Intrygujące!
„Wznieść toast noworoczny… latarnią? Dlaczego nie!”

Piotr Oszczanowski

Wśród dawnych zbiorów złotniczych wrocławskiego Kupieckiego Bractwa Strzeleckiego z Zwingeru strzelającego z kuszy (Zwingerschützen) znajdowało się oryginalne naczynie, które w latach 1899–1945 było ozdobą kolekcji Śląskiego Muzeum Rzemiosła Artystycznego i Starożytności we Wrocławiu (Schlesisches Museum für Kunstgewerbe und Altertümer, Graupenstraße 14, Breslau), a dzisiaj miejsce jego przechowywania pozostaje nieznane.

Jego niezwykłość polegała na tym, iż pełniąc funkcję prozaicznego cylindrycznego kufla, miało ono kształt ręcznej latarni – z ruchomymi drzwiczkami i kopułowym górnym zamknięciem z okrągłym uchwytem – wykonanej z trybowanego, cyzelowanego, częściowo pozłacanego srebra pokrytego grawerowaną dekoracją figuralną i ornamentalną, dopełnioną inskrypcją, a we fragmentach też uzupełnioną elementami odlewanymi.

Naczynie to – określane po niemiecku jako Latarnenhumpen – zostało „opatentowane” w złotnictwie stosunkowo późno i oczywiście stało się wzorcowym przykładem wyrafinowanego, manierystycznego rzemiosła artystycznego. Jego przewrotność, tak ceniona w tej epoce „cudowność” czy też groteskowość kształtu, polegała na tym, iż uzyskując postać ręcznej latarni o jeszcze późnośredniowiecznym rodowodzie, jednocześnie spełniało już zupełnie inne zadanie. Jeżeli „świeciło”, to tylko szlachetnością i wybornym smakiem trunku, który zagościł na chwilę w jego wnętrzu. Co ciekawe – tym średniowiecznym wzorcem dla tego typu kształtu manierystycznego naczynia mogła być tzw. latarnia złodziejska, nazywana również ślepą latarnią. Dająca nikłą ilość luksów, chętnie wykorzystywana była przez rzezimieszków, którzy bali się tego, iż zbyt mocne światło może zdradzić ich obecność podczas rabunku czy też miejsce ukrycia w czasie ucieczki. Sączące się przez niewielkie otwory mało intensywne oświetlenie umożliwiało większy „komfort” pracy. I tak ze złodziejskiego narzędzia latarnia stała się reprezentacyjnym, a także reprezentatywnym dla epoki manieryzmu naczyniem.

Najstarszy zachowany przykład kufla latarniowego pochodzi z 1575 r. i jest autorstwa Jobsta Heberleina/Heberle (dzisiaj w zbiorach Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze). Większość takich naczyń powstała już na początku XVII w., a moda na nie skończyła się definitywnie w drugiej połowie tego stulecia. Liczba zachowanych przykładów kufli latarniowych da się policzyć na palcach obydwu dłoni, w sumie – licząc te zaginione, a znane z ikonografii – nie więcej niż kilkanaście. Producentami owej wyszukanej formy naczyń byli przede wszystkim złotnicy norymberscy, a wśród nich m.in.: Monogramista CB (1582), Monogramista HV (zapewne Hans Utten z ok. 1615), David Lauer (ok. 1605), Adam Pröll (ok. 1600), Esaias zur Linden (dwa przykłady z ok. 1612 i ok. 1620), Christoph II Ritter (ok. 1610), Johann Georg Schweiger (1658/1659). Nieczęsto ich wykonania podejmowali się złotnicy szwajcarscy (z Lucerny lub Zurychu) czy być może także z Landshut (naczynie z ok. 1580–1600 w kolekcji Rudolfa-Augusta Oetkera).

Tym cenniejszym pozostawał przykład wrocławski pochodzący z 1607 r. Jego twórcą był wspomniany już norymberski złotnik David Lauer (urodzony w 1557, a czynny jako mistrz cechowy w latach 1583–1619). Znamy fizjonomię artysty – i to zarówno dzięki medalowi z 1612 r. prezentującemu Lauera w wieku 55 lat, jak i za sprawą pośmiertnej podobizny graficznej – brodaty, postawny, budzący zaufanie norymberski rzemieślnik. Zachowało się kilkanaście jego udanych prac – głównie pucharów, kufli i kubków. Wśród nich znajdował się także drugi jego wyrób (dzisiaj także uchodzący za zaginiony), który przeznaczony był dla wrocławskiego Rzemieślniczego Bractwa Strzeleckiego z Wyspy strzelającego z broni palnej (Schießewerderschützen). Ufundował go w 1605 r. marszałek wielki litewski, wybitny dyplomata, żołnierz bohatersko walczący w Niderlandach i Inflantach, poeta i autor dzieła o hippice – Krzysztof Mikołaj Drohostajski, z przydomkiem Monwid (1562–1615), herbu Leliwa, często goszczący w stolicy Śląska i kurujący się w Cieplicach. W jego prezencie ponownie dała o sobie znać – tak, jak w przypadku kufla latarniowego – pomysłowość wyrobu złotniczego. Było to bowiem naczynie w kształcie popiersia mnicha trzymającego bukłak i śpiewnik; rodzaj pozbawionego stopy kufla-kulawki, z którego trunek trzeba było wypić „do dna”.

