Jan Styka spełnił jedno ze swoich wielkich marzeń w 1877 roku, kiedy wyjechał na upragnione studia do Wiednia. Akademia wiedeńska była wówczas jedną z najlepszych uczelni w Europie, skupiającej grono wybitnych profesorów oraz przyszłych sławnych malarzy.
Młody Jan – energiczny, pełen pasji i chęci do zdobywania wiedzy – rozpoczął kolejny etap w życiu. Czy od razu stał się ulubieńcem wszystkich wykładowców? Zdecydowanie nie.
„Pierwszymi krokami kierował profesor Griepenkerl, zapalczywy klasyk, wierzący w Jowisza i bogów starożytnych, a nie lubiący chrystianizmu. Z tym profesorem, który cenił mój talent, ale nie lubił mojego sposobu myślenia, byłem w ciągłej walce […]” – wspomina w pamiętnikach.
Jednak pomimo tych drobnych nieporozumień Griepenkerl wystawił młodemu Styce dobre świadectwo. Jan, dumny z dotychczasowych osiągnięć, mógł wrócić na święta wielkanocne do Lwowa, do swojego ojca. Były to chyba najgorsze święta w życiu Jana – jego ojciec podupadł na zdrowiu i zmarł po zaledwie siedmiu dniach choroby.
„Zostaliśmy dwie sieroty same, bez żadnych środków do życia. Koledzy i przyjaciele myśleli że pozostanę we Lwowie, że wstąpię na uniwersytet, bo z czym wracać. Ale zarobiłem kilkoma rysunkami, pomogli Młodniccy w sprzedaniu Świętej Rodziny, którą namalowałem, pomógł Rodakowski i tak znów wyruszyłem po raz wtóry w czamarce oblamowanej białą tasiemką do Wiednia”.
Pozujący do portretu Franciszkowi Krudowskiemu Jan Styka miał wtedy zaledwie 23 lata.
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