21 grudnia 2019 roku w Pawilonie Czterech Kopuł – oddziale wrocławskiego Muzeum Narodowego – otwarto z wielkim rozmachem wystawę „Willmann. Opus magnum”, poświęconą dorobkowi lubiąskiego malarza Michaela Leopolda Willmanna.
Choć od dość dawna wraz z żoną pasjonujemy się twórczością Śląskiego Rembrandta, to z różnych względów nie udało nam się uczestniczyć w tym wyjątkowym wydarzeniu. Wystawa ta stała się jednak zaczynem, który zapoczątkował naszą wędrówkę śladami dzieł tego najwybitniejszego barokowego malarza na Śląsku.
Fot. A. Podstawka
Podczas częstych wędrówek po regionie, wychodząc na górskie szlaki, odwiedzając liczne barokowe świątynie czy spacerując po urokliwych, może niekiedy zbyt sennych dolnośląskich miasteczkach, co rusz natykaliśmy się na dzieła Śląskiego Apellesa lub też na dzieła spadkobierców jego malarskiej spuścizny (pasierb Jan Kryštof Liška, wnuk Georg Wilhelm Neunhertz i inni – Johann Philipp Kretschmer czy Johann Jacob Eybelwieser mł.).
Mistrz (choć jego lubiąski warsztat przypominał raczej małą manufakturę niż wielkie pracownie Antwerpii, Rzymu czy Florencji) pozostawił po sobie kontynuatorów, którzy jego malarską manierę jeszcze bardziej rozpowszechnili po całym regionie. Echa „Opus magnum” oraz chęć kompleksowego poznania twórczości lubiąskiego Rubensa spowodowały, że postanowiliśmy uczynić rok 2025 naszym prywatnym „Rokiem Willmanna” i obejrzeć w miarę możliwości wszystkie dostępne dzieła tego artysty.
Obcowanie z obrazami artysty w miejscach, dla których powstawały, oraz w miejscach, w których musiały się zadomowić z powszechnie wiadomych względów, przyniosło efekty i wrażenia niekiedy nawet przewyższające te, możliwe do osiągnięcia na choćby najpiękniejszej muzealnej wystawie. Z jednej strony naszym poszukiwaniom towarzyszył żal, że nie udało się zobaczyć tak wspaniałej wystawy, z drugiej zaś można by przewrotnie zauważyć – gdyby dane nam było uczestniczyć w „Opus magnum” – to zapewne nie doszłoby do naszych poszukiwań.
Należy tutaj również dodać, że ta przygoda nie byłaby możliwa, gdyby nie fundamentalna, jeśli o Willmanna chodzi, praca prof. Andrzeja Kozieła. Wydana w 2013 r. monografia malarza zatytułowana „Michael Willmann i jego malarska pracownia” stanowiła oczywiście podstawę do opracowania mapy z zachowanymi obrazami artysty. Poniżej garść refleksji, wrażeń i spostrzeżeń z willmannowskiego szlaku.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Nasze peregrynacje unaoczniły nam, jak bardzo uniwersalnym – chciałoby się dzisiaj powiedzieć demokratycznym – twórcą był Michael Leopold Willmann. Oczywiście nie do końca było to jego osobistą zasługą. W tej kwestii bardziej zasłużeni byli jego patroni – opaci z Lubiąża czy Krzeszowa. Abstrahując od wtórnych lokalizacji, w których obecnie możemy zobaczyć jego obrazy, był przecież Willmann artystą tworzącym dzieła malarskie z przeznaczeniem dla skromnych małych wiejskich kościółków, jak i takie, które zdobiły ołtarze monumentalnych kościołów klasztornych.
Z artystą możemy zatem zetknąć się zarówno w takich niewielkich miejscowościach jak Świdnica Polska, Przychowa, Siciny czy Chrast u Chrudimě, ale również we wspaniałych klasztorach Lubiąża, St. Florian, Sedlca, Krzeszowa, znanych już w tamtych czasach bazylikach (jak ta w Trzebnicy) oraz kościołach Pragi. Widać wyraźnie, że Willmann nie był twórcą, który różnicuje swoje dzieła w zależności od miejsca ich przeznaczenia. Owszem, zdarzały mu się mniej lub bardziej prestiżowe realizacje, ale i w przywołanej Przychowej można zobaczyć malarską perełkę, bo taką jest przecież bez wątpienia obraz przedstawiający „Wniebowzięcie NMP”, który został dodatkowo wsparty aż trzema warsztatowymi płótnami (w tym świetne „Koronowanie cierniem”).
