Z najstarszym stryjecznym wnukiem o. Nikolausa von Lutterottiego, dr. Andreasem von Lutterottim, rozmawia Magdalena Ilgmann.
Fot. Wojciech Rogowicz
Jak w Pańskiej rodzinie zachowywana jest pamięć o o. Nikolausie von Lutterottim? Czy miał Pan jeszcze okazję go poznać?
Mam wielkie szczęście, że wychowałem się w Kaltern jako najstarszy wnuk mojego dziadka Karla, który był bratem o. Nikolausa. Udało mi się poznać Nikolausa pod koniec 1954 r., kiedy opuścił Polskę i przyjechał do rodzinnego domu. Miał szczególne podejście do ludzi i w taki właśnie sposób nawiązał ze mną, wówczas sześcioletnim chłopcem, relację – mam więc o nim bardzo żywe wspomnienie. Żartowaliśmy też wspólnie i to było bardzo miłe. Zachowały się również jego zdjęcia, także z moją siostrą, która miała wówczas dwa lata. Nadal mamy je w domu.
W naszej rodzinie zawsze mówiono o o. Nikolausie z wielkim szacunkiem i sympatią, bo był członkiem rodziny, który pozostawił po sobie ślad. Oczywiście często odnosiliśmy się przy tym do jego wielkiego dzieła – bardzo grubej księgi spisanej z okazji srebrnej rocznicy ślubu mojego dziadka. O. Nikolaus prześledził linię rodu dziadka i jego żony Annunziaty oraz ich rodziny, zawsze w odniesieniu: ojciec-matka, ojciec-matka, aż po wiele pokoleń wstecz, na ile to było możliwe – przeprowadzając naprawdę wnikliwe badania archiwalne. Pisał do wszystkich archiwów parafialnych i wykonał ogromną pracę. Pracował nad księgą przez dziesięć lat. Zapisał też w niej takie zdanie: „Uzgodniliśmy w szczęśliwej godzinie, że Ty, Karlu będziesz dbał o przyszłość rodziny, a ja o jej przeszłość”. I rzetelnie się do tego przyłożył.
Czy w Państwa domu pojawiał się również temat Śląska?
Na mnie jako młodym człowieku duże wrażenie robiły liczne wizyty Ślązaków, którzy później mogli przybyć do Niemiec z Polski, a którzy po 1946 r. nadal pracowali w kopalniach i fabrykach włókienniczych na Śląsku. O. Nikolaus opiekował się nimi jako duszpasterz, ewidentnie z dużą miłością i oddaniem.
Był już wtedy bardzo chory i musiał znosić wiele trudów. Słuchaliśmy tych historii i zafascynowało mnie to, z jaką miłością ci ludzie o nim mówili. W domu było też kilka książek jego autorstwa, ale jak się jest młodym, to człowieka nie interesuje sztuka na Śląsku – to nie było wtedy tak aktualne.
Czy są jakieś rodzinne historie, anegdoty, wspomnienia o o. Nikolausie, którymi mógłby się Pan podzielić?
Kiedy byłem w Ameryce, studiując medycynę, szukałem naszego nazwiska w bibliotece Harvardu i znalazłem Lutterottiego, kilka prac innego wuja, który był historykiem sztuki w Innsbrucku, ale także wiele autorstwa o. Nikolausa. Opisywane są o nim anegdoty – zawsze był pełen humoru, a w młodości lubił też stroić żarty. Jedna z historii, która mnie bawiła jako młodzieńca, była taka, że mieszkał niedaleko szkoły, gdzie był klasztor franciszkanów, a obok sklep mięsny. Zwyczajowo wywieszano szyldy – u rzeźnika można było przeczytać napis: „Dzisiaj świeża kaszanka”, a przy kościele franciszkanów było napisane: „Dzisiaj ogólne rozgrzeszenie”. I o. Lutterotti zamienił te szyldy, tak że potem u rzeźnika widniał napis: „Dzisiaj ogólne rozgrzeszenie”. I w późniejszych latach również znany był z humorystycznych występów.
