmierci życia podobnego ziemskiemu, lecz bez jego smutków i cierpień.

Z Księgi Ezechiela pochodzi opis wizji proroka, który zobaczył, w jaki sposób nastąpi zmartwychwstanie ciał do nowego życia. Sztuka przywołuje ten motyw często, a w epitafiach odnosi się on do nadziei na odzyskanie kiedyś pełnego człowieczeństwa – w wymiarze zarówno duchowym, jak i cielesnym. Wierszowanemu tekstowi pod obrazem (Laurentius Span á Spanov) nadano, wzorem antycznym, charakter rozmowy między małżonkami rozdzielonymi śmiercią młodej żony. Zmarła daje tu wyraz swej tęsknocie. Śmierć to dla małżonków nieznośnie długo trwające rozstanie. Wskrzeszenia ciał oczekują, licząc na ponownie połączenie już na wieczne czasy, w pełni szczęścia i bez cienia smutku. Odłączona od ciała dusza Magdaleny żyje w Bogu, lecz kocha, tęskni i pragnie powrotu do pełnego człowieczeństwa. Pozagrobowe istnienie, jeśli ma oznaczać stan idealny, musi mieć indywidualny, ludzki wymiar i realizować ziemskie marzenia o szczęściu i miłości. Tak skonstruowane treści w połowie XVI w. nie miały zbyt wielu wyrazicieli.

Dobrze będzie tu na koniec przypomnieć cztery stulecia późniejszy wiersz Bolesława Leśmiana Urszulka Kochanowska (publikowany w 1936 r.). Znów czuły poeta zdradza ideały teologów i filozofów i wyciska nam z oczu łzy – wspólne wszystkim, którym śmierć odbiera najbliższych, a jak domyśla się także tym, których na tamtym świecie wszystko łączy z bliskimi na ziemi. Bóg okazuje się wobec tych uczuć bezsilny, choć chce szczęścia dziecka:

…Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa.

Zrób tak, Boże – szepnęłam – by w nieb Twoich krasie
Wszystko było tak samo, jak tam – w Czarnolasie!

[…]
Uśmiechnął się i skinął – i wnet z Bożej łaski
Powstał dom kubek w kubek, jak nasz – Czarnolaski.

[…]
I rzekł: Oto są – sprzęty, a oto – donice.
Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!

[…]
I odszedł, a ja zaraz krzątam się, jak mogę –
Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę.

[…]
I sen wieczny odpędzam – i czuwam – i czekam…

Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie,
Gdy właśnie słychać kroki i do drzwi pukanie…

Więc zrywam się i biegnę! Wiatr po niebie dzwoni!
Serce w piersi zamiera… Nie!… To – Bóg, nie oni!

Żegnając zmarłych, nieliczni chyba tylko pocieszają się teologiczną wizją „przybycia w niebiosów pustkowie”. Liczymy raczej na ponowne spotkanie z ludźmi w niebie.

Płomienne wizje grożącego nam po śmierci piekła też nie są dziś zbyt często przywoływane, choć bywa, że z lubością wyobrażamy sobie smażących się tam za swoje grzechy naszych wrogów. Przedszkolaki raczej nie umieją dziś złożyć rodzimego poprzednika origami zakładanego na palce obu dłoni, nad którym recytowało się wyliczankę: Piekło – Niebo – Czyściec – Raj / Tutaj swoją duszę daj. Za to różne zabawne diabełki i prześliczne aniołki (czasem niepokojąco urodziwe) spotykamy niemal na każdym kroku, choćby na samochodach-śmieciarkach zasilanych CNG – sprężonym gazem ziemnym, zapewniającym anielsko czyste powietrze.

Marek Pierzchała, Dział Malarstwa, Galeria Sztuki XVI–XIX w. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu
27 października 2021

■ Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print