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Podróżując śladami Willmanna, rzuca się w oczy różny dzisiaj stan jego obrazów oraz bardzo zróżnicowana ich ekspozycja. Znaczna część zachowanego willmannowskiego dorobku została (szczególnie w ostatnim dziesięcioleciu) szczęśliwie odrestaurowana. Pięknie prezentują się choćby trzy płótna ołtarzowe w bazylice w Trzebnicy (szczególne wrażenie robi jedna z kilku istniejących willmannowskich wersji męczeństwa św. Bartłomieja), obrazy z Jemielnicy czy Barda Śląskiego. Inne jednak są ciągle w złym, by nie powiedzieć fatalnym, stanie technicznym. Tu chyba prym wiedzie „Męczeństwo św. Barbary” z małego, wiejskiego kościółka w Świdnicy Polskiej, gdzie miejscowa społeczność nie jest zapewne w stanie ponieść samodzielnie trudów renowacji tego obrazu.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Jako ciekawostkę należy tutaj wskazać na dwa duże obrazy ołtarzowe w bazylice w austriackim St. Florian („Św. Anna z Joachimem i Marią” oraz „Anioł Stróż”). Są w nie najlepszym, by nie powiedzieć złym, stanie technicznym mimo zapewne znacznie większych niż w Polsce możliwości finansowych państwa i kościoła austriackiego. Szczególnie źle wyglądają płótna Śląskiego Rembrandta w zestawieniu z kilkoma sąsiadującymi w tej samej świątyni, wspaniale odrestaurowanymi obrazami Johanna Michaela Rottmayra. No ale to być może dlatego, że Austriacy w pierwszej kolejności zadbali o dorobek swojego rodaka.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Odnośnie ekspozycji dzieł Michaela Leopolda Willmanna, to należy zaznaczyć, że w Polsce jest z tym z reguły znacznie lepiej niż w Czechach. Wynika to z faktu, że kościoły w Czechach są dzisiaj często w ogóle nieczynne lub dostępne jedynie podczas jednej czy dwóch w tygodniu mszy św. Warto zatem ten fakt uwzględnić, przygotowując się do wyprawy. Ten sam problem dotyczy również lokalizacji w dużych miastach takich jak Litvinov, Pardubice a nawet Praga, w której kościół św. Franciszka z Asyżu (fenomenalne „Wypędzenie przekupniów z świątyni”, „Znalezienie Krzyża Świętego” i jako bonus dwa piękne ołtarze z obrazami Jana Kryštofa Liški) jest otwierany podczas wydarzeń artystycznych, takich jak koncerty i występy chórów. Z kolei na otwarcie kościoła w opactwie na Strahovie („Pokłon pasterzy”) przyszło nam czekać kilka godzin.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Jednym z chlubnych wyjątków od wspomnianej wcześniej reguły jest kościół franciszkanów pw. św. Franciszka Ksawerego w Uherským Hradištiu, położonym w południowych Morawach. Świątynia bierze udział w programie Otevřené brány (Otwarte Bramy), który umożliwia zwiedzanie wybranych zabytkowych kościołów i kaplic w Czechach w wyznaczonych godzinach. Na zwiedzających czekają tu dwa niewielkie, lecz niezwykle piękne obrazy Michaela Willmanna z 1690 r., przedstawiające św. Wiktorię oraz św. Józefa z lilią.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Równie łatwo dostępny jest kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Žďárze nad Sázavou, gdzie w ołtarzu głównym znajdują się kolejne klasyczne dzieła Willmanna – „Wniebowzięcie NMP” oraz „Oczekiwanie na Marię”.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
W tym przypadku absolutnie nie wolno pominąć położonego nieopodal sanktuarium św. Jana Nepomucena na Zelené Hoře – wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO arcydzieła czeskiego baroku, autorstwa genialnego Jana Błażeja Santiniego-Aichla.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Kuriozalna sytuacja przydarzyła nam się w czeskim Sedlcu pod Kutną Horą. Otóż dość łatwo znaleźliśmy dwa tutejsze wielkoformatowe płótna „Męczeństwo św. Filipa i św. Jakuba Młodszego” oraz „Męczeństwo 500 cystersów i kartuzów w Sedlcu w 1421 roku”. Kłopot był natomiast z „Męczeństwem św. Wacława”. Zdumienie było ogromne, gdy w końcu udało się go wypatrzyć za parawanem i stertą worków z cementem. Wydaje się, że można było tak cenny zabytek udostępnić na czas remontu w innym miejscu sedleckiej świątyni. Inna rzecz, że obecnie świątynia straciła już swój sakralny charakter i obecnie jest bardziej miejscem wystaw i koncertów niż miejscem kultu religijnego.