Co sprawia, że dzieło sztuki staje się sławne? Że przed jednym stoją tłumy zwiedzających, a inne – choć też wybitne – pozostaje niezauważone w muzealnych galeriach? Czy dzieła sztuki można, tak jak ludzi, nazywać gwiazdami? I który obraz ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu zasługuje na takie miano?
Kuloodporna szyba, barierki odgradzające, zakaz podchodzenia bliżej niż na trzy metry, konieczność przepychania się w tłumie – tak obecnie wygląda oglądanie Mony Lisy Leonarda da Vinci. Jednak nie zawsze tak było! W 1793 r. w momencie otwarcia Luwru Gioconda była tylko jednym z bardzo wielu obrazów pokazywanych w nowym muzeum. Dopiero w XIX w. dzięki tekstom Waltera Patera, brytyjskiego krytyka sztuki, zaczęła się tworzyć jej legenda. Jednak to nie eseje naukowe sprawiły, że stała się najsłynniejszym dziełem sztuki na świecie.
Fot. Leandro Neumann Ciuffo, Wikimedia CC
Tajemnicze zniknięcie Mony Lisy w sierpniu 1911 r. z paryskiego Luwru, trwające dwa lata poszukiwania, cudowne odnalezienie, a przede wszystkim towarzyszący temu wszystkiemu ogromny rozgłos medialny sprawiły, że Mona Lisa stała się prawdziwą celebrytką. Przez dwa lata nie schodziła z pierwszych stron gazet, napisano o niej tysiące artykułów, największe dzienniki publikowały jej zdjęcia. Kobiety robiły sobie makijaż naśladujący jej urodę, a tancerki w paryskich kabaretach przebrane za nią tańczyły kankana. Podczas pierwszego publicznego pokazu po odzyskaniu obrazu w 1913 r. przed Galerią Uffizi we Florencji ustawiały się ogromne kolejki chętnych, by ją podziwiać. A Paryż witał powracający obraz z honorami – drogę jego przejazdu do muzeum ozdobiono flagami Francji. Od tych wydarzeń minęło już ponad 100 lat, a sława Mony Lisy nadal trwa.
Mało kto dziś zdaje sobie sprawę, że do czasu zniknięcia Mony Lisy najsłynniejszym obrazem na świecie była Madonna Sykstyńska Rafaela Santi, która obecnie znajduje się w kolekcji Galerii Obrazów Dawnych Mistrzów w Dreźnie, oraz że Rafael był pierwszym malarzem, który świadomie kreował swój wizerunek i promował własne dzieła. Zdawał sobie sprawę z możliwości, jakie niesie wynaleziony druk i wykorzystał tę nową technikę do popularyzowania swojego malarstwa. Jak pisze Andrzej Giza w książce Kreowanie marek kultury jego obrazy w formie grafik kolportowane były na europejskie dwory i do siedzib zamożnych dostojników kościelnych. Tak zdobyta rozpoznawalność pozwała mu na dyktowanie wyższych niż ogólnie przyjęte stawek za swoje usługi.
Czy Muzeum Narodowe we Wrocławiu ma swoją Monę Lisę? Oczywiście, że ma! Jest nią Panorama Racławicka – nie tylko największy, ale też jeden z najbardziej znanych polskich obrazów. W internetowych rankingach najsłynniejszych, najciekawszych, najbardziej wartych obejrzenia polskich dzieł sztuki wymieniana jest zawsze w ścisłej czołówce.
Fot. M. Lorek
Namalowana w ciągu dziewięciu miesięcy w latach 1893–1894 przez Jana Stykę, Wojciecha Kossaka oraz zespół malarzy upamiętnia zwycięską bitwę pod Racławicami (4 kwietnia 1794) pomiędzy wojskami powstańczymi pod wodzą Tadeusza Kościuszki a armią rosyjską.