Powracając do zaginionego wrocławskiego kufla latarniowego autorstwa Davida Lauera – wyrobu złotniczego posiadającego cechy probiercze miejskie Norymbergi (litera „N”) i mistrzowskie złotnika (trzy gwiazdki/rozety na tarczy) – warto zwrócić uwagę jeszcze na dwa aspekty. Na dekorację naczynia oraz na osobę fundatora.

Na tę pierwszą składają się – obok bogatego, różnorodnego, a zgodnego z zasadą manierystycznego horror vacui repertuaru form ornamentalnych – także grawerowane na drzwiczkach latarni przedstawienie biblijnych bohaterów. Są nimi powracający z krainy Kanaan starotestamentowi zwiadowcy Jozue z pokolenia Efraima i Kaleb z pokolenia Judy dźwigający monstrualną kiść winnego grona (Lb 13.23: „Tam odcięli gałąź krzewu winnego razem z winogronami i ponieśli ją we dwóch na drągu”). Ta scena – znana m.in. z rycin Albrechta Altdorfera (1480), Josta Ammana (1564), czy też Maartena de Vos (1580/1600) – była symbolicznym synonimem bogactwa, zasobności i urodzajności krainy Kanaan, tej ziemi obiecanej przez Jahwe ludowi izraelskiemu.

W kontekście naczynia, które zawierać miało tylko alkohol, może to aż nazbyt śmiałe porównanie, ale – jak ufam – wielu z nas nie obrazi się za nie. Kultura stołu, a zwłaszcza tego jej fragmentu związanego z trunkami, jest bogata, wyrafinowana, często też po prostu smakowita. To ogromne winne grono, które niosą biblijni zwiadowcy, jest przecież często źródłem tej specyficznej rozkoszy dla ludzkiego podniebienia i głowy (chociaż mniej… dla wątroby) – znakomitego trunku, jakim jest wino. Zatem nie powinno nas tutaj to zbyt dziwić.

Równie wymowna była inskrypcja, która głosiła – a często pojawiała się ona na kuflach latarniowych – następującą mądrość: „DIESE LATHERN GEHORT / INS HAVS DAMIT MAN / LEVCHT DEN GESTEN / NAVS”. Jej treść odwoływała się do bezpiecznego powrotu do domu. I zagadkę tej inskrypcji potrafimy także wyjaśnić. Przypuszcza się, że tak specyficzny kształt kufla latarniowego sugeruje, że był on używany na okoliczność pożegnalnych toastów i podczas rozchodzenia się uczestników przyjęcia czy też libacji do domów. Było bowiem czymś w rodzaju przesądu picie z takiej „latarni”, której „światło” (czytaj: trunek) miało „grzać” miłośnika procentowych napitków w czasie jego bezpiecznego powrotu do własnych pieleszy. Miało to „światło” bezpiecznie doprowadzić birbanta do łóżka, do jego sypialnianych piernatów. A że pora powrotów z takich hulaszczych eventów była późna, że stan oświetlenia nowożytnych ulic bardzo kiepski, że krok wielce niepewny, stąd też i troska, jaką darzyli gospodarze przyjęcia i sponsorzy suto zastawionych trunkami stołów swoich gości i składali im pożegnalne życzenie szczęśliwego powrotu. Podczas uczty nie pito regularnie z takich naczyń, lecz używano ich specjalnie na jej zakończenie i wznoszono nim – a to już tradycja staropolska – strzemiennego (gdy żegnający się gość siadał na konia i wkładał nogę w strzemiona), na… rozchodne.

Intrygująca pozostaje także druga kwestia, tj. postać fundatora tego naczynia. Była nim w 1607 r. osoba duchowna – wizytator, a od 1590 r. trzydziesty piąty mistrz klasztoru Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą we Wrocławiu Johann Heinz (vel Henitze, Hencejus) von Blanckenburg (1559–1609). Człowiek wielce zasłużony dla swojej świątyni pw. św. Macieja chociażby przez to, iż ufundował dla niej w 1607 r. wspaniałą manierystyczną ambonę kamienną (w zwieńczeniu bramki jej schodów fundator nakazał umieścić identyfikujący go herb oraz inskrypcję: „JOHANNES HEINZE ARTIVM ET HOSPITALIS HVIVS MAGISTER” / „Johann Heinze magister sztuk wyzwolonych i mistrz tego szpitala”).

