Dr Małgorzata Michalska, współkuratorka wystawy „Podlwowska wieś Sokolniki na dawnej fotografii” opowiada o ludziach mieszkających w Sokolnikach, przywiezionych tradycjach, powrotach do korzeni.
Świetnie, że czas pokazywania wystawy został przedłużony i kto nie zdążył, może ją jeszcze zobaczyć, prawda?
Było mi smutno, kiedy wystawa z powodu epidemii koronawirusa na początku marca została zamknięta, gdyż wiedziałam, że wiele osób spoza Wrocławia odkładało jej obejrzenie na cieplejsze dni. No cóż, siła wyższa, niezależna od żadnego czynnika ludzkiego… Dopytywano mnie, czy będzie szansa jeszcze ją zobaczyć. Pojawił się pewien niedosyt również i u mnie, że była ona dostępna dla zwiedzających tylko niewiele ponad miesiąc, a cieszyła się tak dużym zainteresowaniem, wywoływała tyle wspomnień, wzruszeń. Kiedy władze państwowe ogłosiły, że od 4 maja będą otwierane muzea, pytania powróciły. Odebrałam kilka telefonów: a co z wystawą sokolnicką, czy będzie można ją jeszcze zobaczyć, czy czas jej prezentacji zostanie wydłużony? Planowo miała być dostępna dla zwiedzających do 9 kwietnia. Od 12 maja Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu będzie znowu otwarte, choć w ograniczonym wymiarze, od wtorku do niedzieli, w godzinach 12.00–16.00. Jak długo będzie można oglądać wystawę „Podlwowska wieś Sokolniki na dawnej fotografii”, zależy od wielu czynników i uzgodnień, na które nie mam wpływu. Mam jednak nadzieję, że jeszcze wielu osobom dane będzie ją zobaczyć. Chciałoby się powiedzieć, oby to przedłużenie trwało jak najdłużej, aby wszyscy zainteresowani mogli się nacieszyć widokiem przedwojennych i wojennych Sokolnik.
Fot. W. Rogowicz
Zdjęcia powstawały w przedwojennych Sokolnikach. Czas powstania tych zdjęć obejmuje też Hołodomyr?
Tak, ale na prezentowanych zdjęciach nie widać jego skutków i jako oddzielny problem nie został zasygnalizowany na wystawie. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie też to, że wiele zdjęć powstało w czasie wojny. Pierwszy pomysł był taki, żeby pokazać Sokolniki na przedwojennej fotografii. Kiedy się zorientowałam, że z okresu wojennego i tuż po wojnie też są zdjęcia, doszłam do wniosku, że je również warto zaprezentować, tym bardziej, że w zbiorach rodzin sokolnickich pozostało ich dość sporo. Niektóre z nich posiadają, najczęściej w dolnej części, napis Sokolniki i datę, kiedy zostały wykonane. Większość z nich pochodzi z lat 40. XX wieku. Na wystawie są dwie takie oryginalne fotografie, wśród prezentowanych powiększeń ich nie ma.
Dlaczego w ten sposób opisywano zdjęcia?
Taka była moda, że pisano nazwę miejscowości i datę. Kiedy się okazało, że na niektórych fotografiach jest podany rok 1940, czy 1944, to trudno było utrzymać nazwę wystawy „na przedwojennej fotografii”. Ale większość fotografii nie jest datowana, jedynie na podstawie wspomnień ludzi mogę się zorientować, kiedy zdjęcie zostały zrobione. Na niektórych ktoś przystawił pieczątkę na odwrocie.
Ale to nie jest chyba gwarancja czasu powstania?
