Opowieść o anonimowych bohaterach bitwy pod Racławicami – nagrodzona praca [II]

Jakie były dalsze losy bohaterów bitwy pod Racławicami? Dzięki uczestnikom ogłoszonego w lutym 2023 konkursu literackiego poznaliśmy opowieści niektórych z nich. Poniżej prezentujemy nagrodzoną pracę w kategorii szkół podstawowych.

II miejsce — Oliwia Michta
Szkoła Podstawowa im. Tadeusza Kościuszki w Racławicach


O chłopie z butami przytroczonymi do torby

Poranna rosa nie zdążyła jeszcze opaść, a żadna senna mara nie zakłóciła nocnych marzeń tych, którzy w swych chatach otuleni w koce, na pachnących siennikach pogrążeni w błogości, czekali pierwszych promieni jutrzenki. Jeszcze słońce nie wzeszło. Jeszcze kogut nie zapiał. Jeszcze ludziom śniła się przyszłość. Tylko on jeden, tej nocy bez dachu nad głową, pierwszy zobaczył natarcie, które potem wszyscy nazywać będą bitwą pod Racławicami.

Wiele już upłynęło dni, odkąd opuścił swój dom. Nie miał na tym świecie nikogo, więc nic go tam nie trzymało. Wraz z końcem wielkich lutowych mrozów postanowił ruszyć ze wsi, w której przyszedł na świat. Nic go tam nie czekało, więc nie było mu żal, gdy odchodził. W głębi serca liczył, że gdzieś w wielkim nieznanym świecie znajdzie dla siebie miejsce. Jedyne co miał to niewielki tobołek, a przy nim parę starych butów, które przywiązał konopnym sznurem.

Szedł cały dzień, więc gdy słońce chyliło się ku zachodowi, zmęczony przysiadł pod rozłożystym drzewem. Otulony starym płaszczem i ciepłem ogniska, które rozpalił ostatnimi zapałkami jakie mu zostały, wpatrywał się w mrok nocy, nieśmiało rozbijany blaskiem skaczących płomieni. Cienie przeskakiwały po konarach starych drzew, gdzieś w oddali pohukiwała sowa, gałęzie po kolei łamały się w ogniu. Nie dziwota, że sen spłynął na niego niespodziewanie.

Zbudził się dopiero rano, gdy z oddali dobiegły go głosy poruszenia. Resztki dogasającego żaru tliły się ostatkiem sił. Chłop przetarł niewidzące jeszcze oczy, przeciągnął zastane przez noc kości, narzucił na siebie płaszcz, zebrał rzeczy i jak przyczajone zwierzę wyszedł za skraj lasu. Z każdą kolejną chwilą odgłosy z oddali zdawały się przybierać na sile. Dochodziły go podniesione męskie głosy, niespokojne rżenie spłoszonych koni, a od stukotu kopyt sama ziemia wydawała się drżeć.

Wychylając głowę zza krzaków, dojrzał kosynierów, a w oddali na górce, w białym płaszczu na koniu siedział Kościuszko. Słyszał już o nim, ludzie we wsi gadali, że dobry z niego dowódca. Człowiek wielkich czynów. Przeciw niemu z przeciwnego krańca pola kotłowali się Rosjanie. Jeszcze walki nie zaczęli, lecz już blisko było do pierwszego starcia. Wtem chłop patrzy w dal i widzi, jak Kościuszko zsiada z konia, na kolana pada i twarz do nieba wznosi.

– Pewnie prosi Najświętszą Panienkę o wstawiennictwo i opiekę – pomyślał chłop, przyglądając się wszystkiemu z daleka.

Stał tak i obserwował pole uważnie. Błysk kos mieniących się w pierwszych promieniach słońca wyłaniającego się z za horyzontu hipnotyzował go. Dopiero wystrzał z pierwszego działa przeniknął jego ciało, aż mimowolnie skulił się do ziemi. Śpiąca dotąd zwierzyna poderwała się do ucieczki. Następny wystrzał i kosynierzy ruszyli na Rosjan.
– Muszę ostrzec ludzi we wsi – postanowił. Zarzucił tobołek na plecy i ruszył w stronę pobliskich zabudowań. Biegł co sił w nogach, aż buty przywiązane do torby bujały się jak wahadło od prawej do lewej. Kilkanaście minut później dotarł do chłopskich chat.

– Ludzie! Ludzie! – krzyczał już z daleka. – Kosynierzy wzięli na kosy Rosjan – zawiadomił, gdy miejscowi powychodzili z chat. – Kościuszko stoi na dziale i dowodzi.

– Gdzieś ich widział – zapytał starzec z brodą, zapewne najważniejszy we wsi.

