Intrygujące!
„Pawilon w pawilonach”

Aleksandra Szwedo

Zespół Pawilonu Czterech Kopuł nie ustaje w poszukiwaniu inspiracji sztuki współczesnej nawet w czasie swoich prywatnych wojaży urlopowych! W tym roku odwiedziliśmy 60. Biennale Sztuki Współczesnej w dalekiej Wenecji. Pod hasłem „Obcokrajowcy są wszędzie” artyści z całego świata stworzyli dzieła, które poruszyły nas do głębi.

Fot. Adam Pacholak

W 2024 roku kuratorem Biennale w Wenecji był Adriano Pedrosa, brazylijski krytyk i kurator, dyrektor Museu de Arte de São Paulo. Pedrosa zaproponował odważną, dla niektórych wręcz radykalną perspektywę myślenia o sztuce. Kurator zaprojektował przestrzenie wystaw głównych tak, aby były one próbą zrewidowania sztuki XX wieku.

Fot. Adam Pacholak

Po raz pierwszy w historii weneckiej imprezy artyści z euroamerykańskiego świata sztuki są w mniejszości. Na wystawie znalazło się ponad 330 artystek i artystów. Prawie 90 procent twórców i twórczyń urodziło się lub tworzy w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej. Wystawy zaprezentowane w Giardini i Arsenale stały się przestrzeniami, wobec których trzeba było podejść z otwartością. Oto, mamy dzieła artystów i artystek, którzy tworzyli równolegle do europejskich awangardystów. Mamy sztukę inspirującą i poruszającą, sztukę która dopiero po ponad 100 latach zaczyna być omawiana i analizowana.

Pedros buduje wystawy w oparciu o hasło „Foreigners Everywhere” – frazę pochodzącą z pracy Claire Fontaine „Stranieri Ovunque – Foreigners Everywhere”. Ten duet artystyczny realizuje projekt dotyczący funkcjonowania „obcokrajowców” na poziomie semantycznym i kulturowym od 2004 roku. Osoby artystyczne stworzyły około 20 neonów w różnych językach, aby podkreślić różnorodność kryjącą się za wspólną ideą.

Pod tym samym tytułem kurator tworzy wystawy stałe. Zauważa, że każdy człowiek, w różnych momentach życia staje się cudzoziemcem. Staje się to więc przeżyciem z jednej strony wykluczającym, z drugiej budującym poczucie wspólnoty doświadczeń. Otwiera na myślenie o swoim funkcjonowaniu w świecie, ale również na możliwość budowania porozumienia opartego na doświadczeniu wykluczenia.

Być może to klucz, którym powinniśmy podążać przez wystawę stałą, aby nie dać się pochłonąć ilości zaprezentowanych tam prac. Kluczem otwartości na język sztuki danego twórczy czy twórczyni. Z poczuciem, że to co jest poza moimi kompetencjami, poza wyuczonymi dotychczas narzędziami poznawczymi, może stanowić nową formę poznania świata i drugiego człowieka.

Wystawa ta obudziła we mnie wiele emocji. Przede wszystkim poczucie skruchy, że dotychczas pozwalałam sobie na zgłębianie świata sztuki w tak ograniczonej perspektywie. Po drugie, jeszcze szerzej otworzyła na myśl o tym, jak mocno historia świata budowana była (i wciąż jest) na wykluczeniach. Dobitnie przekonała mnie o tym, jak ważna jest perspektywa myślenia o storii, a nie historii. Bowiem w haśle storia możemy zawrzeć opowieści z tysiąca perspektyw, a nie tylko jednej, najczęściej patriarchalnej europocentrycznej perspektywy.

Ekspozycję w Pawilonie Polskim w Giardini della Biennale obejrzeliśmy jako pierwszą.

Fot. Adam Pacholak

Przypomnijmy perturbacje związane z tym pokazem. Bartłomiej Sienkiewicz po odwołaniu wystawy Ignacego Czwartosa (Polskie ćwiczenia w tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją) zdecydował, że w Wenecji pokażemy projekt, który w konkursie Zachęty zajął drugie miejsce.

I tak autorzy Powtarzajcie za mną II – kolektyw Open Group składający się z trójki artystów (Yuriy Biley, mieszkający obecnie we Wrocławiu i Berlinie, Pavlo Kovach ze Lwowa i Anton Varga z Nowego Jorku) oraz kuratorka Marta Czyż mieli zaledwie trzy miesiące na zrealizowanie tego przedsięwzięcia. Na szczęście nie wpłynęło to w żaden sposób na siłę przekazu dzieła. Jak przeczytaliśmy przy wejściu do pawilonu, kilka tygodni przed inwazją rosyjską Rząd Ukraiński rozpoczął dystrybucję broszury „Na wypadek zagrożenia lub wojny” wyjaśniającej, jak zachowywać się na obszarze działań wojennych. Instrukcje różnią się w zależności od tego, czy przeprowadzony atak jest ostrzałem z karabinów szturmowych, ostrzałem artyleryjskim, ostrzałem z wielu wyrzutni rakiet czy bombardowaniem z powietrza. Bowiem umiejętność rozpoznania ich brzmienia może pomóc ocalić życie.