Niekoniecznie pieczątka odnosi się do daty wykonania zdjęcia, może też świadczyć o czasie, kiedy ktoś postanowił uporządkować kolekcję. Mamy np. zdjęcie, na którym Pierwszą Komunię Świętą datowano na kwiecień. Powstaje więc pytanie, czy ona rzeczywiście odbyła się w kwietniu, czy ktoś przystawił pieczątkę w kwietniu? Z tego samego roku pochodzi zdjęcie komunijne z pieczątką czerwcową. To była bardzo duża miejscowość, przed wojną liczyła blisko cztery tysiące mieszkańców i według standardów ilościowych Organizacji Narodów Zjednoczonych można byłoby ją uznać za miasteczko. Formalnie nie spełniała jednak wymogów miasta. Spotkałam się z opowiadaniami o miejscowej szkole, w której zdarzało się, że były po dwie klasy na jednym poziomie wiekowym. Prawdopodobnie mogły być więc dwie komunie w roku. Jeśli chodzi o datowanie, opieram się na wspomnieniach ludzi i na tym, kogo rozpoznają na zdjęciach. Ale to też problem, bo większości osób jednak nie rozpoznają, zwykle jedynie najbliższych: ojca, matkę, dziadków, lecz innych już nie. Tak dużo czasu upłynęło od wojny, że nie znają tych ludzi. Zdjęcia wojenne w poruszanej tematyce nie różnią się od tych, które były robione przed wojną, to sytuacje rodzinne, świąteczne, imprezy religijne.
Nie rejestrowano dramatów?
Trudnych wydarzeń nie ma na zdjęciach. W 1918 roku, pod koniec I wojny światowej, Sokolniki były w części spalone. Zdjęcia zniszczonej wsi się zachowały, ale w internecie. Nie korzystałam z takich fotografii, te na wystawie zostały pozyskane od dawnych mieszkańców Sokolnik lub ich rodzin. Było ich i tak bardzo dużo, więc zaprezentowałam jedynie wybór.
Jakie nacje mieszkały w Sokolnikach?
Prawie sami Polacy, było ich ponad 99 procent. Źródła z lat 30. XX wieku podają, że było 22 Rusinów i bodaj tyle samo Żydów. To bardzo mały odsetek. Ludzie podkreślają w opowiadaniach, że była to polska wieś. W 1918 roku Sokolniki zostały napadnięte przez mieszkańców pobliskiej Sołonki, w której mieszkali z kolei prawie sami Ukraińcy. Sokolniki wyróżniały się tym, że były bardzo blisko Lwowa. Kończył się Lwów, zaczynały Sokolniki, ich polskość i związki z tym miastem w opowiadaniach były bardzo mocno podkreślane.
Mieszkańcy byli wyznania katolickiego?
Tak. Był kościół pw. św. Mikołaja, ale odpusty były dwa: na św. Mikołaja i na Matki Boskiej Różańcowej, w październiku. Dziś dawny kościół rzymskokatolicki jest cerkwią grekokatolicką pw. Bogarodzicy. Od kilku lat w Sokolnikach budowany jest nowy kościół rzymskokatolicki, teraz stoi tymczasowa kaplica, kościół jest w budowie, planowano jego poświęcenie w maju, parafia obejmuje część Lwowa i Sokolniki. Teraz mieszkańców Sokolnik wyznania rzymskokatolickiego jest niewielu, więcej jest grekokatolików i prawosławnych. W latach 90. XX, czy na początku XXI wieku wybudowano cerkiew prawosławną. Sokolniki współcześnie mają więc trzy świątynie. Cerkiew prawosławna powstała w miejscu, w którym przed wojną stał dwór i ponoć częściowo została wybudowana na jego fundamentach, co w niektórych miejscach jest widoczne.
Sokolniki szczycą się znanymi nazwiskami ludzi tam urodzonych?
Nie ma bardzo znanych osób związanych z Sokolnikami. W dwudziestoleciu międzywojennym, zaraz po I wojnie światowej odbyła się parcelacja gruntów dworskich. W opowiadaniach ludzi pojawia się dwór, ale w czasach, których dotyczą, było to już tylko wzorcowe gospodarstwo rolne prowadzone przez inżyniera Zbigniewa Parylaka. Moi dziadkowie mieszkali naprzeciwko tego dworu.
Katarzyna i Jan Michalscy to Pani rodzina?
