Artystą, którego bardzo cenię, który skradł mi serce, a dzieła doprowadzają do wzruszenia, jest Henryk Mikolasch. Urodzony w 1872 r. we Lwowie jako potomek znanych aptekarzy, właścicieli apteki „Pod Złotą Głową”, studiując na Uniwersytecie Lwowskim, zgłębiał tajniki chemii i farmacji. Ta „wiedza tajemna” nie przysłużyła mu się w rodzinnym biznesie – szybko z niego zrezygnował i ostatecznie sprzedał aptekę.
W zamian postanowił poświęcić się pasji i doskonalić się w fotografii, której wkrótce stał się mistrzem. Najbardziej niezwykłe rezultaty przyniosła mu praca w jednej z tzw. technik szlachetnych – gumie, a w jego przypadku, gumie wielobarwnej. W tejże wykonana została także moja ulubiona fotografia mistrza Dziewczynka z morelami (1910).
Artysta dał tu niewiarygodny popis umiejętności i cierpliwości. Pamiętają Państwo, że mamy rok 1910, kolorowa fotografia nie jest łatwa do wykonania – by móc uzyskać kompozycję o zróżnicowanej i głębokiej barwie, fotograf musiał spędzić nad nią długie godziny, dni, a nawet tygodnie!
O samej technice tak pisała Janina Mierzecka, jedna z najznamienitszych uczennic Mikolascha:
„Ja np. potrzebowałam na pracę nad gumą, łącznie z przygotowaniami czysto mechanicznymi – jak uzyskanie wtórnego, odpowiedniej wielkości negatywu, żelatynowanie i hartowanie papieru – około dwóch tygodni i w tym czasie byłam tak zaabsorbowana kompozycją całości, doborem barw i układem każdej warstwy, że nie mogłam już wykonywać żadnej innej pracy (…) a każda z tych prac była unikatem”.
Nagroda za takie poświęcenie była jednak duża, w przypadku Mikolascha – nieśmiertelność. Fotografie w tej technice są bowiem niezwykle trwałe, obraz się nie rozwarstwia i nawet po upływie ponad 100 lat możemy podziwiać barwy w niezmienionym stanie.
W czasie gdy tworzył Mikolasch, dominującą estetyką był piktorializm, hołubiący „malarskość” zdjęcia, co doskonale widoczne jest w jego próbach. Na pierwszy rzut oka na przytoczonej fotografii może się właściwie wydawać, że nic szczególnego tu nie ma – ot, siedzi sobie dziewczynka. Jednak, poświęcając chwilę na obserwację, zaczniemy zauważać coś więcej.
Siedząca na pierwszym planie dziewczynka w zagłębieniu sukienki ma na kolanach ułożony stosik dojrzałych, pomarańczowych moreli. Jedną z nich trzyma w lekko uniesionej prawej ręce i nieco pochylona spogląda na owoc, zupełnie nie zwracając uwagi na obiektyw. Ubrana w jasnobłękitną sukienkę, z białą kokardą wczepioną w długie blond włosy, jest uosobieniem niewinności. Ciepłe promienie zapewne lipcowego słońca ślizgają się po owocach, sukience, pyzatym policzku, kosmykach włosów. Widoczna z profilu, nieco pochylona twarz schowana jest w cieniu, choć niemal cała sylwetka jest jasno oświetlona.
Zdjęcie przywodzi na myśl malarstwo końcówki XIX wieku, klimatyczne obrazy Jana Stanisławskiego czy Aleksandra Gierymskiego. Taki zabieg – celowe zbliżenie do malarstwa – miał udowodnić, że fotografia również jest sztuką, zaś fotograf – artystą, co wówczas wcale nie było oczywiste.
Ta niezwykle wysublimowana forma, zachwycająca dokładność, mistrzowskie opanowanie techniki, zapewniły Mikolaschowi miejsce w panteonie najjaśniejszych gwiazd fotografii nie tylko polskiej, ale również europejskiej.
Małgorzata Santarek, Dział Fotografii MNWr
Henryk Mikolasch, Dziewczynka z morelami, 1910, guma wielowarstwowa
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