Jakie były dalsze losy bohaterów bitwy pod Racławicami? Dzięki uczestnikom ogłoszonego w lutym 2023 konkursu literackiego poznaliśmy opowieści niektórych z nich. Poniżej prezentujemy nagrodzoną pracę w kategorii szkół ponadpodstawowych.
II miejsce — Weronika Maga
Dwujęzyczne Liceum Ogólnokształcące im. Władysława Kopalińskiego w Bielsku-Białej
❦
Ja będę pamiętać…
Kiedy mówimy o wielkich bitwach, sławimy rycerzy, żołnierzy. Cieszymy się ze zwycięstwa lub narzekamy na przegraną. Bitwa pod Racławicami w 1794 roku była źródłem takiej właśnie ogromnej radości z pokonania rosyjskiej ofensywy. Tym większa była ta wiktoria, że osiągnięta dzięki jedności – przecież zwykli chłopi zasilili oddziały Kościuszki. Niektórzy z nich zostali nawet hojnie nagrodzeni za swoje czyny i przeszli do historii. Ale jak zawsze są i tacy zapomniani bohaterowie, których wyczynów nie odnotowały annały, choć na to zasługiwali. Oto więc opowieść o jednej z takich osób; opowieść o tyle niezwykła, że tą osobą była kobieta.
Młoda wiejska dziewczyna, której brat dostał przydział do oddziału kosynierów. Od dziecka mieli bardzo bliską więź, dlatego nie chciała go opuścić. Ludzie szeptali za jej plecami, gdy wyjeżdżała razem z nim, ale nie przejmowała się tym. Podążała tam, gdzie prowadziło ją serce.
Oczywiście nie brała udziału w bezpośredniej walce. Zatrzymała się w pobliskim miasteczku, a w czasie bitwy razem z grupką innych kobiet modliła się przy przydrożnym krzyżu, prosząc Boga o zwycięstwo, a dla poległych o wejście do Nieba. Prośby kobiet zostały wysłuchane i oddziały kościuszkowskie rozgromiły Rosjan. Radość ze zwycięstwa była ogromna, ale zostało jeszcze sporo pracy do wykonania – trzeba było przede wszystkim pomóc rannym.
Dziewczyna nie wiedziała wiele o leczeniu. Miała jedynie skromną wiedzę o leczniczych ziołach jeszcze od babki, która w dzieciństwie zabierała ją na spacery do lasu. Przyjęto ją jednak bez oporów do służb medycznych, gdyż każda para rąk była przydatna. Jej zadania wydawały się proste. Podawała opatrunki, kierowała rannych na wolne łóżka lub zajmowała rozmową, by odwrócić ich uwagę od bólu w najgorszych momentach. A opowiadać to ona potrafiła. Na zawołanie wymyślała opowieści, a słuchającym od razu robiło się lżej na sercu. Starała się być opanowana i spokojna, choć zapach potu, krwi i jęki konających trudno było ignorować. Czasem, gdy nie była w stanie wytrzymać w środku namiotu, wychodziła na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Spoglądała też wtedy w stronę pola bitwy, po którym poruszało się teraz sporo żołnierzy zabierających ciała poległych lub nawołujących
z nadzieją imion zaginionych towarzyszy. Mimo dramatyzmu sytuacji, było w tym dla niej coś intrygującego. Przez całe życie znała tylko swoją wioskę, gospodarstwo i pola. Proste życie, choć wymagające. O bitwach i zaborach słyszała, lecz nigdy nie zajmowały jej myśli na długo. Teraz na wyciągnięcie ręki miała ten inny świat. W namiocie na łóżkach leżeli obok siebie chłopi i szlachta – to było dotąd niespotykane. A ona w tym uczestniczyła.
W lazarecie kłębiło się od rannych i ich przyjaciół, którzy chcieli przekazać szczegóły zwycięstwa. Dziewczyna miała ręce pełne roboty, a do tego wciąż rozglądała się uważnie, czy przypadkiem wśród ofiar nie ma jej brata. W końcu go znalazła. W kącie namiotu leżał z raną postrzałową na piersi. Ktoś musiał przynieść jego ciało niedawno. Wciąż ściskał w ręku kosę. Siostra zamknęła mu powieki, zrobiła znak krzyża, ale teraz jeszcze nie było czasu na żałobę. Lekarz właśnie wołał ją do pomocy przy innym rannym.
Jeszcze kilka kolejnych dni upłynęło jej na doglądaniu rannych, a potem lekarze podziękowali sanitariuszce i pozwolili wrócić do domu. Była wyczerpana. Mało spała przez ten czas. Szła do wioski powoli. Czasem mijali ją chłopi także wracający do domów, niektórzy nawet ją pozdrawiali. Wtedy mimo woli uśmiech na chwilę pojawiał się jej na ustach. Czuła się potrzebna.
Powrót był trudny. Matka opłakiwała śmierć syna, ale tylko w wolnych chwilach, bo pracy w gospodarstwie nie brakowało. Ona też nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Jej dni wyglądały tak samo jak przez wszystkie lata przed powstaniem. Gdyby nie widoczna na każdym kroku nieobecność brata, mogłaby pomyśleć, że wymyśliła sobie tę bitwę. Jednak po kilku dniach wieś obiegła wiadomość o uroczystościach, które odbyły się w Krakowie. Kościuszko odznaczył zasłużonych chłopów i nadał im nazwisko. Podobno w całym kraju głośno było o zwycięstwie.
Mężczyzna, który przyniósł te wieści do wioski, był jednym z pacjentów, którym się opiekowała. Kilka lat starszy od niej, mieszkał w pobliskiej miejscowości. Pochodził
z rodziny, której całkiem dobrze się powodziło. Jednak wojak to z niego nie był żaden. Padł ranny jako jeden z pierwszych, lecz widział, jak jej brat nacierał na wroga. Walczył dzielnie. Był bohaterem, ale niestety poległ za szybko, by zostać zapamiętanym…
Mężczyzna zaczął coraz częściej odwiedzać dziewczynę. Miał wesołe usposobienie, dobrze się razem rozumieli. Po kilku tygodniach oświadczył się. Nie wiadomo, kto bardziej się z tego ucieszył, ona czy jej matka, gdy dowiedziała się, że męska ręka poprowadzi gospodarstwo.
Był dobrym mężem, nawet nowoczesnym można by rzec, bo pomiędzy pracami domowymi pozwalał żonie zbierać zioła i eksperymentować w tworzeniu leków. Uwielbiał patrzeć, jak
z pasją dba o rośliny i nadaje im całkiem nowe znaczenie. Dzięki temu mogła uratować innych ludzi, tak jak uratowała jego. Tak, uważał, że to jej zawdzięczał życie, choć przecież to lekarz oczyścił jego ranę i zatamował krwawienie. Lekarz wyleczył ciało, a ona samą swoją obecnością uleczyła duszę.
Choć po latach większość z uczestników bitwy, którym pomogła kobieta, zapomniała całkiem jej imienia, on do śmierci wielbił ją żarliwie. A gdy pytała go czasem, czy nie przesadza trochę, odpowiadał prosto – jak na wiejskiego chłopa przystało.
– Historia cię nie zapamięta, Zosiu, dlatego ja muszę pamiętać. Muszę i będę. Na zawsze.
Weronika Maga