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Osobną kwestią jest ekspozycja obrazów wtórnie lokalizowanych w warszawskich kościołach. Tu nie ma większych problemów z ich dostępnością, szczególnie w weekend. Pewnym problemem są chyba tylko dwa płótna eksponowane w zwykle zamkniętej jednej z kaplic bazyliki archikatedralnej. W przypadku płócien warszawskich rzuca się jednak w oczy, jak bardzo przypadkowa i niespójna z ich barokowym stylem oraz treścią jest nowa lokalizacja. Szczególnie jeśli dotyczy to kościołów nowych, zbudowanych w XX wieku. Warto jednak powiedzieć, że zapewne parafie warszawskich kościołów mają w tej kwestii inne zdanie. Na szczęście znacznie lepiej wygląda sytuacja w przypadku starszych kościołów usytuowanych w centrum stolicy, w szczególności w pobliżu warszawskiej starówki. Broni się w moim odczuciu przede wszystkim ekspozycja willmannowskich płócien w kościele pw. Wszystkich Świętych, w którym możemy zobaczyć obecnie aż 8 przedstawień z cyklu „Męczeństwa apostołów”. Być może wynika to z charakteru samej świątyni, a być może jest efektem swoistej kumulacji willmannowskiego kunsztu w jednym miejscu, korespondującej z ich pierwotną, lubiąską lokalizacją.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Równie dobrze wypada jako obraz ołtarza głównego „Ukrzyżowanie św. Andrzeja” w kościele św. Karola Boromeusza na Woli (parafia pw. św. Andrzeja).
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Na marginesie warto dodać, że oprócz lubiąskich obrazów Willmanna do Warszawy przeprowadziła się również lubiąska Pieta, gotycka rzeźba, która obecnie znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie, a którą artysta widywał zapewne bardzo często.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Wtórna lokalizacja dzieł Śląskiego Apellesa często powoduje zdumienie wywołane zestawieniem architektury świątyni i barokowym charakterem samego obrazu. O ile mieliśmy już wcześniej świadomość, że lubiąskie płótna trafiły m.in. do betonowych powojennych kościołów Warszawy, to jednak palmę pierwszeństwa w tej kwestii niewątpliwie należy przyznać kościołowi pw. św. Wawrzyńca w Rybniku.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
To tutaj zbiegiem okoliczności trafił jeden z trzech warsztatowych obrazów zdobiących pierwotnie klasztor cystersów w Rudach („Męczeństwo św. Wawrzyńca”). I znalazł swoje miejsce – otóż w małym drewnianym kościółku o konstrukcji zrębowej, leżącym na śląskim Szlaku Architektury Drewnianej. Tutaj kontrast jest może nawet większy niż w przypadkach warszawskich.
Michaela Leopolda Willmanna można spotkać również w miejscach, w których nikt się go nie spodziewa. Jeden z kwietniowych weekendów spędziliśmy w Jeleniej Górze. Cel podstawowy był oczywisty. To „Maria jako Królowa Niebios w otoczeniu świętych cysterskich” w kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Jeleniej Górze–Cieplicach. Parafrazując nazwę obrazu, można powiedzieć, że to świątynia, w której obraz Willmanna z ołtarza głównego pozostaje w otoczeniu dwunastu apostołów, półpostaciowych przedstawień autorstwa wnuka artysty – Georga Wilhelma Neunhertza. Ta warta wspomnienia koincydencja jednak nas nie zaskoczyła. Tak jak nie zaskoczyła kolekcja aż 4 pięknych obrazów willmannowskiego ucznia i współpracownika Johanna Philippa Kretschmera, z „Chrystusem Zmartwychwstałym ze św. Piotrem i św. Pawłem” w ołtarzu głównym bazyliki pw. św. Erazma i św. Pankracego (od niedawna zresztą wspaniale odrestaurowanym, o czym więcej można i warto przeczytać w publikacji „W cieniu Gór Olbrzymich” autorstwa Andrzeja Kozieła i Artura Kolbiarza [Wydawnictwo UWr, 2025]).
