Nagrodzone prace w konkursie „Moja rzecz przysposobiona”

Konkurs towarzyszący wystawie czasowej w Muzeum Etnograficznym „Rzeczy przysposobione” został rozstrzygnięty. Z przyjemnością sukcesywnie prezentować będziemy wszystkie nagrodzone prace.


Nagroda I
Ewa Marciniak ➸ Widelczyk

To mały metalowy widelec z krótką rączką i trzema zębami, z których jeden jest nieco szerszy od pozostałych. Gdy do odwrotnej strony trzonka przyłoży się szkło powiększające, można odczytać wybite w nim oznaczenie: CFH NEOXYD i symbol rogatego zwierzęcia, które wygląda jak koziorożec. Dzięki temu wiem, że prawdopodobnie wyprodukowano go w Aue w Saksonii. Ten osamotniony widelczyk stoi dziś w kubku, otoczony współczesnymi polskimi krewniakami, na kuchennej półce w moim mieszkaniu. To jedyny materialny dowód historii, jaka rozegrała się w mojej rodzinie prawie osiemdziesiąt lat temu, który do mnie przywędrował.

Należał kiedyś do niemieckich właścicieli domu, w którym co roku spędzałam wakacje. Zostawili go tak, jak wiele innych przedmiotów. Musieli. Pamiętam ich dom: podłogę w korytarzu wyłożoną białymi i czarnymi płytkami, kaflowe piece, witrażowe szkiełka w drzwiach, biały kuchenny kredens, szafy ze skrzypiącymi drzwiami oraz tapicerowane kanapy. I najcudowniejszy smak śliwek prosto z sadu, ich sadu i przebiśniegi, które podobno w ich czasach posadzone były tak, że tworzyły kształt serca.

W ich domu zjawili się inni, bo musieli. Nowi nigdy nie przestali marzyć o powrocie „do siebie”, choć swoje skromne, a często ubogie domostwa zostawione na Wschodzie zamienili na domy większe, piękniejsze i lepiej wyposażone. I właśnie to wyposażenie nastręczało tylu trudności, bo przybysze przeznaczenia wielu przedmiotów po prostu nie znali. Mały widelec? Skoro mały, to może do karmienia dziecka? Niejedno dziecko w mojej rodzinie było nim karmione…

Ten srebrzony deserowy widelczyk przypomina mi też o relacji, jaka nawiązała się między niemiecką właścicielką domu a moją babcią. Gdy się poznały, obie były bardzo młodymi kobietami i matkami. Historia spowodowała, że przez pewien czas mieszkały pod jednym dachem. Ta wymuszona przez los znajomość przekształciła się w wieloletnią przyjaźń, która manifestowała się wzajemnymi odwiedzinami, pamięcią przy każdej świątecznej okazji i paczkami, które przez wiele lat ubarwiały nam szarą, socjalistyczną rzeczywistość.

Ta relacja nawiązała się wbrew wszelkim różnicom i barierom, na przekór ustaleniom dokonanym przez ówczesnych polityków decydujących o przyszłości milionów ludzi. I o tym również przypomina mój wyjątkowy widelczyk.

❧ Uzasadnienie jury
Poruszający opis niepozornego przedmiotu, jakim jest widelczyk do ciasta, urzekł jury, które jednogłośnie zdecydowało o przyznaniu jego autorce pierwszego miejsca. Na wybór wygranej wpływ miały również pojawiające się w opisie poszczególne elementy, które odgrywają znaczącą rolę w procesie przysposabiania rzeczy: przywiązanie do przedmiotu, mimo wcześniejszej nieznajomości jego funkcji, poszukiwania genealogiczne, a także piękna historia długoletniego splecenia losów dwóch pozornie obcych sobie rodzin – polskiej i niemieckiej.

Nagrodzony widelczyk do ciasta oglądać można na wystawie „Rzeczy przysposobione”.


Nagroda II ex.
Adam Koszutski ➸ Aparat fotograficzny

Aparat fotograficzny Voigtlander Bessa wyprodukowany w latach 30. XX wieku, zachowany wraz ze statywem, nadal sprawny. Używany był często do robienia rodzinnych zdjęć ze względu na posiadany samowyzwalacz.

