Intrygujące!
„Wielki świat w obiektywie Stefana Arczyńskiego”

Adam Pacholak

Stefan Arczyński fotografował świat w okresie burzliwych przemian i powojennej modernizacji. Dla wielu mieszkańców ówczesnej Polski jego zdjęcia były oknem na zagraniczne życie. Czy jednak poza mistrzowskim warsztatem, owe fotografie są w stanie przekazać nam coś więcej o swoim autorze? Jak na dalekie kraje i jego mieszkańców patrzył słynny wrocławski fotograf?

Arczyński urodził się w 1916 roku w Essen. Pochodził z rodziny polskich emigrantów mieszkających w Niemczech. Jego ojciec aktywnie działał w Związku Polaków, za co podczas II wojny światowej przyszło mu zapłacić najwyższą cenę. Samego Stefana wcielono zaś do Luftwaffe i wysłano na front wschodni. Wojenny dramat przerwał jego pracę fotograficzną, którą zaczynał jeszcze od zdjęć sportowych i portretów. Inspiracje czerpał z niemieckiej fotografii, która wówczas przodowała w eksperymentach i innowacjach. Pasjonowała go zwłaszcza estetyka „Nowej Rzeczowości”, która niejako w reakcji na emocjonalny ekspresjonizm zwracała się ku realistycznemu przedstawieniu świata, skupiając się m.in. na codziennych aspektach życia.

Do tworzenia zdjęć Arczyński wrócił dopiero po wojnie, gdy ostatecznie osiadł we Wrocławiu i zasłynął dokumentowaniem odbudowy dolnośląskiej stolicy. To właśnie praca dokumentalisty zapewniła mu kolejne zlecenia na fotografowanie najpierw Dolnego Śląska, później Polski, a w dalszej perspektywie całego świata. Niezliczone zdjęcia architektury, ludzi i wydarzeń sprawiły, że Arczyński myślał o sobie bardziej w kategorii rzemieślnika niż artysty, fotografa a nie fotografika. Innym artystom to właśnie on miał robić zdjęcia.

Tak było z Henrykiem Tomaszewskim, wrocławskim reżyserem teatralnym i tancerzem. Jego portrety wykonywane przy okazji kolejnych spektakli pokazują wysokie umiejętności fotograficzne Arczyńskiego: wydobywał portretowaną osobę wysokim kontrastem, zwracając uwagę na jej charakterystyczne części ciała – twarz i dłonie. Portret młodego Tomaszewskiego bez scenicznego przebrania wyróżnia profesjonalne, bystre spojrzenie i dość prosty układ.

Stoi to w kontraście do zdjęć aktora w kostiumach, które oparte są na bardziej dynamicznych kompozycjach. Warto zwrócić uwagę na Studium chińskie, w którym Tomaszewski przebrany jest wedle typu „chińskiego mędrca”. Ów wzór pokazuje nam również stojąca obok niego figurka o typowych, czy wręcz stereotypowych cechach: wyeksponowanej łysinie i ostrych rysach twarzy. Sceniczny makijaż Tomaszewskiego, jego pantomimiczne gesty i wykrzywiona poza wydawać się dziś mogą wręcz karykaturalne. Obecny tu swoisty esencjalizm – wydobycia z danego tematu tego, co dla niego najbardziej charakterystyczne – stanie się symptomatyczny dla zdjęć Arczyńskiego.

Na szczęście dla wrocławskiego fotografa dane mu było uwieczniać nie tylko Europejczyków przebranych za Chińczyków, lecz także Chińczyków z krwi i kości, a to dzięki licznym zagranicznym podróżom i delegacjom. W pracy Przy białej pagodzie widzimy parę mężczyzn spoglądających w różne strony, będących jednak tylko małymi postaciami zestawionymi z o wiele większą architekturą.