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Największym zaskoczeniem jeleniogórskiego weekendu okazała się zdecydowanie wizyta w tutejszym Muzeum Karkonoskim. Emocje dopadły nas na drugim piętrze muzeum, gdzie jak się okazało w centrum wystawy czasowej królował… willmannowski „Św. Jerzy”, wypożyczony z lubomierskiej parafii pw. św. Maternusa B.M., na co dzień nieudostępniany zwiedzającym. W dodatku trafiliśmy na ostatni dzień tej wystawy, co uczyniło naszą zdobycz jeszcze bardziej okazałą.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Niespodzianka spotkała nas również w czeskim opactwie Plasy. Niegdyś istniały tu, w kościele klasztornym pw. Wniebowzięcia NMP, w dwóch nastawach ołtarzowych aż 4 oryginalne płótna mistrza z Lubiąża. Zostały one dla ich bezpieczeństwa zastąpione przez kopie autorstwa czeskiego malarza Franza Juliusa Luxa. I jak to niekiedy bywa – kopie przetrwały do dzisiaj, a oryginały zniknęły. Nie o płótnach Willmanna jest jednak to wspomnienie. Otóż podczas zwiedzania klasztoru pokazano nam piękne, willmannowskie w stylu przedstawienie św. Wacława. Autor? A jakże! Jan Kryštof Liška! Okazało się, że mamy do czynienia z obrazem przez wiele lat uważanym za zaginiony. Płótno pochodziło z małego kościoła z miejscowości, która po utworzeniu sztucznego zalewu znalazła się pod wodą. Dopiero w 2023 r. przypadkowo natrafiono na ten obraz we franciszkańskim kościele w Plznie.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Innego rodzaju zaskoczenie spotkało nas w Tymowej. Ta sąsiadująca ze wspomnianą wcześniej Przychową wieś szczyci się aż trzema obrazami z pracowni Willmanna. Jednak dwa z nich przechowywane są w nieczynnym, z wolna remontowanym szachulcowym kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej, o czym wcześniej nie mieliśmy informacji. Naszym (dość trudnym) zadaniem było znalezienie osoby, która opiekuje się świątynią i posiada do niej klucze. Udało się, a nagrodą były postawiony pod ołtarzem obraz „Męczeństwo św. Agnieszki” oraz ładne płótno Liški „Opłakiwanie Chrystusa”.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Podróżując za Willmannem, widać wyraźnie, że artysta lubił często sięgać do swojego warsztatowego banku prototypów, form, wzorców i układów scen. Fascynującym jest docieranie do przeróżnych wariacji tego samego przedstawienia, modyfikacji dotyczących czy to postaci głównych, czy też drugoplanowych. Szczególne wrażenie zrobiło na nas przedstawienie męczeństwa św. Bartłomieja – „odartego ze skóry” boskiego męczennika.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Z pierwotnie lokalizowanym w Lubiążu, a dzisiaj warszawskim, najważniejszym w tym zestawieniu obrazem z cyklu „Męczeństwo apostołów” warto zestawić i porównać te z Trzebnicy i Pardubic. A punktem wyjścia niech będzie olejny szkic pozostający w zbiorach Muzeum Śląskiego w Goerlitz.