W latach 30. odbywał wiele wędrówek wraz z rodziną Jacobów z Hirszbergu, a po wojnie – Purskich z Jeleniej Góry. Kiedy Klara i Richard wyjeżdżali wiosną 1947 roku, pozostawili aparat Joannie i Czesławowi. Podobnie jak wyposażenie mieszkania, w którym mieszkali po sąsiedzku przez niemal dwa lata po zakończeniu wojny.

Państwo Purscy przyjechali do Jeleniej Góry z małą córeczką i dwiema walizkami. Zamieszkali przy ulicy Marii Konopnickiej nad poniemiecką księgarnią. Joanna była przedwojenną bibliotekarką. Wkrótce otworzyli tam pierwszą polską księgarnię w Jeleniej Górze, działającą w latach 1946–1949.

W roku 1950 zaczęła powstawać państwowa sieć księgarń Dom Książki. Czesław współtworzył placówki w Jeleniej Górze, Cieplicach, Karpaczu i Szklarskiej Porębie. Księgarnię Literacką Joanna Purska – znacjonalizowano.

Rodzinne wydarzenia przez kolejne lata były uwieczniane tym samym aparatem aż do końca lat 70. Ojciec nauczył córkę robienia zdjęć. Wiele z nich pozostało. Opowieść trwała nadal.

❧ Uzasadnienie jury
Aparat fotograficzny zachował swoją funkcję, mimo że zdjęcia, które nim powstają, pokazują polską nie zaś niemiecką rodzinę. Rzecz łączy dwie historie rodzinne, spaja przerwane wojną narracje. Opis przedmiotu pozwala domyślać się refleksji nad biografią rzeczy oraz jej poprzednich użytkowników.


Nagroda II ex.
Jolanta Kluba ➸ Skrzyneczka

Moja rzecz przysposobiona to niewielka skrzyneczka, szkatułka, zamykane na kluczyk drewniane pudełko. Opowiada historię tych ziem, a zwłaszcza Dolnego Śląska. Na pudełku odnajduję bowiem niby znane mi Szczawno-Zdrój czy Książ, a jednak pod innymi nazwami: Salzbrunn oraz Fürtsenstein. Pewnie jedna z typowych pamiątek, przywieziona może z krótkiej wycieczki, może z dłuższego pobytu w kurorcie Bad-Salzbrunn.

Obecnie pudełko opowiada moją historię. Służy mi bowiem do zbierania drobiazgów – niewielkich pamiątek z podróży. Trafiają tam wizytówki z pięknych i dobrych miejsc, przypinki, czasem jakiś kamyczek lub niewielka figurka albo inny drobiazg, jak na przykład brelok z kotem przywieziony z jednej z ulubionych miejscówek na weekendowe i nieco dłuższe wypady.

Opowiada też, choć nie wprost, historię swojej właścicielki. Przedmiot należał do dawnej mieszkanki Ziem Zachodnich i Północnych, a konkretnie dzisiejszego województwa opolskiego. Miała na imię Anna, na świat przyszła w roku 1926, toteż nietrudno policzyć, że w dniu wybuchu II wojny światowej miała lat 13. Gdy na spokojne dotąd tereny na wschodnich krańcach Niemiec weszli sowieccy żołnierze, właśnie obchodziła 19. urodziny. Na zdjęciach z początków lat 40. XX wieku, gdy wojna wprawdzie trwała i zbierała swoje żniwo (Annie zabrała braci), ale w regionie Opola było cicho i spokojnie, Anna jest wesoła, z uśmiechem na ustach nosi wiadra z przydomowej studni, z dumą prezentuje niedzielną, odświętną sukienkę…

Jak wielu mieszkańców regionu, zwłaszcza jego środkowej i wschodniej części, Anna została po zakończeniu wojny w swojej rodzinnej miejscowości, która wkrótce znalazła się w granicach nowego województwa opolskiego. Na tak zwanym Śląsku Opolskim, czy też Opolszczyźnie. Wkrótce wyszła też za mąż. Za Polaka, ale „miejscowego”, czyli tak zwanego autochtona, który choć korzenie miał na Mazowszu i Kielecczyźnie, walczył w mundurze Wehrmachtu. Ten mundur – jak i wszystkie inne ślady mogące świadczyć o „niemieckości” Anny, jej męża i całego gospodarstwa – został schowany bardzo głęboko. Żeby tej niemieckości nie pokazywać, nie kłuć nią w oczy, nie ponieść za nią kary, bo po wojnie była ona przecież swego rodzaju winą.

