W 1968 roku Jerzy Słuczan-Orkusz rozpoczął pracę w krakowskim Instytucie Szkła wówczas jeszcze noszącym nazwę Zakład Badań i Doświadczeń Przemysłu Szklarskiego. W istocie to miejsce pozwoliło artyście na prowadzenie nieskrępowanych eksperymentów, a ich rezultaty, czyli kolekcję szkieł, pokazał trzy lata później w samym sercu Krakowa w salonie Desy przy ul. św. Jana 3.
Wystawa była prawdziwym wydarzeniem – przechodnie oczarowani zatrzymywali się przed witryną galerii i podziwiali niezwykłe kolorowe szkła: wazony, dzbanki, świeczniki, szklanki i kufle, lampy.
Sycili oczy pięknymi barwami – szmaragdowymi zieleniami, głębokimi rubinami, złocistymi pomarańczami, morskimi błękitami – i…. ustawiali się w długich kolejkach, by zdobyć choć jedno tak radujące kolorem i zachwycające kształtem naczynie.
Olbrzymi sukces prezentacji wywołał falę zainteresowania krakowskim Instytutem i osobą projektanta. W gazetach pojawiły się liczne artykuły opatrzone tytułami: „Piękno zaklęte w szkle”, „Ludzie ze szklanego laboratorium”, „Tropem krakowskiego szkła”,„Tajemnice zaklęte w szkle”. Wszyscy pytali, skąd te kolory…? Dziennikarze indagowali, a artysta niby niechętnie, ale uchylał nieco rąbka tajemnicy i opowiadał…
Tęczowe blaski? Nic prostszego. Obok gorącego, świeżo wydmuchanego ze szkła naczynia na gorącej blasze wysypuje się tlenek ołowiu. Ten, parując pokrywa ścianki naczyń cieniutką warstewką. Załamuje ona światło inaczej niż szkło. To dlatego szkło tak się mieni.
Mogę jeszcze powiedzieć, że kobalt barwi szkło na soczysty ciemnoniebieski kolor, a związki manganu – na fioletowo.
Kolorowe masy szkieł komponowały dla Orkusza technolożki Irena Elżbieta Kozioł, Janina Adamczyk i Krystyna Reyniak.
Sam artysta także prowadził własne poszukiwania, niekiedy działając nieco wbrew „technologicznemu katechizmowi”, kiedy np. stosował skoki temperatur, jak i dodawał małe ilości sody lub dwuchromianu potasu i uzyskiwał dowolnie zapęcherzoną masę.
Wyjątkowe efekty uzyskiwał poprzez dodanie do masy szklarskiej drobin fluorytu [minerał], który rozpuszczał się w gorącej masie. Kiedy przedmiot wydmuchano, a szkło stopniowo stygło, kryształki fluorytu wytrącały się.
Dzięki temu uzyskiwano szkła przypominające półszlachetne kamienie – nieprzejrzyste, z wewnętrznymi barwnymi smugami.
Dotąd miłośnikom szkła znane były przede wszystkim efektowne szkła „antico” z huty „Sudety” w Szczytnej Śląskiej, projektowane przez Zbigniewa Horbowego. Szkła Orkusza zaskakiwały i uwodziły przede wszystkim olbrzymim zróżnicowaniem kolorystycznym, barwnymi niuansami, teksturą i fakturą przywodzącą na myśl szlachetne kamienie czy wulkaniczny tuf.
Barbara Banaś, wicedyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu
7 sierpnia 2019
— Więcej o wystawie „W pogoni za kolorem. Szkła Jerzego Słuczan-Orkusza” ➸
— Cykl „Intrygujące!” ➸