Co spowodowało, że Marco von Lutterotti (który przybrał imię zakonne Nikolaus) postanowił obrać drogę duchownego?
Mogło na to wpłynąć wiele spraw, których możemy się dziś już tylko domyślać. Po pierwsze, gdy miał sześć lat, zmarł jego ojciec, i to była katastrofa dla ośmiorga osieroconych dzieci oraz ich matki. Starsze rodzeństwo musiało przejąć opiekę nad młodszymi dziećmi. Matka przeniosła się z dwoma synami do Bolzano do mieszkania rodziny, aby mogli oni uczęszczać do gimnazjum. W 1909 r. nadszedł kolejny cios, gdy brat, który był melancholikiem, odebrał sobie życie – to było bardzo trudne dla rodziny. W 1910 r., po ukończeniu szkoły średniej, Marco von Lutterotti zwierzył się matce: „Chcę zostać księdzem” – zdanie to widnieje w rodzinnych zapiskach. W tym samym czasie dwie jego siostry wstąpiły do benedyktyńskiego klasztoru św. Gabriela w Pradze, on zaś najpierw studiował teologię w Innsbrucku, a potem – we wrześniu 1912 r. – pojechał na Kongres Eucharystyczny do Wiednia. Gdy wracał przez Pragę, odwiedził siostry w klasztorze św. Gabriela. Został zakwaterowany w benedyktyńskim klasztorze w Emaus, gdzie najwyraźniej zainspirowała go panująca tam duchowość. Postanowił więc wstąpić do tamtejszego klasztoru. Po 1920 r. niemieccy benedyktyni musieli opuścić Pragę, a wspólnota postanowiła odrodzić się w Krzeszowie.
Kiedy uświadomił Pan sobie, jak ważną rolę w historii odgrywał Pański przodek? I za co jest najbardziej ceniony w swoim rodzinnym mieście?
Trzeba to postrzegać w dwóch etapach: 20 lipca 1994 r., co ciekawe, niemal dokładnie w dniu urodzin o. Nikolausa, przyjechała do nas badaczka jego działalności Inge Steinsträßer, która wcześniej już do nas pisała. Interesowała ją działalność o. Nikolausa, o którym dowiedziała się dzięki publikacji Hirtenliebe und Heimattreue (Miłość pasterska i wierność ojczyźnie) autorstwa o. Ambrosiusa Rose. To ten autor polecił jej nawiązanie kontaktu z naszą rodziną.
Pani Steinsträßer pochodzi z Bonn, gdzie na uniwersytecie ludowym miała zorganizować wyjazd na Dolny Śląsk. Wtedy to, poszukując informacji o sztuce śląskiej, zetknęła się z postacią o. Nikolausa. Jako Niemka z Nadrenii, która często spędzała z rodzicami wakacje w Południowym Tyrolu, opowiadała, że zafascynowała ją kwestia, jak Południowy Tyrolczyk trafił na Śląsk. W 1995 r., w czterdziestą rocznicę śmierci o. Nikolausa, wygłosiła dla jego krewnych i mieszkańców Kaltern wykład o nim i o jego życiowych osiągnięciach. Zostało to również opublikowane u nas w gazecie i w ten sposób dotarło do szerszej opinii publicznej. Później na naszym domu umieszczono tablicę informującą, że to właśnie tutaj urodził się o. Nikolaus.
A drugi etap?
Muszę jeszcze cofnąć się w czasie do roku 1970 (był to dla nas trudny rok, bo w marcu w wypadku zginęła moja mama). Wielu Ślązaków, w tym znane osoby jak prof. Hubert Jedin (historyk kościoła) czy prof. Günther Grundmann (konserwator zabytków), zapowiedziało się na maj czy czerwiec, mówiąc, że chcieliby zorganizować ceremonię ku czci o. Nikolausa i postawić tablicę na cmentarzu. Duże wrażenie robiło to, jak znani ludzie mówili o naszym krewnym i jego dokonaniach w dziedzinie historii sztuki. Byłem wtedy jeszcze młodym studentem, lecz wywarło to na mnie spore wrażenie. A na tablicy był napis: „Wdzięczny Śląsk”, więc pomyślałem, że coś musi być na rzeczy.
