„Bo miłość, mój miły, to ja…”

Wszyscy chyba znamy przebój Hanki Ordonówny „Miłość ci wszystko wybaczy” do tekstu Juliana Tuwima i muzyki Henryka Warsa. Niektórzy z nas nawet widzą pod powiekami scenę z filmu „Szpieg w masce” z 1933, w którym to Ordonka kocim krokiem bardziej płynie niż idzie przez salę pełną stolików, przy których siedzą przystojni mężczyźni w towarzystwie pięknych kobiet. Bardziej też mruczy niż śpiewa tytułowe słowa, by dodać: „Bo miłość, mój miły, to ja…”.

I takich właśnie – gotowych w imię miłości na wszystko, jakby wprost wyjętych z piosenki Hanki Ordonówny – namalowano ich w pracowni Lucasa Cranacha st. na kilka stuleci przed premierą tego przywołanego przeze mnie przed chwilą międzywojennego szlagieru, bo już około 1531 roku. Adam i Ewa, bo o nich tutaj mowa, ufnie wpatrzeni w siebie, już wybrali – skaczą, zdając się mówić: „Jeżeli spadać w przepaść, to tylko razem, tańcząc argentyńskie tango”.

Czy kiedykolwiek mieliśmy do czynienia z większą samotnością od tej, którą doświadczył Adam – sam w wielkim Kosmosie. Jak długo czekał na ten sen, po którym nie widział już Raju, bo to w niej zobaczył Raj. Więc gdy ona zrywała ten owoc, na którego nawet nie powinni patrzeć, nie powiedział: „Co robisz?”. Śmiem przypuszczać, że słowa, które wówczas wypowiedział, później powtórzyła Rut, mówiąc: „Nie nalegaj na mnie, abym opuścił(-a) ciebie i abym odszedł(-eszła) od ciebie, gdyż: gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam… Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę i tam będę pogrzebany(-a). Niech mi Pan to uczyni i tamto dorzuci, jeśli coś innego niż śmierć oddzieli mnie od ciebie!”. I tak szli bardziej na złe niż na dobre w przekonaniu, że: „Lepiej jest dwom niż jednemu… Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego”.

Co było powodem, by na początku XVII w. ich rozdzielić? Dziś możemy już tylko mnożyć przypuszczenia, dlaczego z ich aktów wycięto półpostacie i przyodziano w strój z epoki, pozbawiając tym samym zmysłowości. Cóż, tak to już bywa w długich związkach – coś się kończy, by coś się zaczęło… Ważne, że wciąż razem. Najwyraźniej przyszedł więc w ich życiu czas na igraszki słowne, czytane na głos książki, gry planszowe i rozwiązywanie krzyżówek.

Ilustracje za: Beata Lejman, Malarstwo Europy Środkowej, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2013, s. 20–21, nr kat. 19

Jednak ona chyba właśnie wtedy się rozkleiła, więcej – ona się rozmontowała – tak przynajmniej ten stan psychofizyczny obecnie się określa w języku potocznym. Toczył ją od wnętrza jakiś dziwny robak, ba, może nawet kilka.

Próbowano kobiecie jakoś pomóc. Był rok 1931, gdy położyła się na kozetce. I nie, żeby tak od razu z Freudem czy elektrowstrząsami. Ot, zdjęto z niej ubranko, poddano liftingowi, i na tym poprzestańmy, żeby zbytnio nie odzierać jej z intymności.

Ale już kilka lat później przez świat przetoczyła się ta straszna wojna, podczas której boleśnie rozdzielono Adama i Ewę – wbrew ich woli. I tak już od prawie 80 lat ona samotnie odmierza czas we Wrocławiu, podczas gdy on został wywieziony aż do dalekiej Szwajcarii.

Nie, to niemożliwe! Nie ma podstaw, by tak sądzić! Odkrył, że na planecie jest wiele róż? A jeżeli w istocie to było powodem jego od niej odejścia? Dajmy mu jeszcze trochę czasu, niech się przekona, podobnie jak Mały Książę, że wśród tylu róż jest ta jedna, którą się kocha.

Czy ona go po tym wszystkim przyjmie? Nie może być inaczej, patrząc mu w oczy, przywita go słowami z piosenki Ordonówny: „Gdy pokochasz tak mocno jak ja /Tak tkliwie, żarliwie, tak, wiesz /Do ostatka, do szału, do dna /To zdradzaj mnie wtedy i grzesz…”.

Możemy być tego pewni, od wielu lat nic innego nie robi, jak tylko patrzy w stronę drzwi wejściowych w muzealnej galerii sztuki europejskiej, uparcie wierząc, że to on któregoś dnia w nich stanie.

Tego im wszyscy tutaj z całego serca życzymy, począwszy od dyrektora, a skończywszy na piszącym te słowa skromnym edukatorze.

Sławomir Ortyl, kustosz w Dziale Edukacji MNWr

Kilka dat z historii pary: Lucas Cranach starszy około 1531 maluje w Wittenberdze całopostaciowe przedstawienie Adama i Ewy. Niestety, na początku XVII wieku z tego dużych rozmiarów obrazu wycięto półpostacie prarodziców, nieco przemalowano ich twarze i nagie ciała zakryto odzieżą, przekształcając parę w symboliczne portrety mieszczan. Obrazy dotrwały do naszych czasów w domu szlacheckiej rodziny Kalau von Hofe w Świerznie na Śląsku (wówczas Schwierse). Zniszczone przez drewnojady w 1931 r. przewiezione zostały do wrocławskiego muzeum sztuk plastycznych w celu przeprowadzenia konserwacji. Podczas czyszczenia prac spod przemalowań (tło, twarze, ubrania) zaczęła wyłaniać się oryginalna, renesansowa warstwa malarska pędzla Lucasa Cranacha. Spektakularne odkrycie wpłynęło na podjęcie decyzji o przeprowadzeniu niezwykle trudnej i kosztownej operacji przeniesienia bezcennych malowideł na płócienne podobrazie, które naklejono na nowe deski. Od 1933 r. obrazy były depozytem Schlesisches Museum der bildenden Künste (Śląskie Muzeum Sztuk Pięknych) w Breslau, czyli obecnym Wrocławiu. Po wojnie pozostała w nim tylko Ewa, zaś uznany za zaginionego Adam po latach został odnaleziony w Szwajcarii.
Cytaty: Księga Rut 1: 16, 17; Księgi Koheleta 4: 9, 10

■ Zoom na muzeum – zapraszamy do lektury innych tekstów ➸
 

print