Do dzisiaj pozostał po nim również portret olejny (zapewne jeszcze z 1. poł. XVII w.) pochodzący z dawnej galerii mistrzów klasztoru Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą we Wrocławiu (od czasów sekularyzacji znajduje się w zbiorach klasztoru bonifratrów we Wrocławiu) oraz dość skromne, inskrypcyjne epitafium w pomieszczeniu przylegającym do kościoła pw. św. Macieja. Ale szczególną „słabość” Heinz wykazywał do wrocławskich Bractw Strzeleckich. Oprócz omawianego kufla latarniowego obdarował je jeszcze… trzema naczyniami.

Pierwszym jest szczęśliwie zachowany w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, a wykonany przez wrocławskiego złotnika Veita Kocha (mistrza cechowego w latach 1580–1619), okazały puchar z przykrywką (nr inw. 188573 MN), podarowany w 1604 r. wrocławskiemu Kupieckiemu Bractwu Strzeleckiemu z Zwingeru strzelającemu z kuszy; drugim – ponownie jakże wyrafinowane, manierystyczne naczynie podarowane przez Heinza temu samemu Bractwu wcześniej, bo w 1597 r. – anonimowego autorstwa srebrny kubek w formie kulawki z trzonem w kształcie wiatraka, do którego po schodach wspina się młynarz z workiem zboża na plecach (dzisiaj miejsce jego przechowywania pozostaje nieznane); trzecim – najbardziej tajemniczym z wszystkich i także obecnie uchodzącym za zaginiony – kubek manierystyczny, który w 1770 r. Bractwu Strzeleckiemu z Zwingeru podarował wrocławski lekarz miejski dr Carli Gottlieb Pauli (zm. 9.04.1795) i na tę okoliczność zamówił u złotnika wrocławskiego Christiana Hoenscha (mistrza cechowego w latach 1746–1792) stosowną inskrypcję fundacyjną, w której wspomniany został dawny darczyńca („Fundatio annua / p: m: / Johannis Heinzi a Blankenburgk. S. et Militaris ordinis crucige: cum rubra stella, Ducalis Hospitalis ad S. Mathiam Vratislaviae Domini et Magistri Ao 1770. d. 24 Junii”).

Skąd ta słabość osoby duchownej do naczyń służących do spożywaniu alkoholu? Skąd te upodobanie dla zmilitaryzowanych Bractw Strzeleckich, których poczynania niewiele miały wspólnego z liturgią czy też brewiarzem? Tego nie wiemy. Może w przypadku Heinza dawała o sobie znać jeszcze renesansowa w duchu postawa carpe diem? Otwartość, chęć korzystania z pełni życia i potrzeba upamiętnienia osoby własnej, odrobina ludzkiej próżności? Pytania te pozostaną mimo wszystko bez odpowiedzi.

Bez względu na to, co napisane powyżej, gdy dzisiaj zbliżamy się do końca trudnego dla nas roku, gdy za chwilę wzniesiemy toasty za jakże potrzebną nam przychylność i nadzieję, jaką niesie z sobą Nowy Rok 2022, to zwrócenie uwagi na to, jak i w czym pito – zapewne także w podobnych okolicznościach – w przeszłości, powinno nas trochę chociaż rozbawić, wprawić w dobry humor i nastrój. Ta dawna pomysłowość, przewrotność, te niezwykłe kształty naczyń, ta oryginalność… Ale i wtedy, i dzisiaj zawartość tamtych i naszych naczyń była i pozostaje… chyba podobna.

Zatem, unosząc je w górę, mówimy – na zdrowie!
Niech nam się darzy w tym Nowym Roku!

dr hab. Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu
31 grudnia 2021

Materiały ikonograficzne oraz stosowna literatura przedmiotu (m.in. Nürnberger Goldschmiedekunst, Bd. I, Teile 1–2 & Bd. II, Germanischen Nationalmuseums, Nürnberg 2007) pozyskane zostały dzięki środkom finansowym projektu „Precjoza wrocławskich Bractw Strzeleckich w dawnych zbiorach muzealnych – studium strat wojennych” – dofinansowanego ze środków MKiDN oraz z budżetu Województwa Dolnośląskiego.


logotypy Ministerstwa Kultury oraz Urzędu Marszałkowskiego Dolnego Śląska

Projekt „Precjoza wrocławskich Bractw Strzeleckich w dawnych zbiorach muzealnych – studium strat wojennych” dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych, w ramach programu „Badanie polskich strat wojennych”.
Zadanie jest współfinansowane ze środków otrzymanych z budżetu Województwa Dolnośląskiego.

■ Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print