Kiedy miał Pan okazję skonfrontować swoje wyobrażenia o Dolnym Śląsku i jego roli w życiu o. Nikolausa z rzeczywistością?
Później, dzięki współpracy z Inge Steinsträßer i pierwszej podróży na Śląsk w 1997 r., połączonej ze zwiedzaniem Krzeszowa i przepięknego klasztoru, wspaniałego kościoła św. Józefa i pięknej krainy – byliśmy wtedy również na Śnieżce i wiele zobaczyliśmy – pod wpływem tego zrozumieliśmy jego miłość do Dolnego Śląska, jego drugiej ojczyzny.
Ma Pan może więcej wspomnień z tej podróży?
Pamiętam jeszcze jedną historię: zatrzymaliśmy się u rodziny Ditterla pod Kamienną Górą. Była to duża chłopska rodzina, z którą o. Nikolaus również bardzo się przyjaźnił i u której znajdował schronienie, gdy był bardzo zmęczony. Nas też zaprosili, a było nas chyba z dziesięć osób. Mogliśmy tam przenocować i zjedliśmy wspaniały posiłek, a tamtejszy stół wręcz się uginał od potraw. Zapamiętałem, jak jeden z nas powiedział: „Chcielibyśmy serdecznie podziękować za waszą hojność”, na co gospodarz odpowiedział: „Nie robię tego dla was, robię to dla Ojca”. Był on jednym z kilku młodych chłopców, którzy wozili o. Nikolausa bryczką i wspierali go w pracy duszpasterskiej.
W jakim charakterze o. Nikolaus jest Panu szczególnie bliski: jako kolekcjoner, historyk, archiwista, znawca sztuki? Czy ktoś z Państwa rodziny podzielał jego pasję kolekcjonerską lub zamiłowania historyczne?
Warto wspomnieć, że pasję kolekcjonerską o. Nikolaus mógł odziedziczyć po swoim pradziadku von Unterrichterze, który mieszkał w „Czerwonym Domu”. I na pewno jeden z bratanków Lutterottiego, a mój wujek, który pracował naukowo, również był wielkim kolekcjonerem – zbierał znaczki i monety.
O. Nikolaus znany był z tego, że już w dzieciństwie bardzo interesował się historią. Fascynuje mnie sposób, w jaki opracowywał tematy z historii sztuki, jak pięknie to wszystko opisywał. Podobno jego wykłady były bardzo cenione, bo potrafił przystępnie opowiadać o dziełach sztuki. A także o tym wszystkim, co się za nimi kryje, zwłaszcza umiejętnie przybliżał treści religijne. Musiał mieć duże zdolności retoryczne. Dużą popularnością cieszyły się też jego kazania. Obie strony są dla mnie ważne, zarówno ta naukowa, jak i to, co naprawdę osiągnął jako duszpasterz, mobilizując ostatnie siły w ciągu tych ośmiu lat. Mam do tego ogromny szacunek.
Godne podziwu są też jego dokonania artystyczne i literackie. Sposób, w jaki pisał, był wspaniały – zachowało się kilka jego listów – w tym korespondencja ze starszą siostrą Ludovicą, nad czym obecnie pracujemy.
Czy mógłby Pan powiedzieć nieco więcej ten temat?
Była od Marco starsza o osiemnaście lat i podjęła się zadania pomagania mu, by ukończył szkołę, gdy sytuacja rodzinna stała się bardzo trudna. Studiowała francuski i przez jakiś czas mieszkała we Francji, wróciła jednak na prośbę matki, gdy ta powiedziała jej: „Teraz musisz przyjechać, twoja siostra wyszła za mąż, a ja sama sobie nie poradzę, muszę się opiekować młodszymi dziećmi”. Ludovica stała się więc dla brata trochę matką, trochę guwernantką, uczyła się z nim np. greki i łaciny. Była intelektualistką, nigdy też nie wyszła za mąż. Z o. Nikolausem łączyła ją głęboka przyjaźń na całe życie. W listach, które do siebie pisali, zwierzali się po prostu ze wszystkiego. To był bardzo bliski związek, który na pewno mu pomógł. Mieliśmy szczęście, że ta korespondencja się zachowała i różnymi zawiłymi drogami trafiła w nasze ręce.
