Opowieść o anonimowych bohaterach bitwy pod Racławicami – nagrodzona praca [III]

Jakie były dalsze losy bohaterów bitwy pod Racławicami? Dzięki uczestnikom ogłoszonego w lutym 2023 konkursu literackiego poznaliśmy opowieści niektórych z nich. Poniżej prezentujemy nagrodzoną pracę w kategorii szkół ponadpodstawowych.

III miejsce — Filip Rychel
XL LO im. Stefana Żeromskiego w Warszawie


Przy zrujnowanej chacie nad leżącym mężczyzną klęczy kobieta. Nie jest bohaterką i znalazła się na polu bitwy przypadkiem. To Kaśka Biłgorajska, choć nie pochodzi z Biłgoraja, lecz z wioski pod Tarnowem. Pokochała jednak instrument – sukę biłgorajską – i przygrywała na nim, zarabiając na chleb, stąd jej przydomek.

Kaśka chciała iść – jak zwykle wiosną – w stronę Wizny, gdzie zatrudniał ją Żyd karczmarz, a stamtąd Wielkim Gościńcem Litewskim do Wilna, gdzie o zarobek do jesieni było łatwo. Jednak w roku tym – 1794 – Prusak postawił gęsty kordon na Narwi, a i na Litwie czas był niespokojny, więc podążyła w stronę Krakowa razem z chłopami z okolic Tarnowa, których panowie wybrali do wojska kościuszkowskiego.

Po drodze poznała Wojtka – chłopaka aż z Wołczyna, który nie został wybrany przez dziedzica, lecz sam z siebie do Kościuszki szedł. To Kaśce zaimponowało, tym bardziej że Wojtek grał na bębenku obręczowym, więc razem tworzyli zgrany tandem, który co wieczora zapraszany był do któregoś z ognisk rozpalanych w obozie wojskowym.

W nocy przed bitwą grali aż do północy, a graliby i do rana, bo chłopi gęsto popijali, ale przyszedł ksiądz z absolucją i po tym już nie wypadało. I mimo że jeden z nich, niejaki Bartosz Głowacki spod Skalbmierza, bardzo nalegał na dalsze granie, to Kaśka i Wojtek twardo odmówili. Tym bardziej, że Wojtek – chociaż kosynier z niego taki jak z koziego zadka trąbka – uparł się, że dnia następnego do ataku pójdzie z kosynierami. Założył nawet krakowską sukmanę, siekierkę sobie naostrzył… Kiedy jednak bitwa z Moskalem się przeciągała i Naczelnik wypuścił z parowu na ruskie armaty chłopów, Wojtek ruszył za nimi, ale… kilka kroków zrobił, odszedł na bok i… padł jak rażony gromem.

Kaśka wołała o pomoc idących do ataku chłopów, lecz żaden głowy nie miał, by zemdlonym grajkiem się zająć. Już po bitwie, kiedy Wojtek doszedł do siebie, głupio mu było, i by winy trochę choć zmazać, do lazaretu poszedł, by śpiewać o odwadze chłopów, żołnierza polskiego i mądrości Naczelnika.

Sam Kościuszko po bitwie rannych w lazarecie odwiedził i pochwalił Kaśkę i Wojtka, że przy opatrunkach pomagają i rannym biedakom czas cierpienia czynią znośniejszym. Oboje towarzyszyli wojsku Naczelnika aż do bitwy pod Maciejowicami i klęski pod Szczekocinami. Po tym Kaśka i Wojtek chodzili po wsiach, grając i śpiewając piosenki o Naczelniku, bitwie racławickiej, a Wojtek coraz bardziej historyje te ubarwiał, aż zaczął opowiadać, jak to sam udział w bitwie racławickiej brał, obok Bartosza Głowackiego na armaty Moskali z kosą na sztorc postawioną biegł i gdyby nie przewrócił się o ciało ruskiego żołnierza, to on by pierwszy swoją czapką lont przy ruskiej armacie zgasił.
Kaśce to nie przeszkadzało, bo ludziska z otwartymi gębami słuchali opowieści o ostatniej wiktoryi gasnącej Rzeczpospolitej, ukradkiem łzy serdeczne ocierali i widać było, że to ich balsam na dusze zbolałe.

Oboje chodzili tak miesiącami po miasteczkach położonych przy Wielkim Gościńcu Litewskim, bo Wojtek podjął decyzję, że do Wołczyna nie wraca i z Kaśką Biłgorajską żenić się będzie i pod Tarnowem chałupę wyrychtuje, jak tylko grosza nieco odłożą. Kaśka zgodziła się na małżeństwo, bo choć z Wojtka blagier był niemały i za kołnierz nie wylewał, dobry był z niego człowiek i na racławickie pole bitwy ślubował co 4 kwietnia pielgrzymować, by grzech tchórzostwa zmyć i o mogiły poległych kosynierów dbać.

Chodzili tak po Gościńcu, grosz do grosza ciułając, aż razu pewnego wielkie szczęście im dopisało. W styczniu 1795, tuż po Trzech Królach, kiedy z konsolacji wracali, w karczmie przy drodze na Grodno zatrzymał się orszak pana wielkiego, który po polsku gadał, lecz towarzyszył mu oddział rosyjskich dragonów. Służba pana owego kazała Kaśce i Wojtkowi zagrać, bo i to początek karnawału był. Wojtek zapodał Kaśce rytm kołomyjki z okolic Wołczyna, na co pan wielki głowę podniósł, jeść przestał i słuchał melodii z wielkim ukontentowaniem, chociaż na jego twarzy gościł głęboki smutek.

Po posiłku pan kazał stanąć przed sobą muzykantom, powiedział, że zna te melodie, bo w Wołczynie na świat przyszedł i melodie owe beztroski czas dzieciństwa mu przypominały. Teraz powrotu do czasu tego nie ma, ojczyznę opuszcza, na zawsze być może, ale na znak swojej radości wielkiej daje muzykantom ze swej szkatuły wszystkie miedziane trójgroszówki, bo tam, gdzie się udaje, i tak żadnej wartości nie mają.
Ktoś ze służby pana wielkiego kazał im uklęknąć, podziękować i pierścień królewski ucałować.

Kiedy orszak odjechał w stronę Grodna a dalej na Ruś, od karczmarza dowiedzieli się, że ten skarb pieniężny ofiarował im ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski. Tak więc historia postawiła na drodze Kaśki Biłgorajskiej wielkie postacie historyczne, trzech zacnych mężów: Bartosza Głowackiego, Tadeusza Kościuszkę i Stanisława Augusta Poniatowskiego, choć ona sama postacią historyczną nie została. A z Wojtkiem dochowała się trzech córek. Ot – ironia losu.

Filip Rychel


Konkurs literacki – baner informacyjny

■ Aktualności i fotorelacje ➸

 

print