Tak, dziadkowie, ale nie pamiętam ich, miałam trzy lata, kiedy zmarli. Znam ich ze zdjęć i z opowiadań. Dzieci było ośmioro, jeden z ich synów został wywieziony na Syberię w 1940 roku, trochę przez przypadek, bo mieszkał we Lwowie na stancji. Zabrano gospodarzy, a jego razem z nimi. Jako jedyny z rodziny znalazł się na Syberii. Jedna z sióstr w maju 1939 roku zmarła od uderzenia pioruna. Sadzili ziemniaki, wraz z towarzyszącą jej starszą kobietą schowała się pod wóz i obie zginęły. Marysia zginęła w 1939 roku, Staszek został wywieziony. Między najstarszym a najmłodszym dzieckiem było 19 lat różnicy. Mój ojciec był drugi od końca.
Ci, którzy przyjechali ze Wschodu, pielęgnują rozwiniętą kulturę przywiezioną z rodzinnych stron. Obserwuje to Pani?
To była duża wieś, więc zostali przesiedleni w kilku transportach, według jednych w sześciu, według innych w siedmiu. Mamy enklawy sokolniczan, ale nie wszyscy mieszkają w jednym miejscu. Większość na Dolnym Śląsku, część na Ziemi Lubuskiej, a także na Pomorzu. Niektóre transporty szły na Pomorze, lecz z powodu piaszczystych gruntów nie bardzo chcieli tam zostać i wrócili na Dolny Śląsk. Tak się stało z moją rodziną. Mamy enklawy: Jawor i okolice, Bielawa i okolice, Głogów i okolice. Są miejscowości, do których można pójść w ciemno i odnaleźć sokolniczan.
Śladów jest więc mnóstwo.
Zmierzam do tego, że na hasło „Sokolniki” wszyscy reagują bardzo emocjonalnie, jeśli mają związki z tą miejscowością i jej mieszkańcami. W domach są kultywowane tradycje, ale też pamięć o rodzinnej wsi. Sokolniczanie dwa razy do roku spotykają się od wielu już lat, po Bożym Narodzeniu i po Wielkanocy, u sióstr marianek na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu. Jest Msza św. i spotkanie towarzyskie. Przychodzą też dawni mieszkańcy innych podlwowskich miejscowości. Inicjatywa spotkań pochodzi od osób, które mieszkały w pobliskiej Nawarii, ale sokolniczanie z czasem na spotkaniach zaczęli dominować liczebnie. W tym roku po Wielkanocy z powodu epidemii koronawirusa nie mogliśmy się spotkać. A bywało tak, że podczas tych świątecznych uroczystości ludzie widzieli się pierwszy raz od czasu wojny. Odnajdywały się rodziny.
Znalazła też Pani swoją?
Tak, odnalazłam inną linię Michalskich. Jest bardzo silna tradycja wspomnień, identyfikowania się ze wsią, podkreślania jej polskości, bardzo ważnym elementem w opowiadaniach jest pomnik, postawiony w 1938 roku.
Co upamiętniał?
Odsłonięcie odbyło 11 listopada 1938 roku, w ten sposób uczczono 20-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę, walk o Sokolniki i zaangażowania sokolniczan w walki o Lwów i Kresy Wschodnie. Ten pomnik został zniszczony w czasach władzy radzieckiej, nie ma go już. Na wystawie można obejrzeć jego zdjęcie. Jest elementem tożsamościowym dla mieszkańców Sokolnik i ich potomków.