Pana rodzina mieszka w historycznym „Czerwonym Domu” w Kaltern, gdzie również w 1892 r. przyszedł na świat o. Nikolaus. Czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o Państwa rodzinnej siedzibie?
To jest dom będący w rodzinie od pokoleń. W 1829 r. po raz pierwszy pojawiło się tu nazwisko Lutterotti, ponieważ dziadek o. Nikolausa ożenił się z właścicielką czy też współwłaścicielką tego domu, Barbarą von Unterrichter. Już jej ojciec był znanym kolekcjonerem sztychów i założycielem znanej w całym kraju biblioteki. Obecnie przechowujemy sporą jej część. Była to bardzo ciekawa i różnorodna biblioteka.
Kolekcja o. von Lutterottiego została przekazana Muzeum Narodowemu we Wrocławiu w latach 50. XX wieku. Czy już wówczas wiedzieli Państwo o tym, czy dowiedzieli się dopiero później? W jakich okolicznościach miało to miejsce?
O tych obrazkach dewocyjnych dowiedziałem się dopiero dzięki Inge Steinsträßer w latach 90. Żaden z nich tak naprawdę nie pojawił się we wspomnianej książce Hirtenliebe und Heimattreue, bo było tam tyle innych tematów. Ogromne wrażenie wywarł na nas fakt – zwłaszcza, gdy w 2010 r. złożyliśmy pierwszą wizytę w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu – jak pięknie i z dbałością została pokazana część zbiorów. Wówczas sprawiło nam to wielką radość. A obecny rozwój sytuacji jest bardzo miły – fakt, że wspólnie cieszymy się tą kolekcją i oddajemy hołd o. Lutterottiemu.
Jakie są Pańskie wrażenia z wystawy? Czy ma Pan szczególny stosunek do któregoś z obiektów kolekcji o. Nikolausa?
Wspaniałe wrażenie robi to, z jaką dbałością, jak elegancko i dobrze zostały zestawione obiekty na wystawie. Nie jest się przytłoczonym i można wszystko w spokoju obejrzeć. Jestem pełen podziwu, jak o. Nikolaus skrupulatnie oznaczył: miejsce pochodzenia, w jakich okolicznościach i kiedy eksponat został znaleziony oraz z jakiego pochodzi okresu. To są naprawdę piękne obiekty, ale nie jestem w stanie wybrać jednego. Po prostu trzeba je zobaczyć. Wystawa bardzo nam się podobała. Jesteśmy bardzo szczęśliwi i zaszczyceni, iż mogliśmy tutaj być i że zostaliśmy tak pięknie i życzliwie przyjęci.
Dr Andreas von Lutterotti (ur. 1948) pochodzi z Bolzano w Południowym Tyrolu, jest doktorem nauk medycznych, absolwentem Uniwersytetu Wiedeńskiego. W latach 1978–2016 pracował jako lekarz w Kaltern, obecnie przeszedł na emeryturę. Wraz rodziną mieszka w słynnym „Czerwonym Domu”. Od 1975 r. jest żonaty z dr med. Brigitte Innitzer. Mają troje dzieci: dwóch synów – Lukasa (adwokata w Bolzano) i Klemensa (lekarza medycyny ogólnej w Kaltern) oraz córkę Marię (pracownicę socjalną w szkole w Bolzano). Doczekał się też siedmiorga wnucząt. Do jego hobby należą wędrówki górskie, jazda na rowerze i nartach, wycieczki kulturalne, muzyka klasyczna (udział w koncertach i historia muzyki) oraz zgłębianie historii rodzinnej.
■ Muzealne rozmowy ➸
■ Wystawa „Święte obrazki. Pasje kolekcjonerskie i badawcze o. Nikolausa von Lutterottiego OSB (1892–1955)” ➸