Taki los spotkał również – moje już dzisiaj – pudełko. Ukryte pod stertami innych przedmiotów w przykuchennej spiżarce czekało na ponowne odkrycie. Mijały kolejne dziesięciolecia, na pudełku pojawiały się nowe rysy i zadrapania, przesuwano je bowiem na tylną część regału, okładano kolejnymi stosami rzeczy bardziej i mniej potrzebnych. (Po)niemieckie przedmioty na światło dzienne zaczęły wychodzić powoli dopiero w latach 90. XX wieku, bo wtedy już można było od czasu do czasu wspomnieć, jak wyglądał świat „za Niemca”, użyć czasami języka niemieckiego czy wyjąć z dnia szuflady miliony „inflacyjnych” niemieckich marek jako ciekawostkę pokazywaną młodszym członkom rodziny w ramach urozmaicenia rodzinnych spotkań.

Moja rzecz przysposobiona to niewielka skrzyneczka, szkatułka, zamykane na kluczyk drewniane pudełko, które ze spiżarki Anny zabrałam do swojego wrocławskiego mieszkania po śmierci jego właścicielki. Niegdyś należało do Niemki – mieszkanki tych ziem znajdujących się w granicach Niemiec, wesołej i szczęśliwej dziewczyny, która miała trzech braci i dwie siostry i wiele planów na przyszłość. Do osoby, której nigdy nie poznałam, bo pudełko z dolnej półki spiżarnianego regału wyjęłam po śmierci nowej mieszkanki tych ziem, znajdujących się w administracyjnych granicach Polski, na tzw. Opolszczyźnie, rzadko uśmiechającej się i oschłej kobiety, która po roku 1945 zamilkła na temat swojej przeszłości, nauczyła się języka polskiego i z wielką nieufnością do końca życia odnosiła się do urzędników oraz spraw i pism urzędowych.

Moja rzecz przysposobiona to zamykane na kluczyk drewniane pudełko, które należało do mojej babci Anny, a obecnie zdobi szafkę mojego wrocławskiego mieszkania w poniemieckiej kamienicy.

❧ Uzasadnienie jury
Historia szkatułki używanej do przechowywania bibelotów z podróży zachwyca nie tylko ciągłością funkcji przedmiotu (przedwojenna pamiątka mieści w sobie dzisiejsze pamiątki), ale przede wszystkim nieoczywistością historii jej poprzedniej właścicielki. Poruszająca opowieść o dziewczynie-kobiecie, której tożsamość została przerwana przez wojnę, pozwala spojrzeć na powojenną zmianę granic z innej perspektywy, skłania do refleksji na temat jednostkowych tragedii, a także trudnej historii Ziem Zachodnich.


Nagroda II ex.
Zuzanna Tymoczko ➸ Łyżeczka

Łyżeczka została odnaleziona w poniemieckim mieszkaniu w Kłodzku, gdzie sprowadziła się moja przyszywana prababcia Maria wraz z trójką sierot. Dzieci zostały jej w spadku po mężu, polskim podoficerze na kolei, który rok po ślubie został wywieziony do Buchenwaldu, a później na wiele lat słuch o nim zaginął. Jedną z tych sierot był mój dziadek Julian. Kiedy przyszli i powiedzieli, że tu już teraz nie jest Polska, że Polska to jest tam, gdzie do tej pory nie była Polska, Maria spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i na zawsze porzuciła piękny dom, gdzie cicho szumiał Czeremosz.