Już w czasie malowania wzbudzała żywe zainteresowanie, które było umiejętnie podsycane przez Stykę i Kossaka. Jednak chyba nawet twórcy Panoramy nie spodziewali się tego, co się wydarzyło później. Panorama udostępniona w czasie, kiedy Polski nie było na mapie Europy, stała się dla Polaków czymś więcej niż tylko dziełem sztuki.
„Rzeczywistość znacznie przerosła oczekiwania twórców Panoramy Racławickiej” – pisał w książce Panorama Racławicka Franciszek Ziejka. „W chwili rozpoczynania prac marzyli, by stała się sercem Wystawy Krajowej. Już pierwsze miesiące jej istnienia miały dowieść, że stała się czymś znacznie większym, ważniejszym i bliższym sercu Polaków: że stała się pamiątką narodową, nieomal relikwią. Uczyła historii, ale dawała zarazem naukę na przyszłość, dokumentowała wielki proces unarodowienia warstwy chłopskiej, ale zarazem niosła nadzieję Polakom z innych zaborów na lepsze jutro w jednej, wolnej ojczyźnie!”.
Panoramę we Lwowie oglądali wszyscy, od koronowanych głów po prostych chłopów, specjalne wyprawy organizowali Polacy z innych zaborów. Rocznie podziwiało ją po około pół miliona osób.
Po II wojnie światowej, kiedy zapadła decyzja, że Panorama zostanie przekazana Polsce, miasta zaczęły toczyć prawdziwe boje o to, by mieć ją u siebie. Starały się o nią Kraków, Katowice, Wrocław, Bytom, Opole, ale nie tylko – komitety Panoramy Racławickiej powstały w Kielcach czy Gliwicach, a radni miejscy w Pszczynie, nie czekając się na oficjalne rozstrzygnięcia, podjęli nawet specjalną uchwałę o lokalizacji słynnego płótna właśnie u nich. Decyzja o wyborze Wrocławia wcale nie zakończyła sporów i nie wyciszyła emocji.
Delegacja wrocławska, która pojechała do Przemyśla, by przejąć jadący ze Lwowa obraz, podróżowała z powrotem pod eskortą wojska i musiała zmierzyć się z różnego typu trudnościami. Na dworcu w Krakowie pociąg z Panoramą witały tłumy, które jednak – według Franciszka Pajączkowskiego, przewodniczącego wrocławskiej delegacji – przyszły one nie tylko po to, by ją witać, ale by zatrzymać dzieło u siebie. Zaś w Katowicach nieoczekiwanie pociąg został skierowany na bocznicę kolejową i dopiero po długotrwałych staraniach i po dwunastogodzinnym postoju udało się ruszyć w dalszą drogę.
Szczęśliwy koniec podróży nie oznaczał jednak końca problemów, bo potem już we Wrocławiu prawie 40 lat trzeba było czekać na udostępnienie obrazu Kossaka i Styki publiczności. Był symbolem wolnej Polski, pokazywał zwycięstwo nad armią rosyjską, wzbudzał ogromne emocje – to wszystko wywoływało obawy ówczesnych władz socjalistycznych, które zwlekały z podjęciem decyzji o miejscu prezentacji i z przeznaczeniem pieniędzy na ten cel. Płótno przewożone było z miejsca na miejsce, a ludzie tracili nadzieję, że kiedykolwiek będzie eksponowane. Jednak cały czas o tym obrazie mówiono, pisano, działano w jego sprawie. Rozmawiano w domach, w szkołach, na uczelniach, a nawet na zebraniach robotniczych! Zmiany polityczne i wydarzenia Sierpnia 1980. doprowadziły w końcu do długo wyczekiwanej decyzji o konserwacji i udostępnieniu dzieła. Nie dziwi więc, że kiedy w końcu w 1985 roku rotunda Panoramy została otwarta, szturmowały ją tłumy chętnych!
