„Willmann. Opus magnum”.
Niekończąca się opowieść o wędrówce Willmanna

Julia Łowińska

Jesienią kilka lat temu przechadzam się po przyklasztornych ogrodach opactwa cystersów w Lubiążu. Panuje tu dziwny spokój. Jakby zapomniano o istnieniu tego miejsca. Złote słońce przebija się przez pożółkłe kasztanowce, a szum liści potęguje wrażenie panującej wokoło ciszy i pustki.

Zadzieram głowę i przyglądam się wybudowanemu w rozkwicie baroku imponującemu budynkowi klasztoru. Zawiłym ornamentom można przyglądać się bez końca. Budowla wystrzeliwująca na kilka pięter w górę to wspaniałe dzieło architektów, rzeźbiarzy, ale także i swego rodzaju pomnik samego Willmanna.

Oprócz naszej zwiedzającej dwójki jest tu tylko zagubiona para turystów. Zagubiona, bo olbrzymi gmach trochę onieśmiela. Przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi wchodzimy do środka. Przewodnik oprowadza nas po efektownych salach. Obfitują one w wybujałe freski i ekspresyjne rzeźby, kłębią się po kątach i opanowują przestrzeń.

Przechadzając się przez przestrzenne wnętrza, nie mogę oprzeć się poczuciu, że czegoś tu brakuje. Coś się nie zgadza. Wiele ścian świeci pustkami. A przecież to tutaj tworzył jeden z najwybitniejszych malarzy regionu, mistrz Michael Willmann, zwany śląskim Rembrandtem. Malarz, po długiej wędrówce po Europie, której celem najpierw była samodzielna edukacja, a następnie szukanie pracy, osiadł właśnie tutaj.

Wielka kariera Willmanna rozpoczyna się, kiedy zaczyna tworzyć obrazy dla klasztoru cystersów. Zarówno w Lubiążu, jak i w Krzeszowie. Artystyczny dorobek malarza to głównie obrazy o tematyce religijnej oraz mitologicznej. Malarz stworzył również niezliczone ilości portretów oraz pejzaży. Zrządzeniem historii obrazy opuściły jednak klasztorne sale i rozpierzchły się po całym kraju. To miejsce jest jak zatopiona na dnie oceanu skrzynia ze skarbami. Zwłaszcza że ta olbrzymia budowla leżąca w samym sercu Dolnego Śląska jest jakby zapomniana przez świat. A z pewnością zasługuje na więcej uwagi. Jest to przecież jeden z największych zespołów klasztornych w całej Europie, rozmiarem przerastający sam Wawel.

Kilka lat później w niedalekim sąsiedztwie lubiąskiego opactwa, we Wrocławiu, mam niesamowitą okazję obejrzenia znacznej części dorobku artysty zgromadzonego w jednym miejscu. Prezentowana w Pawilonie Czterech Kopuł wystawa „Willmann. Opus magnum” gromadzi niemal sto obrazów, co stanowi prawie jedną trzecią całkowitego dorobku śląskiego artysty. Unikatowa przestrzeń muzealna znów staje na wysokości zadania i świetnie współgra z prezentowanymi dziełami. Zamyka obrazy w swojej formie, kreując inną rzeczywistość, w której jestem tylko ja i Willmann.

Kolejne sale odsłaniają przed widzem tematycznie zaprezentowane dzieła, które potwierdzają wszechstronny talent malarza. Wędrówka przez świat stworzony przez Willmanna to niepowtarzalna okazja, aby zobaczyć obrazy, które zjechały z całego kraju, aby wreszcie – choćby na chwilę – zawisnąć razem. Podczas zwiedzania towarzyszy jednak uczucie podobnego do tego w Lubiążu. Oto mam przed sobą obrazy artysty, ale tym razem brakuje wnętrz, dla których były przeznaczone. Sytuacja odwróciła się, lecz uczucie pustki i tęsknoty pozostaje.

Wystawę otwiera ustawiona na wejściu pozłacana klasztorna brama. Oto mamy przed sobą jeden z najbardziej znanych i monumentalnych cyklów malarza zaaranżowany w ten sam sposób, jak pierwotny układ na klasztornych ścianach. Odsłania się przede mną „Męczeństwo apostołów”. Pozbawione ram płótna zawisły w muzealnej przestrzeni. Gołe ściany – służące jako tło – uwypuklają geniusz artysty, ale także odsłaniają niektóre z jego błędów.

Obrazy Willmanna to idealne odzwierciedlenie malarstwa barokowego, którego cechy można znaleźć niemalże w każdym dziele artysty. Gra światła jest tu niesamowicie istotna. Widać to także w licznych portretach męczeńskiej śmierci świętych. Promieniejące sylwetki zdają się wychodzić z głębi obrazów, zostawiając za sobą tonące w mroku tło.

