W zbiorach Działu Fotografii Muzeum Narodowego we Wrocławiu znajdują się liczne prace autorstwa Edmunda Witeckiego, artysty fotografa związanego zawodowo z Muzeum od 1956 r. i przez wiele lat kierującego muzealną pracownią fotograficzną, prywatnie zaś – mojego ojca.
Renomowany fotograf dokumentalista specjalizujący się w utrwalaniu na zdjęciach piękna dzieł sztuki zajmował się także przez całe zawodowe życie fotografią artystyczną, będąc związany z wrocławskim środowiskiem twórczym.
Z okresu fascynacji sztuką konceptualną i wykorzystaniem serii fotografii jako medium służącego przekazaniu określonej idei czy postawy pochodzi cykl zdjęć „Mrówki faraona”. W latach 70. XX w., gdy Polskę zaczęły stopniowo pokrywać betonowe osiedla, poza ich lokatorami, szczęśliwymi ze zrealizowanego „przydziału” na mieszkanie, pojawili się w nich także niezaproszeni mali mieszkańcy: mrówki faraona.
Życie tych drobnych i w sumie nieszkodliwych insektów toczyło się w cichych zakamarkach tuneli wodnych instalacji, ale też i w naszych kuchennych szafkach czy tapczanach, niejako obok spraw ludzkich, czasem tylko wywołując okrzyki przerażenia, gdy mama znajdowała gniazdo mrówek w szufladzie z wypraną bielizną.
Życie tej mrówczej społeczności stało się dla mojego taty na pewien czas twórczym natchnieniem, gdyż widział w niej osobliwe odbicie naszego ludzkiego anonimowego zbiorowiska, stłoczonego w wielopiętrowych blokach – nie bez powodu zwanych przecież niekiedy mrówkowcami. Jako chłopiec zafascynowany obserwowałem wysiłki ojca-fotografa próbującego przekonać mrówki, aby jak najdłużej przebywały w polu widzenia zamontowanego na mikroskopie aparatu Exacta.
Pomogła w końcu misternie zbudowana miniaturka fosy wypełniona formaliną, która sprawiała, że mrówki, oddalając się od nieprzyjemnego zapachu, nerwowo zbiegały się w centrum mikroskopowego szkiełka – wprost w fokusie obiektywu. Powstały tysiące zdjęć w różnych technikach, na negatywie, slajdach czy na tzw. błonie graficznej – materiale reprodukcyjnym używanym w drukarniach, rejestrującym jedynie kontury obiektów.
Odbitki w różnych formatach wykonywane były potem ręcznie na nietypowych papierach, m.in. na pozyskanym z niemałym trudem francuskim materiale butikowej firmy Guilleminot, który kopiował walory dwutonowo, w czerni i na podłożu z metalicznego złota. Każde ujęcie było inne i niepowtarzalne.
Podczas pierwszej prezentacji zdjęcia zostały umocowane na ścianach galerii BWA tak, że przecinające się karawany mrówek wędrowały w różnych kierunkach, tworząc wrażenie zarówno chaosu, jak i dającego się po chwili dostrzec pewnego niepokojącego porządku. Roje mrówek, wyglądających jak przybysze z obcej planety, podążały gdzieś zdecydowanie, kierując się niepojętą dla nas logiką swych działań i celów.
Jako obserwator i trochę współuczestnik tego dziwnego artystycznego przedsięwzięcia wspominam go zawsze z uśmiechem i sentymentem. Może niektórym przypomni ono tamten czas nowych peerelowskich mieszkań z „wielkiej płyty” i dziwnego owadziego sąsiedztwa.
Może też jest w nim jakaś głębsza refleksja dotycząca naszych ludzkich losów, obarczona niewątpliwym poczuciem humoru mojego ojca. Mrówki faraona zaś w końcu po latach zniknęły, tak jak się kiedyś zjawiły – bez pozdrowienia i pożegnania.
Jacek Witecki, kustosz Muzeum Narodowego we Wrocławiu
Fot. Edmund Witecki, Mrówki faraona, 1972
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