Kolekcja sztuki polskiej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu wzbogaciła się ostatnio o obraz Artura Grottgera Gość w pracowni. 11 listopada jest idealną datą, by poinformować Państwa o tym fakcie, ponieważ właśnie tym dniu – 184 lata temu – urodził się artysta.
Oto, co o obrazie pisze Sławomir Ortyl, edukator w Muzeum Narodowym we Wrocławiu:
„Przychodzi sobie taki elegancik do pracowni, wypachniony, z podkręconym wąsem, i popada w jakieś ni to uniesienie, ni to osłupienie. Okiem rzuci tam, okiem rzuci tu.
A ty człowieku harujesz, dwoisz się, troisz, wdychasz te oleje, rozpuszczalniki, terpentyny. Oczy bolą, kręgosłup łupie, gdy tak cyzelujesz te rysuneczki, mażesz podkłady, nakładasz farby. I tak dzień po dniu. A i tak nie wiesz, czy gość coś kupi, czy tylko nosem pokręci.
Wystawiasz więc prześliczny pejzażyk nadludzkich rozmiarów, portrecik kobiety cudnie powabny, rzucasz na pozór niedbale jakieś szkice, żeby oddać atmosferę pracy twórczej, wstawiasz gipsik. Może szczęście ci dopisze i tym razem coś sprzedasz, oby tylko nie za psie pieniądze…
Czy tak to widział Grottger? A przede wszystkim, czy gość chciał coś kupić, może to ktoś, kto tylko wpadł, żeby pochwalić lub wręcz przeciwnie – skrytykować. Wszystko wskazuje, że to brat szwagra malarza, ale póki co, nie ma stuprocentowej pewności.
Grottgera znamy przede wszystkim z jego poważnych cykli rysunkowych, lecz jest przecież A.D. 1867, malarz ma zaledwie 30 lat, trudno od tak młodego człowieka oczekiwać jedynie wewnętrznego wyważenia.
Rok wcześniej poznaje Wandę Monné, pomiędzy młodymi wybucha gwałtowne uczucie, któremu niestety sprzeciwia się rodzina dziewczyny.
Grottger w nadziei na osiągnięcie sukcesu, a być może także na uzyskanie zgody na ślub z Wandą, wyjeżdża do Francji.
W paryskim mieszkaniu – jak pisze Bołoz Antoniewicz – artysta urządził sobie ładniutką pracownię, sprawiwszy wygodną sofkę, firanki, doniczki z prześlicznymi kwiatami i kilka odlewów antycznych […]; z końcem czerwca przybywa jeszcze trochę artystycznych gratów; będą nawet adamaszki i gobeliny. Znamy tę całą pracownię paryską z cudnego obrazka olejnego Gość w pracowni, a tym gościem […] był, zdaje się, Zygmunt Sawiczewski.
Zapewne pod wpływem ówczesnej sztuki francuskiej, być może także wyjazdu do Wenecji kilka lat wcześniej malarz zaczął wprowadzać do swojej twórczości nowe elementy – stąd Gość w pracowni w partii tła jest w sposób nowatorski budowany szerokimi pociągnięciami pędzla.
Ostatecznie jednak to nowe nie miało szansy na rozwinięcie. Malarz nękany płucnymi krwotokami został wysłany przez lekarzy do uzdrowiska we francuskich Pirenejach, i tam 13 grudnia 1867 umiera”.
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