Intrygujące!
„Ile wzrostu miał Jezus, czyli rzecz o »świętych miarach«”

Arkadiusz Dobrzyniecki

Na postawione w tytule pytanie od wielu stuleci próbują odpowiedzieć pisarze i teologowie chrześcijańscy, historycy, archeolodzy. Głównymi źródłami są Biblia, grób Chrystusa, Całun Turyński…

Ta pierwsza nie mówi nic na temat fizycznego wyglądu Jezusa, co może świadczyć o tym, że jego fizjonomia nie miała znaczenia. Poglądy teologów oscylowały też niekiedy wokół skrajności – od przekonania o fizycznej brzydocie do idealizowania wyglądu Zbawiciela. Historycy wskazują, że Jezus mógł mieć wzrost typowy dla przedstawiciela rasy semickiej na Ziemi Świętej dwa tysiące lat temu. Badania Całunu również dają rozbieżne wyniki – od 162 do 187 cm. Ostatnie wskazują na 180 cm.

Fotografie: A. Dobrzyniecki

W kolekcji benedyktyna ojca Nikolausa von Lutterottiego, zgromadzonej w klasztorze w Krzeszowie w okresie międzywojennym, będącej obecnie w zbiorach Muzeum Etnograficznego Oddziału Muzeum Narodowego we Wrocławiu, zachowały się trzy zaskakujące zabytki – druki zatytułowane: Wzrost naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa (Die Länge unser’s Herrn und Erlösers Jesu Christi). Należą one do tak zwanych świętych miar lub świętych długości.

Najstarszy z druków wydany został zapewne w końcu XVIII w., drugi w 1856 r. w Litomyślu (Czechy), ostatni przypuszczalnie kilkanaście lat później. Każdy składa się z 10 sekcji (kolumn), z których pierwsza z tytułem ozdobiona jest również drzeworytem – w pierwszym przypadku ukazującym Chrystusa na krzyżu, w pozostałych Ubiczowanego Chrystusa cierniem koronowanego. Obok rycin, poniżej tytułu znajduje się wyjaśnienie, że jest to prawdziwa i oryginalna miara długości ciała Jezusa Chrystusa, według pomiaru dokonanego w Jerozolimie w pobliżu Grobu Świętego w 1655 r. (czego wiarygodność zatwierdził papież Klemens VIII).

Z lektury kolejnych stron dowiedzieć się można, że stałe noszenie przy sobie tego druku lub przechowywanie go w domu – w połączeniu z regularnym, stałym odmawianiem określonych modlitw – zapewnia posiadaczowi wszechstronną ochronę. Chodzi o zagrożenia, które mogą płynąć ze strony innych ludzi (wrogów, rozbójników, złodziei), za sprawą „złych języków” (pomówień, czarów, utratą honoru) czy trucizn. Druczek i modlitwa chronią również przed pokusami, grzechem, złymi uczynkami, podszeptami diabła i demonów; klęskami: niedolą, biedą, ogniem i wodą (pożarem i powodzią), zarazą. Wreszcie jesteśmy posiadaczami przedmiotu będącego wsparciem w chorobie czy w obliczu śmierci.

Wydawnictwo przydatne było szczególnie kobietom w błogosławionym stanie, zapewniając im bezbolesny i szczęśliwy poród. Pozostała część publikacji zawiera modlitwy do Jezusa, Marii, św. Józefa, a także modlitwy wg św. Franciszka.

Forma tych modlitewników nawiązuje do ich mierniczych tytułów. Ten wydany w 1856 r. w jednej z najstarszych, najbardziej zasłużonych dla kultury i literatury czeskiej drukarni Antonina Augusta w Litomyślu, ma postać jednostronnie zadrukowanego leporella, to jest złożonej harmonijkowo wstęgi papieru, sklejonej z pięciu brytów. W postaci złożonej ma ok. 8 cm wysokości i 17 cm szerokości, natomiast rozwinięty mierzy 166 cm.

