Intrygujące!
„Pelczarskiego obrazoterapia”

Elżbieta Baluch

Te obrazy towarzyszą mi codziennie. Od spojrzenia na nie zaczynam dzień pracy, wprawiają mnie w dobry nastrój, wprowadzają w niepowtarzalny klimat malarskiego oniryzmu. Rozmieszczone na ścianach mojego pokoju obrazy to dzieła Jana Pelczarskiego – nieprofesjonalnego plastyka wrocławskiego, w których bez trudu odnaleźć można inspiracje twórczością Marca Chagalla.

Są dla mnie „lekiem na całe zło”. Można w nich także dostrzec swoistego rodzaju lekarstwo na nieporozumienia wynikające ze zbyt pochopnych i krytycznych recenzji twórczości nieprofesjonalnej i dostrzegania w niej prostych powtórzeń zaczerpniętych z tak zwanej sztuki wyższej, co przejawia się używaniem dla jej określenia nieco protekcjonalnego nazewnictwa typu „sztuka naiwna” czy „sztuka dnia siódmego” oraz nazywania dyskwalifikującym ją terminem „kicz”.

Bohaterami obrazów Pelczarskiego są postacie jakby wyjęte ze snów, o nadnaturalnych zdolnościach, wytrącone z normalnych dla siebie kontekstów. Zobaczymy na nich podróżującą samolotem młodą parę czy narzeczoną, która wkracza na nową drogę życia, trzymając swojego oblubieńca pod pachą. Są tam fantastyczne ptaki zasiedlające drzewo z zamontowanym na jego pniu kranem, którego strzeże siedząca obok kobieta. To anioł czy barmanka?

Bohaterowie obrazów Pelczarskiego przemieszczają się, wykraczają poza jedno przypisane sobie miejsce. Na jednym z płócien podróżuje konno malarz, chroniąc się pod parasolem, na innym wierni wędrują do Boga. Egzotyczne krajobrazy wypełniają cerkiewki, kościoły ze strzelistymi wieżyczkami i inne budowle nie do końca spełniające wymagania poprawnej konstrukcji. Domki, kapliczki „rosną” zatem przy sobie niczym maślaczki, trzymając się blisko. Czy asekurują się wzajemnie ze względu na swą niepewną konstrukcję architektoniczną? A może przyjacielsko przytulają? Znajdziemy tu nawet akcent wrocławski – katedrę z Ostrowa Tumskiego, umiejscowioną na Księżycu i obserwowaną przez kobietę odwróconą do nas plecami.

A może powinniśmy jednak dostrzec w tym ikonograficznym przedstawieniu coś więcej poza widokiem pogrążonej w zadumie kobiety, może to okno otwierające się na inny, pozaziemski wymiar albo na inne, pozaprofesjonalne, lecz równie ważne i dojrzałe plastycznie malarskie uniesienia? W lokalne, ziemskie i miejskie realia wprowadzi nas przedstawienie pary nowożeńców lecących w grubaśnym niczym trzmiel samolocie; oto właśnie mijają wrocławską Iglicę oraz dymiący komin elektrociepłowni.

Obrazy Pelczarskiego z reguły podzielone są na kilka scen, co podkreśla zdystansowaną obserwację. Ziemia pojawia się tu w oddali, widzimy jedynie fragmenty kolistego zarysu jej kształtu. Naiwna fantastyka? Zapewne tak. Elementy, które się na nią składają, powołał do istnienia artysta plastyk, o którym nie wiemy zbyt wiele. Jan Pelczarski był amatorem, a jego prace wrocławskie Muzeum Etnograficzne pozyskało w momencie, kiedy w Dziale Sztuki ME nie było stałej obsady personalnej – zabrakło zatem dbałości o zebranie precyzyjnych danych biografii wrocławskiego twórcy.

Te fantastyczne dzieła z nutą melancholii i dowcipu są przecież stałym i integralnym elementem wyposażenia naszych pracowniczych pomieszczeń; tak stałymi, że właściwie już ich nie zauważamy. Sąsiadują z księgami inwentaryzacyjnymi umieszczonymi w oszklonych szafach, regałami z literaturą, zmieniającymi się kalendarzami.

Zawisły we wnętrzach zapewne późną jesienią 2004 roku, gdy Muzeum przeprowadzało się z siedziby przy ul. Kazimierza Wielkiego do dawnego pałacu biskupów wrocławskich przy ul. Traugutta. Oswajaliśmy ten gmach nie tylko dla zabytków, ale i dla nas – ich opiekunów. Nasze działania w tamtym czasie miały coś z rytuałów „zakładzinowych”, tworzyliśmy nowy dom dla wszystkich: i ludzi, i rzeczy.

Dlaczego właśnie te obrazy wybrałam na towarzyszy mojej pracy i powiesiłam nad biurkiem? Nie umiem podać racjonalnego powodu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. O przyczyny takich stanów nie można pytać rozumu, a tylko serca i emocji.

Na owe dzieła mojej osobistej fascynacji warto spojrzeć także w sposób chłodny, krytyczny; rozważyć, czym jest – tak często zauważalna w sztuce nieprofesjonalnej – kwestia inspiracji. U Pelczarskiego, podobnie jak w pracach Chagalla, powracają wspomnienia z sielankowego dzieciństwa. W pracach obu artystów zobaczymy fruwających narzeczonych, kobiety w białych ślubnych sukniach, anioły i cerkiewki. Wszyscy i wszystko – wyzwoleni z ram czasowych, ogólnie przyjętych proporcji, praw fizyki. Świat sentymentalnych uniesień i nieoczywistych zdarzeń.

Wystarczy odwrócić ów utarty w historii sztuki schemat oceny i podkreślić wartość twórczości artystów nazywanych naiwnymi. Ich prace z pewnością mogą fascynować autentyzmem plastycznego przekazu czy nieokiełznaną swobodą malarskiej opowieści wyzwolonej z krępujących każdą twórczość norm poprawności. Wpływy obu nurtów plastycznych są przecież wzajemne – ta uznana sztuka szuka dla siebie ożywczych źródeł – choćby kubizm, który inspirował się afrykańską sztuką plemienną. Artyści nieprofesjonalni zaś, zdobywając wiedzę i umiejętności, wzorują się na sztuce wyniesionej już na piedestał przez historię sztuki. Podglądają ją, korzystają z podpowiedzi w zakresie techniki czy stylu, przejmują wzory ikonograficzne. Ostatecznie jednak tworzą dzieła własne, całkowicie autorskie, często bardziej ekspresyjne niż „pierwowzory”.

Twórcom nie należy stawiać granic. Miarą artyzmu ich dzieł jest to, jak zadomawiają się w naszej rzeczywistości i wyobraźni. Fantastyczne obrazy Pelczarskiego w mojej zamieszkały już na stałe.

Elżbieta Baluch, Dział Dokumentacji i Inwentaryzacji Muzeum Etnograficznego
12 kwietnia 2023

Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print