Od samego początku łyżeczka stała się łyżeczką do soli i została wbita na sztorc w słoiku koło kuchenki. Przez lata soliła kolejne zupy i pierogi, a z każdą posoloną potrawą ich poniemieckie mieszkanie stawało się coraz mniej poniemieckie, a coraz bardziej ich. Łyżeczka skrywała jednak sekret, zdradzający nieco jej pochodzenie. Była nim niewielka swastyka na trzonku, a pod nią litery M. D. A. Sch. d. A. – skrót, który rozszyfrowałam jako Modell des Amtes Schönheit der Arbeit, czyli model biura Piękno Pracy, które było nazistowską agencją upiększania rzeczywistości.

Mój dziadek, mając już 33 lata, zakochał się w dwanaście lat młodszej dziewczynie, mojej babci Zofii. Niedługo po ślubie urodziło im się dwoje dzieci, Lucyna i mój tata Artur. Łyżeczka stale soliła, karmiąc dzieci urodzone już na ziemi kłodzkiej.

Tak naprawdę poniemieckich szpargałów było w mieszkaniu więcej, każdy z nich naznaczony nazistowskimi symbolami. Być może surowa ręka dziadka wyrzuciła je przy którychś porządkach. Czy stało się tak, bo rzeczy te były starociami bez wartości? Czy może hakenkreuz wbijał się swym kolczastym ramieniem w oczy i serca mieszkańców, przypominając skąd przyszli i po jakiej ziemi stąpają? Dziś można się tylko zastanawiać, natomiast samotna łyżeczka przetrwała na swoim posterunku.

Wraz z biegiem lat tata ożenił się z moją mamą Anną. Dziadkowie mamy od strony matki byli podlaskimi rolnikami, a moja babcia Mania przyjechała na Dolny Śląsk w poszukiwaniu pracy. Z kolei dziadek mamy od strony ojca był wołyńskim Niemcem, który zdezerterował z armii i ożenił się z Polką, odrzucając swe twarde niemieckie nazwisko i przyjął nazwisko żony, które miało miękkie krawędzie i polskie brzmienie. Po długiej tułaczce moi pradziadkowie osiedli w Nowej Rudzie i wrośli w ziemię kłodzką, jak łyżeczka wbita w sól, ze skrzętnie ukrytym trzonkiem, by nie wzbudzać podejrzeń o ukryte źle kojarzące się symbole.

Jako artefakt z rodzinnego domu mój tata zabrał właśnie łyżeczkę i również wsadził do słoika z solą w nowym mieszkaniu. Na pewno w ten sposób uchronił ją przed ojcowskimi porządkami, które skazałyby ją na śmietnik historii. A więc łyżeczka soliła kolejne kasze i ziemniaki, karmiąc tym razem mnie i mojego brata Piotra. Niestety, rodzinne gniazdo rodziców nie wrosło korzeniami w ziemię i ciepłe rodzicielskie ramiona. Ze względu na pracę taty co kilka lat czekała nas przeprowadzka. Brzeg, Bolesławiec, Warszawa, w końcu mała miejscowość-sypialna na obrzeżach Warszawy. Łyżeczka tułała się razem z nami, niestrudzenie soląc i soląc, a jej brzydki rewers jakby trochę przybladł.

To ja nazwałam ją „małą hitlerowską łyżeczką”. Urodziłam się we Wrocławiu, a po długiej podróży wróciłam do niego znów po 30 latach. Większość bohaterów tej historii leży od dawna na kłodzkim i noworudzkim cmentarzu. Nie wiem, czy zostanę tu już na zawsze, czy będę musiała ruszyć dalej, ale wiem, że łyżeczka – świadek historii mojej rodziny – będzie razem ze mną i będzie dalej solić.

❧ Uzasadnienie jury
Historia małej łyżeczki opowiada piękną historię rodzinną, mimo że przedmiot naznaczony jest piętnem obcości – swastyką. Poruszający opis małego przedmiotu, który solił i będzie solił wiele codziennych i świątecznych dań, mimo zmieniających się miejsc zamieszkania jego kolejnych właścicieli.

Kolejne wpisy już wkrótce…

Konkurs „Moja rzecz przysposobiona”

■ Zoom na muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸

 

print