Suspense (Zawieszenie)

Jest czerwiec 1992 roku. Do muzeum trafiam przypadkiem na wernisaż wystawy artysty, którego nazwiska zupełnie nie znam, nie wiem kim jest, co tworzy i czego się mogę po nim spodziewać.

Chociaż muzeum samo w sobie wydaje mi się wtedy mało interesujące (a nawet nudne :-), to słowo wernisaż wzbudza respekt, a już świadomość, że spotkam prawdziwego malarza sprawia, iż moje serce zaczyna przekraczać standardową liczbę uderzeń na minutę.

Niepewność miesza się z podekscytowaniem, aby już po chwili, po przekroczeniu progu wystawy, ta pierwsza zniknęła bezpowrotnie. Artysta okazuje się niepozornym, skromnym, niewyróżniającym się z tłumu starszym panem, który przechadza się po galerii z lampką wina w dłoni, prowadząc luźne rozmowy z gośćmi.

Na wystawie krajobrazy, rysunki, gwasze i obrazy olejne, w dużej części osiowe, wyróżniające się schematycznością formy, ale też są tu postacie niczym z Hadesu – nagie, zniekształcone, przypominające bestie, choć właściwie niegroźne, spoglądające z obrazu przyjaźnie i zapraszająco.
Jedne sprawiają wrażenie uśmiechniętych, inne patrzą w dal kamiennym wzrokiem – brzydkie, potworne wręcz, a jednocześnie piękne w swej brzydocie, przenoszące patrzącego w inny świat – odrealniony, fikcyjny, straszny, lecz zarazem fascynujący i wzbudzający ciekawość.

Wśród obrazów moją uwagę przykuwa jeden – niby mroczny, a przecież pozytywnie barwny, łączący dwa światy: niebiański i podziemny. Trochę jak Sąd Ostateczny – i my czekający na wyrok, zawieszeni pomiędzy, z patrzącym w przestrzeń niebieskim karłem, który nie zważając na to, co dzieje się obok, tkwi w zamyśleniu – uspokajając i napawając otuchą.
Tego małego, pokracznego stworka lubię najbardziej. Ma w sobie magię, rozwiewa wszelkie wątpliwości, dodaje otuchy. Przyciągając spojrzenie, nie pozwala odejść i daje do myślenia.

Tak, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Do dziś poddaję się urokowi obrazu i odczuwam spokój, jakim emanuje. Suspens (Zawieszenie) – praca Lebensteina z 1971 r. towarzyszy mi od prawie 30 lat i wciąż pozostaje bliska.
W roku 1992 nie wiedziałam, że twórca obrazu o tym obco wtedy dla mnie brzmiącym nazwisku stanie się na długie lata moim faworytem wśród współczesnych artystów.
Prace Lebensteina posiadają w sobie coś, co skłania do chęci głębszego poznania ich twórcy. Oczywiście dziś już wiem, że był to jeden z najwybitniejszych polskich malarzy i rysowników 2. połowy XX wieku. Enigmatyczny w swej odmienności i trudny do zdefiniowania.
A w dodatku, podobnie jak i ja, lubił słuchać Bacha.

„Lebensteinowi trudno było dorównać temperamentem, horyzontem obserwacji czy wyjątkowym skupieniem przy sprawach ważnych. Miał zresztą niepokorną naturę. Prowokował, szermował kalamburem, przerywał i kończył, kiedy chciał. Nie ułatwiało to zwłaszcza rozmów. Mówił swoją prawdę niezależnie od okoliczności, ale też i potrafił okazać wielką delikatność wobec rozmówcy.
Nie zawsze trafnie się podążało za jego specyficznym sposobem mówienia, przerwanym, dygresyjnym. Trudna bywała również dla rozmówcy jego postawa człowieka w pełni niezależnego, stojącego na granicy ojczyzn, kultur, przywiązań. Ale to wszystko czyniło z niego partnera nietuzinkowego i malowniczego, jakim jest każdy artysta mądry i rozumiejący swój czas”.
Tak pamiętają go Andrzej Watt i Danuta Wróblewska, autorzy publikacji Jan Lebenstein i krytyka, Eseje, recenzje, wspomnienia (Wydawnictwo Hotel Sztuki, Warszawa 2004).

Prace Jana Lebensteina będziemy mogli wszyscy podziwiać w Muzeum Narodowym we Wrocławiu w II połowie tego roku na wystawie „Marek Oberländer i Jan Lebenstein. Totemiczny znak ludzkiej figury”. Już się nie mogę doczekać.

Anna Chodorska, Dział Reklamy i Marketingu Muzeum Narodowego we Wrocławiu

Jan Lebenstein, Suspense (Zawieszenie), 1971; fot. Arkadiusz Podstawka

#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸

 

print