W białych rękawiczkach: Józef Gielniak i Halina Pawlikowska

Wszystkie muzea posiadają swoje tajemnice i zakątki, do których wstęp mają tylko nieliczni pracownicy. Jednymi z takich miejsc są magazyny, gdzie niczym w skarbcu przechowywane są dzieła sztuki. Oto kolejna część cyklu „W białych rękawiczkach”, w którym kustosze MNWr prezentują ukryte i niedostępne na co dzień skarby.

Z głębokiej, aksamitnej czerni wyłania się, rozjaśniona jakby wewnętrznym światłem, pociągła twarz artysty o subtelnych, regularnych rysach, melancholijnym spojrzeniu dużych, ciemnych oczu zza ledwo widocznych szkieł okularów.

Wspomniany artysta to Józef Gielniak – genialny grafik, który w obliczu ciężkiej choroby tworzył swój odrębny, fantastyczny świat. Portret powstał w 1983 roku w oparciu o fotografię (obecnie dostępną w domenie publicznej) jedenaście lat po przedwczesnej śmierci Gielniaka. Wykonała go Halina Pawlikowska w trudnej technice mezzotinty, która pozwalała na uzyskanie tak głębokiej czerni.

Fot. Magdalena Lorek

Portret znakomicie oddaje charakter artysty, a posłużenie się fotografią w procesie jego tworzenia spowodowało, że moment refleksji i zadumy został zatrzymany „w kadrze”.

Halina Pawlikowska (1931–2013) – wybitna twórczyni w konwencji tzw. realizmu graficznego, wykonała jeszcze co najmniej dwa utrzymane w podobnej konwencji i przy użyciu tej samej techniki portrety Józefa Gielniaka. Stanowią one absolutnie odrębny rozdział we wspaniałym dorobku tej znakomitej graficzki i niespełnionej rzeźbiarki .

Tak o niej w pośmiertnym wspomnieniu napisał jej uczeń, Nicole Naskow:
„Profesor Pawlikowska potrafiła, jak rzadko kto, przekazać swoją niezwykłą wrażliwość tak swobodnie w tej najtrudniejszej ze sztuk, jaką jest grafika, z wirtuozerią arcymistrza. Jest ona sama grafiką – nieodgadniona jak czerń, której tylko wielcy potrafią nadać barwę”.

Portrety nasuwają skojarzenie z litograficznym autoportretem Edvarda Muncha z 1895 roku, którego rozjaśniona twarz i szyja w podobny sposób zdają się wynurzać z ciemnego otoczenia. Panujący na tym przedstawieniu nastrój smutku i refleksji potęguje zarys szkieletu ręki przy dolnej krawędzi litografii.

Warto dodać, ze wiele quasi portretów Gielniaka stworzył w drzeworycie jego przyjaciel, jedyny „drwal” wśród grafików, Jerzy Panek. Pomimo daleko idącej stylizacji, czy wręcz deformacji, nadal widoczne są w nich charakterystyczne cechy fizjonomii tego mistrza linorytu z Kowar.

Magdalena Szafkowska, Dział Grafiki i Rysunku Muzeum Narodowego we Wrocławiu

#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸
 

print