Pozornie na samej fotografii niewiele się dzieje. Dynamizmu dodaje jej jednak kompozycja, kontrast czystego nieba z pełną detali architekturą. Również i twarze ukazanych osób potraktowane są niczym dzieła plastyczne – zaakcentowany jest ich wiek poprzez głębokie zmarszczki, pogłębione ostrym światłocieniem. Zarówno dach, jak i postacie nie są ukazane w całości – historia, którą ukazuje tu Arczyński, jest zaledwie tylko zaciekawieniem, małym odsłoniętym fragmentem większej opowieści, skrytej jednak poza obrazem. Taki sposób kadrowania wzmagał w odbiorcach zdjęć dokumentalnych (często po prostu czytelników prasy codziennej) zainteresowanie dalszą historią, co wzmacniał dodatkowo przedstawiany „egzotyczny” temat.

Podobnie jak reportaże Ryszarda Kapuścińskiego, fotografie Arczyńskiego, które umieszczano często w prasie, były dla wielu mieszkańców PRL-u jedną z niewielu okazji, by poznać wizualnie inne dalekie kraje. Kultury te, ukazane jako tak odmienne, musiały się wydawać wręcz oszałamiające osobom mieszkającym w ówczesnej Polsce. Dla chcących pokazać różnorodność świata kadr zdjęcia mógł okazać się zbyt ciasny. Nic więc dziwnego, że artysta wybierał fotografowanie właśnie owych charakterystycznych, „esencjonalnych” dla danego miejsca tematów: kawałka architektury, jak i mieszkańców. Fotografował zazwyczaj budowle historyczne, jak i osoby ubrane w stroje tradycyjne, by ową „esencję” wydobyć.

Jednak sporo z odwiedzanych przez Arczyńskiego krajów gwałtownie się wówczas modernizowało. Powstawała w nich nowa architektura i infrastruktura. Fotograf potrafił ten proces uwiecznić doskonale – udowodnił to, przedstawiając chociażby Wrocław czy Dolny Śląsk. Za granicą Arczyński wydawał się jednak bardziej szukać historii. Szukając esencji mieszkańców dalekich krajów, zainteresowany był bardziej ich przeszłością niż przyszłością.

Podobnie jak Tomaszewski na wcześniejszych fotografiach, Azjaci czy Afrykańczycy wydają się odgrywać rolę „egzotycznych mędrców” przypisaną im przez europejskie oko. Owa orientalizacja wzmagać mogła względem nich poczucie „inności”.

Równocześnie Arczyński potrafił przedstawić ich z dużą dozą godności. Ukazane osoby, zazwyczaj starsze, zamknięte są w przemyślanych i dopracowanych kompozycjach o nieco teatralnym charakterze. Poza atrakcyjną orientalną „scenografią” fotograf dużo miejsca poświęca na niemalże psychologiczne podejście do twarzy czy dłoni portretowanych. Ostre rysy sprawiają wrażenie niemalże wyrzeźbionych przez trudy życia. Spoglądając na nie, widzowie mogli czuć poruszenie czy nawet współczucie.

Arczyńskiemu zdarzało się zajmować i zagraniczną modernizacją, co udowodnił całą serią zdjęć Chin z przełomu lat 50. i 60. XX w., przedstawiającą ówczesny „wielki skok naprzód”. Obywatele Chińskiej Republiki Ludowej, ciężko pracujący nad wyciągnięciem swojej ojczyzny z biedy, wydawać by się mogli idealnym tematem propagandowym. Łatwo byłoby im wykonać zdjęcia wyjątkowo „nietrudne” i jednoznaczne. Arczyński wybrał jednak inny sposób. Chiński hutnik z 1959 roku przedstawia stosunkowo młodego robotnika w stroju i środowisku pracy. Spogląda on bezpośrednio na widza. Nie ma tu śladu po orientalizmie. Jest za to samo życie – ciężkie życie zwykłego człowieka w totalitarnym państwie, widoczne zwłaszcza w oczach błyszczących spod hutniczej czapki.

W rzeczywistości ów „wielki skok naprzód” pociągnął za sobą wiele ofiar i sprowadził na Chiny klęskę głodu. Czy sportretowany chiński hutnik zdaje już sobie sprawę z absurdalności ówczesnej polityki? Z nadziei, które zostaną zawiedzione? Co Arczyński, obywatel innego komunistycznego kraju, wcześniej zaś Trzeciej Rzeszy, dostrzegł w jego spojrzeniu?

