W trakcie lektury najnowszego tomu „Rocznika Sztuki Śląskiej”, do czego serdecznie zachęcam, uwagę mogą zwrócił pewien smaczek w artykule Romualda M. Łuczyńskiego o zamku Książ („Książ – konsekwencje wojny [1945–1991]”, s. 47).
Autor w opisie nieudolnych prób zagospodarowania po II wojnie światowej książańskiego zamku podał w dość wysublimowany sposób informację, iż w 1964 roku planowano otworzyć w obrębie terenu zamkowego pierwszy punkt gastronomiczny. „Wspomniany bufet z posiłkami à la fourchette miała otworzyć Gminna Spółdzielnia ze Szczawienka” (s. 60).
Kto nie wie, czym w owym czasie charakteryzował się ten sposób serwowania i konsumowania posiłków, przeczyta w przypisie 79, że jest to: „śniadanie, przyjęcie w południe i południowy posiłek, na którym podawano zimne mięsa lub wędliny, spożywane na stojąco, bez użycia noża, posługując się jedynie widelcem”.
Fot. za: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Przykładając to do przaśnej rzeczywistości „głębokiego komunizmu” czasów gomułkowskich, warto współczesnemu czytelnikowi przybliżyć ówczesne realia. Po pierwsze dostęp do mięsa był wtedy reglamentowany – o dobrych wędlinach w restauracji czy sklepie można było pomarzyć. Po wtóre ograniczone też były zasoby cienkiej blachy – stąd brak noży. Po trzecie spożywanie na stojąco spowodowane było zapewne nie wzorcem kulturowym, lecz brakiem stołów i krzeseł. No i na koniec – ówczesny fourchette (widelec, przybór ręczny – sztuciec, którym podobno my, Polacy, nauczyliśmy jeść Francuzów) nosił wówczas miano stojadło nierdzewne (o czym jeszcze napiszę).
Fot. za: Cyfrowe Repozytorium Lokalne
Sądzę też, że w tamtych siermiężnych powojennych realiach podmiot gospodarczy prowadzący „budkę” przy zdewastowanym po wojnie zamku – GS Szczawienko – nie zapewniał zapewne zbyt wysokich standardów (np. w przechowywaniu chłodniczym owych mitycznych wędlin i zimnych mięs). Jak zatem mogła wyglądać owa konsumpcja posiłków à la fourchette serwowanych w Książu?
Fot. za: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Podawane były zapewne na serwisie składającym się z nierzadko wyszczerbionych fajansowych talerzyków produkowanych w pobliskim Wałbrzychu, z kultowym obecnie zielonym logo GS, w towarzystwie aluminiowego sztućca z wygiętymi zębami (pamiętam, że w tych miękkich aluminiowych stojadłach zęby zawsze się wyginały!).
Fot. za: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Serwowane zaś dania, jak wolno sądzić z dostępnego w latach gomułkowskich menu, to pisząc pół żartem, pół serio – zestawy (gastronomia socjalistyczna kochała zestawy): zestaw I śniadaniowy – ćwierć kilo kaszanki, dwie bułki i piwo (śniadanie robotnicze); zestaw II południowy – „seta i galareta” (legendarny zestaw południowy); zestaw III popołudniowy – „lorneta i meduza” (ten żart wciąż śmieszy). Być może menu uzupełniał niekiedy nieco nieświeży bigos, natomiast słynne flaczki trzeba wykluczyć, ponieważ trudno je spożywać widelcem.
A może z wykwintnych wędlin gościć mogła niekiedy (od święta, jak rzucili) – pasztetowa, salceson czarny, mortadela, parówkowa; w porywach (wyłącznie w doniosłe święta państwowe) – metka. A może kotlet pożarski, leniwe, pierogi… obecnie ukraińskie, pasta jajeczna… Takie były zapewne realia anno domini 1964 nieopodal Perły Śląska. Całe szczęście, to se nevrati.
Bardziej serio: produkty sztućcopodobne produkowane były przez Mińsko-mazowieckie Zakłady Przemysłu Terenowego z siedzibą w Stojadłach. Od 1975 roku wchodziły w skład Kombinatu Wyrobów Nożowniczych i Nakryć Stołowych „Gerlach”. Firma ta – z bogatą przecież tradycją – obecnie znajduje się niestety w stanie likwidacji. Tymczasem do połowy lat siedemdziesiątych fabryka słynęła z produkcji aluminiowych sztućców, które odlewano ręcznie. Była to znana marka w Polsce, produkowane w Sojadłach sztućce stanowiły wyposażenie jadłodajni, barów i punktów żywienia w całym kraju. Wyroby aluminiowe „Gerlacha” wystawiano w latach siedemdziesiątych między innymi na targach w Hamburgu, a sprzedawano nawet do Afryki Środkowej.
Sąsiada sztućca stojadła nierdzewnego, czyli ekskluzywny nóż stołowy, używano w gastronomii PRL-u znaczenie rzadziej, ponieważ rzekomo ze względów bezpieczeństwa nie były powszechnie udostępniane klientom punktów zbiorowego żywienia (stołówki, bary, punkty gastronomiczne).
A fourchette? Kolekcjonerzy, którzy chcieliby pozyskać do swoich zbiorów przykład takiego wyginającego się widelca, muszą się nie lada naszukać, gdyż ze względu na krótki okres eksploatacji, wynikający z całkowitego użycia, artefact ten pomimo powszechności użycia stanowi zabytek możliwy wyłącznie do uzyskania na zamkniętym rynku antykwarycznym i jest prawdziwym rarytasem kolekcjonerskim rzadko pojawiającym się na aukcjach.
Fot. A. Podstawka, A. Ziemlańska
Tymczasem dla przeciwwagi – zachęcam do zwiedzenia wystawy „Cudo-Twórcy”, gdzie obejrzeć można przykłady klasycznych sztućców. Ciekawe też egzemplarze towarzyszą naczyniom prezentowanym na wystawie „Szaleństwo rokoka!” w Pawilonie Czterech Kopuł. Korzystając zaś ze słonecznej aury, warto wybrać się do Książa, by zwiedzając pięknie utrzymany zamek, z ulgą się przekonać, że po „wykwintnym” menu baru z okresu realnego socjalizmu na szczęście nie ma już śladu.
Arkadiusz Dobrzyniecki, współkurator wystawy „Święte obrazki” w Muzeum Etnograficznym (listopad 2022 – styczeń 2023)
13 września 2023
Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