Dość zabawnym z dzisiejszej perspektywy (abstrahując oczywiście od jego tematyki) jest przypadek obrazu z Sedlca. Otóż sedlecki opat Heinrich Snopek kilkakrotnie zamawiał w lubiąskiej pracowni repliki wcześniejszych dzieł mistrza. W przypadku dzieła „Męczeństwo św. Filipa i św. Jakuba Młodszego” zleceniodawca w cenie jednego płótna pozyskał aż dwa przedstawienia z klasycznej serii „Męczeństwa apostołów”.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Jedynym dostępnym dzisiaj obrazem córki artysty Anny Elisabeth Willmann jest przechowywane w Muzeum Domu Śląskiego w Ziębicach przedstawienie „Trójca Stworzona (Pocałunek św. Józefa)”. Niewielkich rozmiarów, ale uroczy obraz udowadnia, że Anna Elisabeth ewidentnie odziedziczyła talent po słynnym ojcu.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
W przeciwieństwie do wystawy muzealnej, gdzie często toniemy w nadmiarze wrażeń, wizyta w prowincjonalnym obiekcie sakralnym, niewielkim muzeum czy innym miejscu, w którym znajduje się tylko jeden, dwa lub najwyżej trzy obrazy naszego ulubionego artysty, wygląda zupełnie inaczej. Przyjeżdżamy tam uzbrojeni w wiedzę – znamy historię dzieła, jego proweniencję, wiemy, jakie farby i podkłady stosował artysta. W ten sposób, choć nie jesteśmy historykami sztuki, jesteśmy w stanie dostrzec więcej. Choćby detal pędzla czy zamierzony przez artystę efekt świetlny. To, co na wystawie rozpłynęłoby się w morzu innych arcydzieł, tutaj wybrzmiewa pełnią głosu.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Spostrzeżenia, którymi chciałem się podzielić z czytelnikiem, zostały spisane na podstawie podróży do dość odległych, ale także bardzo bliskich miejsc. W ciągu ostatniego roku w pogoni za najważniejszym malarzem śląskiego baroku oraz jego współpracownikami i uczniami odwiedziliśmy do tej pory 62 miejscowości, w których zlokalizowanych jest 80 obiektów z willmannowskiego kręgu. Zobaczyliśmy w nich 294 obrazy (w tym 132 samego Willmanna) oraz 8 przedstawień freskowych (3 Willmanna, 3 Georga Wilhelma Neunhertza oraz 2 Johanna Jacoba Eybelwiesera mł.). Przed nami jednak jeszcze całkiem sporo – Norymberga, Berlin, Augsburg, Brno, Budapeszt, Sopron, Sibiu, Lublin…
Jeśli uznamy, że taki sposób przeżywania sztuki jest wart poświęconego czasu, pojawia się naturalne pytanie: od czego właściwie zacząć? W przypadku Michaela Leopolda Willmanna odpowiedź jest prosta i oczywista – od Lubiąża. Co prawda w samym opactwie zachowała się już tylko (skądinąd znakomita) dekoracja freskowa – przede wszystkim wielki plafon „Triumf bohatera cnót” w letnim refektarzu oraz freski w kościele – ale właśnie tutaj można najpełniej zrozumieć, dla jakich przestrzeni i w jakim kontekście powstawało malarstwo Śląskiego Rembrandta.
Puste ramy wielkich ołtarzy i ogromne, barokowe wnętrza pozwalają wyobrazić sobie, jak niegdyś funkcjonowały tu jego monumentalne dzieła. Bez wizyty w Lubiążu reszta szlaku willmannowskiego po prostu traci punkt odniesienia. Po wizycie w klasztorze niedługi spacer ulicą Michaela Leopolda Willmanna (przy której artysta mieszkał, choć wtedy oczywiście nazywała się inaczej) doprowadzi nas do kościoła parafialnego, gdzie obok czterech zachowanych popiersiowych przedstawień apostołów, warsztatowego „Ukrzyżowania Chrystusa” zobaczymy również wysokiej klasy przedstawienie „Św. Walenty uzdrawiający chorego”.
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Po wizycie w Lubiążu spotkanie z Willmannem warto kontynuować, odwiedzając Muzeum Narodowe we Wrocławiu oraz Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu – w obu tych miejscach znajdują się obecnie największe zachowane kolekcje obrazów olejnych tego artysty (przy czym w Brzegu eksponowane są dzieła pochodzące z zasobów Muzeum Narodowego we Wrocławiu).
Fot. P. Kołowrotkiewicz
Z kolei w klasztorze cystersów w Henrykowie spotkamy największy zbiór obrazów Willmanna i jego uczniów zachowany w ich pierwotnej lokalizacji – przeniesiemy się tam wraz ze Śląskim Rembrandtem na Śląsk przełomu XVII i XVIII w. Warto wyruszyć w tę podróż!
Piotr Kołowrotkiewicz, Stowarzyszenie Przyjaciół Muzeum Narodowego we Wrocławiu
21 grudnia 2025
Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