Tradycje muszą być bardzo piękne…
Na Wielkanoc robi się techniką batikową pisanki, są bardzo charakterystyczne. Niegdyś farbowano je naturalnymi barwnikami, dziś najczęściej sztucznymi. Wśród sokolniczan zachowała się stara tradycja malowania pisanek. Na śniadanie wielkanocne w niektórych rodzinach (np. u rodzeństwa mojego taty) kroi się święcone wędliny, dodaje biały ser, jaja, chrzan i zalewa serwatką. Robi się to na ciepło lub na zimno, niektórzy przed polaniem podsmażają wędliny. Kiedyś przed spotkaniem wielkanocnym koleżanka zapytała, czy robimy serwatkę? W moim domu już się tego nie kultywowało, więc nie miałam doświadczenia, ale u niej tak. Postanowiłyśmy ją przygotować. Jakże wielkie było zaskoczenie uczestników spotkania, kiedy pojawiła się na stołach. Dobra serwatka powstaje z tłustego mleka od krowy, a nie ze sklepu. Pani o korzeniach sokolnickich, prowadząca sklep z wędlinami i nabiałem, mówiła mi kiedyś, że zawsze przed Wielkanocą sprowadzała do sklepu tę dobrą serwatkę. Wiedziała, że przyjdą po nią sokolniczanie.
Strój komunijny różni się od tego, które widujemy współcześnie…
Jest charakterystyczny. W czasach przedwojennych tylko czasem zdarzały się białe sukienki. Zwykle dziewczynki miały niebieskie kamizelki i spódniczki. Kolor ten w kulturze katolickiej uchodzi za maryjny. Nigdy jednak z nikim nie rozmawiałam, skąd wziął się w sokolnickich strojach komunijnych.
Ile osób liczy dziś ta społeczność?
Nie da się nas policzyć, to są już kolejne pokolenia. W spotkaniach uczestniczę od około 20 lat. Widzę, jak się zmieniamy. Starsi odchodzą, a budujące jest to, że przychodzą młodzi, urodzeni już tutaj na Ziemiach Zachodnich i Północnych Polski. W zeszłym roku ukazała się książka o Sokolnikach autorstwa pana Jana Baczmańskiego, który urodził się w tej wsi. To wydarzenie zmobilizowało sokolniczan do kolejnych kontaktów. Nakład książki wyniósł 600 egzemplarzy, wszystkie rozeszły się bardzo szybko, co świadczy o zapotrzebowaniu na informacje o rodzinnej wsi wśród wielu osób.
To, co stało się na wernisażu wystawy, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Było sporo sokolniczan, ledwie pomieścili się w muzeum. Wieść rozeszła się częściowo pocztą pantoflową, wysłaliśmy też dużo zaproszeń. Na FB jest strona sokolnicka i grupa osób kontaktuje się przez to medium. Na wystawie była wyłożona księga pamiątkowa. Chciałam, żeby ludzie się wpisywali i zostawiali namiary do siebie.
Te kontakty się przydadzą?
Od kilku lat prowadzę ze studentami badania wśród sokolniczan na Dolnym Śląsku. Sama zajmuję się też dziejami mojej rodziny i nie tylko. Rodziny sokolnickie są ze sobą mocno powiązane. Czasami śmiejemy się wśród znajomych, że dziś nie jesteśmy rodziną, ale jeśli dobrze poszukamy, to znajdziemy związki w którymś pokoleniu. Wpisy do księgi są świadectwem, że na wystawę przyjechali ludzie z różnych stron Polski, nie tylko z Wrocławia i Dolnego Śląska, ale też np. z Bydgoszczy, Inowrocławia, Bielska-Białej, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, ale i też radością.
Jakieś zdjęcie zaskoczyło Panią szczególnie?