Kolejny zabytek wydano w tej samej oficynie, o czym świadczy użycie dla odbicia ilustracji tego samego klocka drzeworytniczego, znacznie już bardziej zużytego. Wznowienie nakładu potwierdza również popularność i popyt na tego typu modlitewniki. Nadano mu, zapewne wtórnie (o czym świadczy prowizoryczne zszywanie nitką i oklejenie grzbietu kawałkiem barwnego papieru), wygodniejszą formę zeszytową, suma wymiarów kart ma jednak analogiczną do poprzedniego długość.

Jeszcze bardziej niespodziewaną z dzisiejszego punktu widzenia formę wydawniczą ma najstarsza wśród zachowanych w muzeum „świętych miar”. Wydana na papierze czerpanym, wydrukowana jest na jednej dużej karcie. Zatwierdzona do rozpowszechniania pieczęcią cenzury policyjnej w Strzegomiu, zapewne w tym też mieście została zakupiona. Nie pocięto jej, choć do takiego zabiegu była przygotowana, pozostawiono jednak pobożnemu nabywcy decyzję, w jakiej formie chce ją używać.

Zachowanie dużej karty, potem złożonej na 12 części, okazało się najmniej korzystne – powodujące zniszczenia papieru; pocięcie, usunięcie marginesów poziomych i sklejenie brytów, a następnie zwinięcie w rulonik dałoby sposobność do wygodnego przechowywania i przenoszenia. Być może jednak przez właściciela „miara” przeznaczona została do ochrony nieruchomości, powieszenia w całości w świętym kącie w domu. Karta ta nie daje nam jednak odpowiedzi na pytanie o właściwą długość miary wysokości Jezusa – sklejenie pięciu poziomych brytów bez marginesów dałoby długość 155,8 cm, natomiast z zachowaniem marginesów – 192,5 cm.

Geneza idei powstania „świętych miar” jest niezwykle odległa. Wywodzą się one z wczesnego średniowiecza, a upowszechniły się pod koniec tej epoki. Wzrastający ruch pielgrzymkowy do Ziemi Świętej oraz rosnące zapotrzebowanie na relikwie (i ich pozyskiwanie) sprzyjały nie tylko nagminnemu ich fałszowaniu, ale również tworzeniu swoistych relikwii wtórnych czy zastępczych. Jednym z rodzajów były „prawdziwe święte miary” czy „święte długości” – wzmianki o tychże są powszechne w relacjach pielgrzymów od połowy XIV w. Mierzono i ustalano wzrost Jezusa, wielkość jego stopy, długość rany w boku, ale również wysokość/wielkość krzyża czy kolumny, przy której był biczowany, i tym podobnych.

Według „miar jerozolimskich” – uzyskanych z pomiarów w terenie długości drogi krzyżowej – wyznaczano rozplanowanie kalwarii (np. w Krzeszowie), plany świątyń etc. Z czasem określono i publikowano wielkość stópek Jezusa jako dziecka, wzrost Marii czy świętych. Do dziś funkcjonuje wykonywany z tkaniny pasek św. Dominika, będący „świętą miarą” zdjętą z cudownego obrazu przedstawiającego świętego z Soriano w Kalabrii we Włoszech.

Wskazuje się też, że swoiste późnośredniowieczne szaleństwo mierzenia każdego elementu historii Zbawienia znalazło odzwierciedlenie w mierzeniu grzechów i zasług ziemskich, za które wymierzona zostanie w życiu pozagrobowym kara. Wierzono więc np. w to, że by dostąpić zbawienia, należało zmierzyć przewinienia, aby wiedzieć, ile i jaką miarą można je odkupić. Zbilansowanie rachunków dawało pewność i wydawało się logicznym sposobem zabezpieczenia sobie zbawienia.