Być może to jest właśnie najwłaściwszy trop, by zrozumieć intencję fotografii Arczyńskiego. Pomimo swojego europejskiego oka orientalizującego mieszkańców odległych krajów, był on jednak – podobnie jak jego publiczność – obywatelem nie Pierwszego, lecz Drugiego Świata, zamkniętego bloku wschodniego. Mieszkańcem Polski, kraju, który nigdy nie prowadził dalekiej zamorskiej kolonizacji, a który po wojnie stał się jeszcze bardziej monokulturowy i sam musiał dźwignąć się z biedy i zacofania. Esencjonalizm Arczyńskiego nie wykluczał jego szczerego zainteresowania światem kryjącym się za „żelazną kurtyną”. Pomimo bogactwa tematu zachowuje w swoich dziełach elegancką estetykę.

Osobną sprawą jest jednak kwestia płci bohaterów jego zdjęć. Trudno wśród zagranicznych „mędrców” znaleźć „mędrczynie”. Stara Włoszka to jedno z nielicznych przedstawień starszej kobiety, wykonane w początkowym okresie dalekich podróży fotografa. Niełatwo będzie u niej wypatrzeć plastyczne zmarszczki i „trudy życia” jak u orientalnych mężczyzn – postać kobiety wydaje się niemal przytłoczona przez ornamentalne tło, wybijające się na główny temat fotografii.

O wiele łatwiej w portfolio Arczyńskiego natrafimy na zdjęcia młodych dziewczyn ubranych w tradycyjne zdobione stroje z dalekich krajów. Po pierwszą okazję do ich sfotografowania Arczyński akurat nie musiał daleko jechać – wystarczyło do Warszawy. W 1955 roku, w atmosferze postalinowskiej odwilży, odbywał się V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Do polskiej stolicy zaproszono gości z całego świata, zaś kadry Arczyńskiego wypełniły się Afrykankami, Brazylijkami czy Japonkami. Fotografie skupiały się głównie na ich młodych, często uśmiechniętych twarzach, czasem wręcz w posągowym, monumentalnym ujęciu.

W przyszłości Arczyński sfotografuje wiele dziewczyn, odwiedzając już dalekie kraje osobiście. I chociaż podobne w swej eleganckiej kompozycji i egzotycznej scenografii, zdjęcia młodych kobiet dają nam jednak nieco inne wrażenie niż ich męskie (i starsze) odpowiedniki. Na próżno szukać na ich gładkich obliczach ciężkich, życiowych doświadczeń. Były one po prostu atrakcyjne dla ówczesnego statystycznego mężczyzny. Bywało, że i na ostatnich stronach codziennej prasy, w rubryce poświęconej ciekawostkom ze świata, pojawiały się zdjęcia Arczyńskiego przedstawiające „zagraniczne piękności”, z komentarzem od redakcji skupiającym się głównie na ich wyglądzie.

Na tle obszernego portfolio fotografa wypełnionego portretami i popiersiami wyróżnia się zdjęcie pary kobiet, na którym ich twarzy… w ogóle nie ma. Nóżki z 1955 roku, przedstawiające nogi damskie, jak i jakiegoś aparatu technicznego, są w swym zamierzeniu zapewne lekko żartobliwe.

Ciekawość świata (i ludzi!) Arczyńskiego przełożyła się na fotografie, które po dziś dzień budzą zachwyt. Jedna z jego najsłynniejszych prac – Tancerka z 1953 roku – przedstawia postać pogrążoną w tańcu do tego stopnia, że wydaje się niemal abstrakcyjnym jasnym kształtem świecącym na czystym ciemnym tle. Artystka i jej sztuka – połączone w jedno w obiektywie Stefana Arczyńskiego.

Adam Pacholak, Dział Fotografii MNWr, Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej
11 maja 2022

■ Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print