Szukam światła punktowego, które zostało skierowane na obraz. Na próżno. Światło wyszło bowiem spod pędzla mistrza. Willmann wydobywa sylwetki z ciemności, czyniąc przy tym niesamowicie realistycznymi. Uwagę przykuwa także dynamika przedstawionych postaci. Ekspresyjne gesty rodem z teatru przykuwają uwagę widza. Obrazy, aby wpłynąć na wiernych, zostały celowo przeteatralizowane.

Wystarczy choćby spojrzeć na muskularne ciała namalowanych postaci, które prężą swoje imponujące mięśnie. Willmann, wpatrzony w geniuszy swojej epoki, Rubensa i van Dycka, obdarzał świętych jeszcze potężniejszą posturą, dodając im w ten sposób heroiczności. Imponujące rozmiarem obrazy pierwotnie wisiały kilka metrów nad ziemią. Możemy sobie jedynie wyobrazić, jak ogromny wpływ wywierały monumentalne dzieła na wiernych owej epoki. Miały przecież utrzymać ich w bojaźni bożej i blisko Kościoła.

Pomimo wielkiej fascynacji słynnymi mistrzami, Willmann często stosował zabiegi, na które oni sami raczej by się nie zdecydowali. Mogło to wynikać z braku prawdziwej edukacji, której kompleks towarzyszył mu do końca życia. Stałą praktyką malarza było doszywanie namalowanych fragmentów do nowo powstałych obrazów. Na wielu z jego pejzaży można zauważyć detale, które prawdopodobnie znalazły się tam za sprawą doklejenia. Te detale to przede wszystkim portrety zwierząt czy małe, choć nad wyraz wystudiowane, martwe natury. Trudno powiedzieć, czy wynikało to z chaotycznej praktyki, czy też z biedy.

Podobne praktyki można zauważyć na przykład w Sądzie nad Chrystusem, który uważany jest za jedno z najlepszych dzieł artysty. Mimo że nic nie zostało tu doklejone, to nie sposób nie zauważyć pewnego szczegółu, któremu malarz poświęcił bardzo dużo uwagi. Pośród wielu sylwetek sędziów oraz samego Chrystusa, który wydaje się być najważniejszą postacią, na pierwszy plan wysuwa się dokładnie wystudiowana martwa natura. I mimo że Chrystus pozostaje głównym bohaterem dzieła, to trudno nie zgodzić się, że przedstawione przedmioty odgrywają tu niemalże równorzędną rolę.

Podobne zabiegi można zauważyć w sposobie, w jakim Willmann malował naturę. Wystarczy spojrzeć na Raj bądź Sześć dni stworzenia. Obrazy przepełnione są portretami zwierząt. Mistrz malował to, co było mu bliskie. Detali jest mnóstwo i są one odtworzone z dużą wrażliwością. Drobiazgowość i precyzyjność to kolejne cechy tego malarza. Mimo że dbałość o szczegóły była również charakterystyczna dla holenderskich mistrzów, którymi inspirował się Willmann, to jego obrazy niosą ze sobą dużą dawkę indywidualizmu. Dzieła są naszpikowane nie tylko symbolami, ale także fragmentami z prywatnego życia malarza, które Willmann przemycał do swoich dzieł.

Autorskie malarstwo nosi w sobie znamiona wielu indywidualnych przeżyć, które znajdują odbicia niemal we wszystkich dziełach mistrza. Mimo że w niektórych dziełach Willmanna widoczne są braki w edukacji malarza, to jednak na pierwszy plan wychodzi jego geniusz, talent i pracowitość, która uczyniła go jednym z najznamienitszych artystów tego regiony. Willmann tworząc na terenie śląska, buduje artystyczną tożsamość tej części Europy. Nadaje niepowtarzalny charakter lubiąskiemu opactwu oraz trwale zapisuje się w historii tego regionu.

Barokowe obrazy kontrastują z surowym charakterem Lubiąża pozbawionym dzieł Willmanna. Poświęcona temu prezentacja multimedialna, która towarzyszy wystawie obrazuje to w doskonały sposób. Mamy możliwość przyjrzenia się jak wyglądał klasztor z dziełami wielkiego mistrza. Jednocześnie charakter prezentacji wypełnia właśnie ową pustkę, która pozostaje ze względu na rozproszony charakter dzieł wyrwanych ze swojego naturalnego środowiska.

Może zatem dla Willmanna najbardziej charakterystyczna i nieodłączna pozostaje wędrówka? Pośmiertna historia jego obrazów jest w pewien sposób odzwierciedleniem wczesnych lat życia artysty, kiedy to odbywał podróż po Europie. Willman jednak ostatecznie osiada na Śląsku, podczas kiedy dzieła, które wyszły spod pędzla mistrza, nadal przemierzają sąsiednie kraje, warszawskie Kościoły, aby wreszcie odwiedzić rodzimy Śląsk. Jednak niezależnie od prezentowanej przestrzeni, mistrzowskie obrazy bronią się same, gotowe podjąć dalsze wędrówki, które postawi przed nimi los.

Nagrodzony tekst laureatki konkursu Krytyki Artystycznej na tekst z wystawy „Willmann. Opus magnum” ➸

 

print