Czas pandemiczny zwraca nas w stronę wspomnień. Dzielimy się tu naszymi olśnieniami sprzed lat, spotkaniami z artystami i ich dziełami, które w szczególny sposób nas poruszyły. Emocje te także dziś odkrywamy, wciąż świeże, wciąż autentyczne.
Dwadzieścia jeden lat temu, będąc wtedy ledwie „opierzoną” historyczką sztuki, jeszcze niezwiązaną z wrocławskim muzeum, oglądałam w nim wystawę Aliny Szapocznikow. Była to pierwsza, zakrojona na tak wielką skalę, jej retrospektywa prezentowana w wielu miejscach w Polsce od warszawskiej Zachęty (kurator: Anda Rottenberg) przez Muzeum Sztuki w Łodzi i Muzeum Narodowe w Krakowie. Przyznam, że niewiele wówczas o Szapocznikow wiedziałam. Na studiach historia sztuki kończyła nam się ledwie na dwudziestoleciu, o współczesności czytaliśmy sami, bardziej interesując się aktualnymi i lokalnymi artystycznymi wydarzeniami. Było więc to dla mnie odkrycie i z miejsca fascynacja.
Chyba po raz pierwszy doświadczyłam tego, nie tak często trafiającego się momentu kompletnego paraliżu emocjonalnego odczuwalnego w fizyczny sposób. Pamiętam, że największe wrażenie zrobiły na mnie prace z jednego z ostatnich cykli artystki – Zielnika. Widziałam, zapewne przypadkowo – tego już nie pamiętam – moment ich montażu. Ten fragment wystawy znajdował się bowiem w przeszklonym atrium Gmachu Głównego. Na czarnych panelach zawieszono coś, co w pierwszym momencie kojarzyło się z organiczną wylinką. Ściągnięte skóry z odciskiem ciała. Pokawałkowane fragmenty ramion, torsu, nóg, dłoni i twarzy.
Biologiczność tych prac była hipnotyzująca – w całym swoim turpizmie ujmująca delikatnością, pulsująca czułością, jakąś zahibernowaną w tym działaniu tkliwością. Nie trzeba było znać biograficznych wątków artystki, by odczuć niezwykłą siłę tego dzieła. Zielnik był kolejnym etapem pracy z ciałem, jaki stał się głównym nurtem artystycznych poszukiwań i badań Aliny Szapocznikow. Od połowy lat 60. XX w. zajmowała się tworzeniem i modelowaniem obiektów sztuki, dla których materia ciała była punktem wyjścia. Odlewy ust, piersi modelowane w syntetycznej żywicy, mięsiste fałdy brzuchów odlewane w czarnym poliestrze pojawiły się w sztuce Szapocznikow jako przejaw fascynacji zmysłowym, niepowtarzalnym fenomenem ludzkiego ciała.
Choroba nowotworowa, o której dowiedziała się w 1969 r., sprawiła, że owa obserwacja i eksploracja ciała zwróciła się ku aspektom jego kruchości, nietrwałości i procesom rozpadu. Bohaterem Zielnika stało się ciało pięknego młodego mężczyzny, adoptowanego syna artystki – Piotra. Szapocznikow, ściągając kolejne gipsowe formy, odciskając w nich poliester, poddawała je swoistej destrukcji, miażdżąc i spłaszczając.
Badaczy fascynuje mnogość tropów „czytania” tej pracy – od prób analizy przez pryzmat kodów kulturowych tytułu, poprzez odniesienia do ikonografii śmierci i wątków eschatologicznych. Afirmująca życie Szapocznikow składa swoim pracami wielki hołd naszemu jestestwu, naszej fizycznej powłoce, która stanowi niepowtarzalny twór: ciała i duszy. Bowiem jak mówiła: „Jestem przekonana, że wśród wszystkich przejawów nietrwałości, ciało ludzkie jest najważniejszym, jedynym źródłem wszelkiej radości, wszelkiego bólu i wszelkiej prawdy…”.
Zielnik znajduje się dziś w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie. W kolekcji naszego Muzeum Narodowego na ekspozycji w Pawilonie Czterech Kopuł możemy podziwiać inne pracy Aliny Szapocznikow, m.in. słynne Nowotwory , Piersi i Okapy.
Barbara Banaś, wicedyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