Fot. archiwalna, Gabinet Dokumentów MNWr
Czas oczekiwania na prezentację Panoramy, kiedy o jej legendzie tylko się mówiło, przyczynił się do ogromnego zainteresowania. Dziś – według przeprowadzonych badań – większość zwiedzających częściej szuka w Muzeum „Panorama Racławicka” niecodziennych wrażeń niż uniesień patriotycznych, ale fascynujące jest to, że nie straciła ona na swojej atrakcyjności i ciągle ściąga rzesze odwiedzających, że zachwyca licealistów i emerytów, artystów i influencerów, Polaków i turystów z całego świata.
W burzliwych latach 80. XX w., w czasie, kiedy otwierana była Panorama Racławicka, w Muzeum Narodowym we Wrocławiu odbyło się jeszcze jedno głośne wydarzenie związane z zachodzącymi zmianami politycznymi.
Wieczór 18 grudnia 1987 r. ówcześni pracownicy Muzeum Narodowego zapamiętali na długo. Na ten dzień zaplanowano otwarcie wystawy, zorganizowanej z okazji 150. rocznicy urodzin i 120. rocznicy śmierci artysty. Zgromadzono ponad 450 dzieł malarza, w tym jego słynne cykle.
Wystawa pokazywana była w salach na 1. piętrze, które całe – wraz z krużgankami – zapełniły się widzami. Ludzie stali w kolejce na schodach, szczelnie wypełniony był też hol na parterze, a miłośnicy Grottgera cały czas wchodzili do muzeum. W pewnym momencie sytuacja stała się niebezpieczna do tego stopnia, że zdecydowano się wezwać służby porządkowe, które pomogły w opanowaniu sytuacji i zapewnieniu bezpieczeństwa.
„Była to manifestacja patriotyzmu i wolności” – wspomina Małgorzata Korżel-Kraśna, która wtedy zaczynała pracę w Dziale Oświatowym MNWr. „Na wernisaż założyłam czarną sukienkę babci z lat 30. XX wieku, miałam też krzyżyk z orłem w koronie, jakie rozprowadzane były wtedy przez podziemie”.
A jaki obraz zrobił medialną karierę w ostatnim czasie?
Nie wiadomo, kto pierwszy zauważył, że XVII-wieczny mieszkaniec Wrocławia Johann Vogt sportretowany przez Bartholomaeusa Strobla wygląda jak znany aktor hollywoodzki Robert de Niro ➸ Zwiedzający od jakiegoś czasu zwracali na to uwagę, robili przy nim selfie, pojawiały się również pojedyncze informacje w mediach.
Jednak dopiero pięć lat temu, tuż przed świętami wielkanocnymi wrocławski „Robert de Niro” znalazł się tak naprawdę w centrum uwagi. Zaczęło się od jednego teksu, potem temat przechwycili kolejni dziennikarze, przez kilka dni odbieraliśmy w Muzeum telefony i gościliśmy media lokalne i ogólnopolskie zainteresowane tajemniczym mężczyzną uderzająco podobnym do znanego aktora. Dziennikarze dociekali czy przodkowie Roberta de Niro mogli pochodzić z Wrocławia, czy Muzeum kontaktowało się z nim i czy on sam wie o istnieniu portretu?
Realiz. S. Kluszczyński
Zdjęcie obrazu zostało wysłane do agenta aktora, ale Muzeum nie otrzymało odpowiedzi i nie wiemy, czy dotarło do adresata i jaka była jego reakcja.
Fot. A. Podstawka
Obraz jednak stał się sławny, wykorzystywany jest teraz w kampaniach promocyjnych Muzeum. Zagościł także w pięciogwiazdkowym hotelu The Bridge na Ostrowie Tumskim, gdzie jego reprodukcja zdobi ścianę najbardziej luksusowego apartamentu prezydenckiego. Może kiedyś zagości w nim sam Robert de Niro?
Anna Kowalów, rzeczniczka prasowa, kierowniczka Działu Promocji i Komunikacji
17 maja 2023
Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