#zoom_na_książki III

Najprzyjemniejszą stroną „kwarantanny w czasach zarazy” jest wolny czas na czytanie zaległych książek.
Chwalimy się publikacjami wydanymi przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu i polecamy ich lekturę w każdych okolicznościach.


Etnograficzne didaskalia. Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu i kultura dolnośląska
red. E. Berendt, Wrocław 2019

Zbiory Muzeum Etnograficznego wpisane do rejestrów muzealnych liczą 20 747 zabytków. Przedstawiają historię regionu od XVIII w. aż po czasy współczesne, o której opowiadają rzeczy pozostawione przez przedwojennych Dolnoślązaków i te przywiezione na Dolny Śląsk przez późniejszych osadników (z Kresów, Polski centralnej i południowej, Łemkowszczyzny oraz reemigrantów z Bukowiny rumuńskiej i Bośni), które tu w nieznanej przestrzeni wraz ze swoimi właścicielami rozpoczynały nowe życie. W przywiezionych na Dolny Śląsk skrzyniach i walizkach obok przedmiotów nieodzownych znajdowały się także rzeczy mające wyłącznie wartość sentymentalną: przedwojenny lwowski bilet tramwajowy, stara lalka czy klucz do dawnego domu. Wśród nich były również przedmioty szczególne: obraz „Pamiątka Pierwszej Komunii Świętej” oraz listy od bliskich osób. Wszystkie w nowym miejscu przywoływały wspomnienia „tamtego”, utraconego świata, dawały poczucie bezpieczeństwa na nieoswojonym jeszcze terytorium. Niektóre doskonale wtopiły się w otoczenie i pozostały w nim aż do całkowitego zniszczenia, a inne – jako mniej przydatne – szybko schowano, wycofano z użycia, dzięki czemu z czasem trafiały do muzeum, gdzie zyskiwały status zabytku. W dolnośląskiej przestrzeni te dwie kategorie rzeczy – pozostawione i przywiezione – funkcjonują na jednej płaszczyźnie, łącząc przeszłość regionu z jego teraźniejszością i przyszłością. Tworzą wspólny zbiór, w którym jedne i drugie są nośnikami pamięci o ludziach, historii i innych czasach, pozwalając nam poznawać fenomen dolnośląskiej kultury.

[…]
Muzealną działalność porównujemy do teatru, który dramat dolnośląskiej historii odgrywa po wielokroć, ale z użyciem różnych scenariuszy, scenografii i rekwizytów. Za ich pomocą niezmiennie podejmujemy próby przedstawienia własnej fascynacji kulturą, która wchłonęła tak wiele wątków etnicznych, narodowych, językowych, wyznaniowych, przekonania zwiedzających o jej

[…]
Maria Gołubkow: To były tak zwane badania penetracyjne, więc nie mieliśmy jakiegoś kwestionariusza, którym się można było posługiwać, ale przede wszystkim interesowało nas, skąd ci ludzie pochodzą. Pierwsze pytanie brzmiało między innymi: „Skąd państwo przyjechali?”. Na pierwsze badania wyruszyłam w 1958 roku. Szef, którym był doktor Itman, nieżyjący już dzisiaj wieloletni kierownik Muzeum Etnograficznego, wypożyczył z pracowni od Derczyńskiego – wtedy kierownikiem pracowni fotograficznej był pan Derczyński – aparat fotograficzny. Ja nie bardzo umiałam się posługiwać aparatem fotograficznym, ale poradziłam sobie. Mój mąż jest archeologiem i pojechaliśmy razem na badania. Terenem naszych działań był powiat kłodzki, potem bystrzycki. No więc przede wszystkim – co z tym aparatem zrobić? Pomyślałam, że trzeba wejść do sklepu fotograficznego i tam pan mi założył kliszę. Proszę pani, najlepsze zdjęcia były z tego okresu! Raz nawet, pamiętam, że taka byłam zafascynowana jakąś rozmową, że aparat powiesiłam na płocie i potem… Jezu, a gdzie ty masz…? Ale na szczęście był.

[…]
Marta Derejczyk: Co przywozili ze sobą osadnicy?
Maria Rostworowska: Zabierali wszystko, co tylko mogli, co wydawało im się, że będzie tutaj potrzebne. Sprzęty, narzędzia rolnicze, ubrania, wozy na drewnianych osiach, skrzynie, aż trudno wymieniać… Często też żywy inwentarz, zboże do zasiania, zboże do użytku (do zmielenia) – żarna były przywożone, żeby była mąka, zabierali też troszeczkę ziemi w woreczkach, z sentymentu. Przywozili nie tylko to, co potrzebne, ale i to, co było im bliskie, z czym byli związani. Nie wszyscy pewnie zdawali sobie sprawę, że opuszczają tę swoją ojczyznę, te swoje tereny, i przenoszą się na zupełnie obce. I często długi czas jeszcze siedzieli, jak to się mówi, na walizkach, licząc na to, że wrócą. Pamiętam, tu trochę wybiegnę naprzód, to było gdzieś w latach 60., byłam na badaniach chyba w lwóweckim i prowadziłam wywiad z taką mocno starszą kobietą… no i się zgadałyśmy, że jedna tkanina jest robiona na krosnach, więc ja się spytałam, czy ma takie krosna, ona powiedziała: „A tak, mam”. Zagadnęłam: „No to może wejdziemy do domu i zobaczymy te krosna?”. A ona na to z takim zdziwieniem i oburzeniem:„Ja krosna mam, ale w domu! Tam, w domu! Ja tutaj mieszkam, ale mój dom jest tam”. I to było jeszcze w połowie lat 60.

— Więcej wpisów w cyklu #zoom_na_książki ➸
— Zapraszamy również do lektury wpisów z cyklu ↡ Muzealnicy polecają ➸

 

print