Jak już wspomniałem, tego typu „święte miary” pełniły rolę listów ochronnych, zapewniając obietnice błogosławieństwa łaską i miłosierdziem bożym oraz odpusty. Służyły celom leczniczym i apotropaicznym​ (magia broniąca przed złem). Kobiety przy porodzie opasywały się taką miarę, a potem umieszczały ją w kołysce z dzieckiem.

Funkcja ochronna przybierała coraz bardziej magiczny charakter, stanowiąc połączenie wiary, magii i przesądów obecnych w pobożności ludowej. „Święte miary” z czasem stawały się amuletami, przedmiotami magicznymi coraz bardziej oderwanymi od religii. Znane są przypadki noszenia takich „miar” na piersiach, po umieszczeniu ich w niewielkiej tubie wyposażonej w rzemykową zawieszkę. Innym sposobem było zaszywanie zwiniętego rulonika w ubraniu, np. w kołnierzu. W ten sposób magiczny zwój odbierał modlitewną funkcję druku, zmieniając go w talizman.

Kościół już w XIV w. odrzucał skuteczność i zakazywał używanie „świętych długości” Jezusa, a w 1678 r. Święta Kongregacja do spraw Odpustów i Świętych Relikwii w Kurii Rzymskiej unieważniła wszelkie odpusty uzyskiwane dzięki niej. Mimo tych oficjalnych zakazów Kościół katolicki tolerował produkcje i rozpowszechnianie takich dewocjonaliów, tym bardziej, że przynosiły one niemałe zyski wytwarzającym je klasztorom oraz ośrodkom pielgrzymkowym i odpustowym. Pozostały magicznym środkiem ochronnym, którego zwalczanie mogło spowodować większe szkody niż korzyści. Podobnie jak obecnie na odpustach kościelnych sprzedawane są senniki, przepowiednie, publikacje astrologiczne itp.

Liczba wydawnictw, wydawców, miejsc edycji i wysokość nakładów egzemplarzy tych „miar wzrostu Jezusa” oraz długa tradycja ich produkcji – rozpowszechnianych, sprzedawanych w miejscowościach pielgrzymkowych czy na odpustach – świadczy o wielkim zapotrzebowaniu na tego typu dewocjonalia, szczególnie (choć nie tylko) na terenach niemieckojęzycznych.

Jaka była wiarygodność owych „świętych miar” wzrostu Jezusa? Raczej znikoma, ponieważ gdy w XVIII w. rozpoczęła się moda na tego typu „modlitewniki” i utrwalił się schemat tekstu, jego układ i umowna długość, popełniono błąd (i to karygodny) przy podawaniu daty (1655) i osoby papieża, który miał zatwierdzić prawdziwość pomiaru. Otóż papież Klemens VIII w 1655 r. nie żył już od 50 lat, czyli bagatela pół wieku. Dyskredytującą powagę pomiaru pomyłkę odkryto zapewne później, lecz jej nie poprawiono w czasie niemal dwóch wieków w kolejnych wydaniach. Świadczy to o słabym wykształceniu odbiorów i o tym, że wartość magiczna i znaczenie amuletu było większe niż prawda historyczna.

Choć przedstawione „święte miary” wydać się mogą archaiczną ciekawostką, przebrzmiałym reliktem magicznego myślenia i religijności ludowej, ich pozostałością są jednak np. wspomniany pasek św. Dominika Guzmana czy pokazywane w licznych miejscowościach odciski w kamieniach np. stóp czy dłoni Jezusa w wieku dziecięcym, Marii lub świętych. A także niekończące się badania i towarzyszące im spory, ile wzrostu miał Zbawiciel jako człowiek. Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie…

Arkadiusz Dobrzyniecki,
współautor projektu naukowego „Pasje kolekcjonerskie i badawcze o. Nikolausa von Lutterottiego OSB (1892–1955)”,
realizowanego przez Muzeum Etnograficzne, Oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu, wyróżnionego w konkursie na najlepsze „Wydarzenie Muzealne 2022 roku Województwa Dolnośląskiego”
24 stycznia 2024

Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print