Był 31 grudnia 1856 r. kiedy to natura oznajmiła, że czas już najwyższy, by na świecie pojawił się pierworodny potomek Zofii i Juliusza Kossaków.
Działo się to w Paryżu, gdzie państwo Kossakowie zamieszkali po swoim ślubie, by Juliusz mógł kontynuować samodzielne studia malarskie. Zaprzyjaźnił się tam z malarzem Horacym Vermetem, który wiedząc, że młodzi małżonkowie oczekują dziecka – wyraził chęć zostania jego ojcem chrzestnym. Juliuszowie owej oferty odrzucić nie mogli i stanęli w sytuacji dość niezręcznej, bo wcześniej poprosili na chrzestnego hrabiego Jana Działyńskiego z Kórnika. Ale z owego kłopotu wybawił ich łaskawy los.
Piętnaście minut przed północą urodził się ich pierwszy syn – Wojciech, a pół godziny później, a więc już w nowym, 1857 roku, ku zaskoczeniu wszystkich, pojawił się na świecie jego bliźniaczy brat – Tadeusz.
Wiele lat później Wojciech Kossak pisał: „Podług kodeksu napoleońskiego z bliźniaków przychodzący na świat drugi uznany jest za starszego; w tym więc wypadku paragraf ten uznaje mego brata, urodzonego w r. 1857, za starszego ode mnie, urodzonego w r. 1856”.
I zaznacza dalej: „Wbrew kodeksowi, najcenniejsze dziedzictwo, jakie drogi nasz ojciec mógł nam zostawić, mnie przypadło w udziale. Spadkobiercą części jego olbrzymiego talentu, tak szczerego i pełnego życia, a tak wyjątkowo polskiego, zostałem ja”.
W sposób niezamierzenie symboliczny ojcem chrzestnym utalentowanego malarsko Wojciecha został Horacy Vermet, Tadeusza zaś, przyszłego spiskowca przeciw Imperium Rosyjskiemu oraz majora kawalerii Wojska Polskiego, trzymał do chrztu Jan Działyński – ziemianin, powstaniec i działacz społeczny.
Bracia wizualnie byli do siebie podobni tak bardzo, że nawet matka miała problem z ich rozpoznaniem. By to sobie ułatwić, przyszywała czerwone wstążki do ubrań Wojciecha. Dopiero wypadek podczas zabawy, kiedy to ośmioletni Wojciech tak głęboko rozciął sobie ramię, że blizna pozostała na zawsze, pozwolił rodzinie rozróżniać chłopców.
Dla gimnazjalnych nauczycieli pozostali jednak identyczni. Wojciech wspominał: „Zamiast słuchać, co profesor wykładał, gryzmoliłem zawzięcie batalie, konie, cent-gardów i kirasjerów. Wywoływano do tablicy Tadeusza (…), to trącałem mego brata, aby szedł; wywoływano zaś Wojciecha, to tak samo trącałem go, aby szedł za mnie odpowiadać, a choć tylko o pół godziny byłem starszy od niego, niemniej dostateczna była dla mego brata powaga mojego starszeństwa, aby nie protestować”.
Widząc taki brak zainteresowania „greką i matematyką” u Wojciecha, przy jednoczesnym obsesyjnym wręcz pragnieniu malowania, Juliusz zezwolił, by jego pierworodny już jako piętnastolatek zrezygnował z gimnazjum i rozpoczął naukę w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie.
Wtedy to drogi braci się rozeszły, ale w wielu punktach przebiegały zaskakująco „bliźniaczo”. Łączyła ich miłość do koni – jeden je malował, drugi został kawalerzystą i ich hodowcą. Obaj na żony wybrali panny z rodu Kisielnickich herbu Topór: Wojciech – Marię, Tadeusz – Annę.
Ich córki zapisały się w historii literatury polskiej: Wojciecha – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska jako poetka i Magdalena Samozwaniec jako satyryczka oraz Tadeusza – Zofia Kossak-Szczucka, jako powieściopisarka.
Tadeusz zmarł w lipcu 1935 r. w Górkach Wielkich i tam został pochowany. Wojciech przeżył brata o siedem lat – zmarł, też w lipcu, w 1942 r. w Krakowie. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Rakowickim.
Izabela Trembałowicz-Chęć, adiunkt w Dziale Oświatowym Muzeum Narodowego we Wrocławiu
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