– Tu, niedaleko – wydyszał. – Zaraz za lasem, pod Racławicami.

– Wielu ich było? – Dopytywał.

– Ze dwa tysiące samych kosynierów, dział dwanaście naliczyłem – przypominał sobie. – Ludzie, musicie się schować – nalegał.

– Nie daj Bóg, by tu przyszli – załkała jakaś kobieta w tłumie.

– Skryjmy kobiety i dzieci w kościele – zaproponował stary chłop. – A mężczyźni, jeśli będzie trzeba, ochronią wieś – zarządził. – Trzech pójdzie na zwiady – Janek, Maciek, Kuba – wyśta są szybcy. Pobiegniecie i zobaczycie, jak się mają oddziały Kościuszki.

– Nie! – sprzeciwił się chłop. – Wy tu macie rodziny, mnie na tym świecie został jeno ten tobołek i para butów. Ja pójdę. Jeślibym, nie daj Boże, zginął, nikt nie będzie po mnie płakał.

– Nie znam cię, ale dobry z ciebie człowiek – stary chłop ze wsi poklepał go w ramię. – Niech cię Najświętsza Panienka ma w opiece – narysował mu na czole znak krzyża.

Chłop co ze sobą miał tylko buty na konopnym sznurze wrócił, skąd przybył. Obszedł pole bitwy dookoła, tak by być bliżej kosynierów. Uważnie obserwował potyczkę. Oddziały Kościuszki miały widoczną przewagę i utrzymywały ją przez większość dnia.

Chłop siedział pod drzewem, czekając, aż stanie się coś niespodziewanego, o czym musiałby donieść ludziom we wsi. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Zaczynało już zmierzchać, słońce powoli znikało za lasem, chłód rozchodził się po ziemi. Nie zanosiło się na to, by karta miała się odwrócić. Oddziały Kościuszki zdominowały Rosjan, a kosynierzy odnosili tryumfy.

Wtem chłop dostrzegł jednego z Rosjan, który niezauważony przedarł się przez linię oporu i biegnie w stronę stojącego na dziale generała. Najwyższy naczelnik pogrążony w dymie od wystrzałów armat nie miał szans, by dostrzec nieprzyjaciela. Gdyby Rosjanin zbliżył się zbyt blisko, Kościuszko nie miałby szans dobyć broni i stanąć z nim do walki. Chłop poderwał się na równe nogi. Pędem ruszył w stronę nacierającego. Nim ten zdążył zaatakować dowódcę, chłop rzucił się na niego i powalił go jednym zwinnym ruchem, przygważdżając do ziemi własnym ciałem. Dwóch kotłujących się na ziemi mężczyzn zwróciło uwagę generała, natychmiast wydał rozkaz, by aresztować nieprzyjaciela, a sam podszedł do leżącego na ziemi chłopa i podał mu rękę.

– Prawdopodobnie uratowałeś mi życie – poklepał go po ramieniu. – Jak cię zwą? – zapytał.

– Antek – wydukał nieśmiało.

Wieczorem, gdy oficjalnie oddziały polskie wyszły zwycięsko z bitwy, chłop Antek i generał Tadeusz Kościuszko wraz z oddziałami przemaszerowali przez pobliską wieś, gdzie wyprawiono wielką uczę dla bohaterów. Jedzono, pito i bawiono się, świętując zwycięstwo. Wieś tętniła życiem jak nigdy. Chłop Antek siedział przy stole i przysłuchiwał się opowieściom kosynierów. Cieszył się, że tu jest, był z siebie dumny, że to on uratował generała Kościuszkę. Czuł się jak bohater. Gdyby nie wyruszył w świat ze swojej rodzinnej wsi, nigdy nie dokonałby takiego czynu.

Niesamowita byłaby to historia, gdyby okazała się prawdą. Wszystko to jednak było jedynie pięknym snem. Ostatnim, który przyszło wyśnić biednemu chłopu, którego całym majątkiem był jedynie tobołek i stare buty. Historia bohaterskiego czynu była ostatnim wytworem jego wyobraźni, nim całkowicie i na wieczność pogrążył się w ciemności.

Ta noc okazała się zimniejsza niż wszystkie poprzednie. Płaszcz był zbyt cienki, a płomień ogniska wypalił się za szybko. Gdyby przed zmrokiem dotarł do wsi, może znalazłby cieplejsze schronienie.
Życie nie było dla niego łaskawe, więc chociaż śmierć przyszła cicho i niezauważona, by zabrać go bezszelestnie, bez bólu, tak by nic nie czuł…

Oliwia Michta


Konkurs literacki – baner informacyjny

■ Aktualności i fotorelacje ➸

 

print