Tak. Moje ulubione zdjęcie znalazło się na wystawie i w towarzyszącym jej folderze. Pokazuje, jak młodzież sokolnicka gra w siatkówkę na wiejskim boisku, ubrana w stroje ludowe. Strój ludowy był charakterystyczny dla tej miejscowości, jest na zdjęciach, ale na wystawie są też prezentowane jego oryginalne części. Zaskoczyło mnie, że w odświętnych strojach grało się w piłkę. Są osoby, które powtarzają się na wielu zdjęciach. Jesienią ubiegłego roku pojechałam do mojej rodziny, u której zachowało się dużo zdjęć z Sokolnik. Okazało się, że mężczyzna, którego widziałam na wielu zdjęciach z lat 30., był bratem żony kuzyna mojego taty. Był przewodniczącym Związku Młodzieży Katolickiej Męskiej. Jego przyszła żona była przewodniczącą żeńskiej gałęzi tej organizacji. Mieszkali po wojnie w Dzierżoniowie, umarli bezpotomnie, a cała dokumentacja fotograficzna trafiła do jego siostry z rodziną. Ona nazywała się Rozalia Reczuch, wyszła za Tadeusza Baczmańskiego, którego mama była siostrą mojego dziadka. Nazywała się Rozalia Michalska, po mężu Baczmańska. Jej mąż Tomasz wystawił w Sokolnikach w 1937 roku przed swoim domem figurę Matki Boskiej, stojącą tam do dziś, z inskrypcją w języku polskim, na której znalazło się m.in. imię i nazwisko fundatora. Przez przypadek dowiedziałam się o tej figurze i o tym, że stoi niedaleko domu moich dziadków, kiedy kilka lat temu pojechałam do Sokolnik.
Jaki to był przypadek?
Trafiłam do domu, w którym przed II wojną światową mieszkała moja rodzina: dziadkowie z dziećmi. Wiedziałam, że w latach 90. XX i na początku XXI wieku bywało tam rodzeństwo taty, m.in. jeden z jego braci chodził z Ukraińcem, który obecnie mieszka w tym domu, po Sokolnikach i wujek opowiadał mu różne historie. Pokazywał, gdzie kto mieszkał. Po latach ten sam Ukrainiec oprowadzał mnie po wsi i przekazywał to, czego dowiedział się od taty brata. Moi dziadkowie mieszkali na tzw. parcelacji, naprzeciwko dworu, a Rozalia – siostra dziadka – kawałek dalej, przy drodze wiodącej na pola. Nie poszłabym w tamtą stronę, gdyby ten Ukrainiec nie powiedział mi, że warto. W Sokolnikach bywałam wielokrotnie i za każdym razem dowiadywałam się czegoś nowego, zwiedzałam nowe miejsca. Mam nadzieję, że będzie mi dane być tam jeszcze nie raz.
Z Sokolnikami trudno się rozstać, tym bardziej z sokolniczanami. Ze studentami bada Pani historię wsi i ludzi, a także ich związki rodzinno-przyjacielskie. Co jest lub będzie efektem tych badań?
Pierwszym, wymiernym efektem moich badań prowadzonych zarówno przeze mnie, jak i przez moich studentów z Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego, jest prezentowana w Muzeum Etnograficznym wystawa, z czego bardzo się cieszę. Opublikowałam też kilka artykułów naukowych, w przygotowaniu są kolejne. Mamy nagranych wiele wywiadów z sokolniczanami oraz ich potomkami. Mam nadzieję, że na podstawie wspomnianych badań i kwerend archiwalnych prowadzonych przeze mnie we lwowskich archiwach powstanie większe opracowanie o Sokolnikach i ich mieszkańcach.
Marzy mi się też album fotografii, zarówno wybór z tych, które zostały zaprezentowane na wystawie, jak i innych, które udało mi się pozyskać, kiedy ją przygotowywałam, a które na niej się nie znalazły z przyczyn obiektywnych (ograniczona powierzchnia wystawiennicza). Spora liczba fotografii pozostaje jeszcze w archiwach rodzinnych i mam nadzieję, że one również zostaną udostępnione przez ich właścicieli na potrzeby różnych wydawnictw o Sokolnikach.
Wieś jest ciekawa, sokolniczanie i ich potomkowie żyją wspomnieniami o niej do dziś. Niektórzy odwiedzają rodzinną miejscowość, szukają historii własnych rodzin, tworzą drzewa genealogiczne, piszą wspomnienia. I choć od wojny minęło tyle lat i sytuacja polityczna w naszej części Europy uległa diametralnej zmianie, warto wracać do korzeni, czego sama doświadczam niejako na co dzień.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
Dr Małgorzata Michalska jest adiunktem w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego
■ Muzealne rozmowy ➸