Fot. Adam Pacholak

Wystawa Powtarzajcie za mną II to zbiorowy portret świadków wojny w Ukrainie prezentowany w formie instalacji audiowizualnej. Składają się na nią dwie prace wideo zrealizowane w 2022 i 2024 roku. Bohaterami obydwu są cywilni uchodźcy, którzy opowiadają o wojnie zapamiętanymi dźwiękami broni, a następnie zapraszają publiczność do ich powtórzenia.

Wideo z 2022 roku zostało nakręcone pod Lwowem w obozie dla tzw. uchodźców wewnętrznych (ze wschodniej Ukrainy), a jego bohaterowie opowiadają o swoich niedawnych przeżyciach. Praca z 2024 roku była realizowana poza Ukrainą, w miejscach bezpiecznego schronienia (we Wrocławiu, Wiedniu, Berlinie, Wilnie, Tullamore koło Dublina i Nowym Jorku), jednak dla jej bohaterów dźwięki wojny w dalszym ciągu pozostają częścią traumy. Całość zaaranżowana jest w formie swoistego baru karaoke. Kolejne filmowe opowieści zawierają sekwencje bez fonii, by umożliwić publiczności powtarzanie odgłosów wojny.

Wrażenia z odbioru tej pracy? Tak opisuje to szefowa Działu Edukacji w Pawilonie Czterech Kopuł Iwona Gołaj: „Gdy siedziałam sparaliżowana, wręcz przykuta do krzesła i ekranów, nikt z widzów nie ośmielił się zabawić w te wojenne karaoke. Paradoksalnie – te momenty ciszy były najbardziej przejmujące. Po obejrzeniu wszystkich wystaw Biennale ogarnęły mnie wątpliwości nad sensem takich wydarzeń. Bogaty Zachód rozprawia w ‘pięknych okolicznościach’ Wenecji – będącej kwintesencją harmonii natury i kultury – o uchodźcach i wykluczeniu”.

I chyba tylko takie prace jak Powtarzajcie za mną – poruszające na wielu poziomach, łączące lokalne i współczesne z uniwersalnym i globalnym, przywracają wiarę w zasadność takich imprez.

Fot. Adam Pacholak

Zachwyca architektura poszczególnych pawilonów, zwłaszcza Krajów Nordyckich czy Kanady. W ich przypadku wnętrza ekspozycji wylały się na zewnątrz, ingerując ale i świetnie uzupełniając architekturę. Lap-See Lam, pochodząca z chińskiej diaspory szwedzka artystka, wypełniła pawilon nordycki bambusową instalacją, której część wychodziła poza budynek. Kontrast między betonową formą a drewnianą konstrukcją jeszcze bardziej podkreślił architekturę obiektu.

Fot. Adam Pacholak

Z kolei Kapwani Kiwanga, kanadyjska artystka pochodzenia tanzańskiego, pokryła ściany pawilonu zasłonami z koralików weneckiego szkła. Ostre, geometryczne kształty budynku zostały w ten sposób swoiście upłynnione, co dało również widowiskowe efekty świetlne. W koralikach tych artystka ukryła jednak podtekst kolonialny – wraz z ekspansją Europejczyków na Nowy Świat słynne szkiełka z weneckiego Murano trafiały do różnych kultur, pełniąc tam rolę np. unikatowej waluty. Wraz z nimi wiele rzeczy rozprzestrzeniło się z Europy nawet całkiem niezamierzenie, jak inwazyjne gatunki roślin czy zwierząt (również weneckich).

W Wenecji nie zabrakło bliskich naszym sercom wystaw ukraińskich. Za motyw przewodni w głównej ekspozycji „Net Making”, kuratorowanej przez Viktorię Bavykinę i Maxa Gorbatskyiego, posłużyło tytułowe tkanie siatek maskujących. Symbolizowało ono wspólne, oddolne działania Ukraińców. Jak podkreślają kuratorzy, owo tkanie to nie tylko wsparcie dla wojska, lecz także symbol wspólnotowego działania, niezwykle ważnego zarówno dla ludzi, jak i dla zmagającego się od kilku lat z agresją militarną kraju.

Fot. Adam Pacholak

Nie wszystkie jednak wystawy znalazły się w oficjalnych pawilonach, a i nie była to jedyna wystawa ukraińska. I może to i lepiej – oficjalna wystawa Ukrainy w głównych przestrzeniach Arsenału wydawała się dusić, wciśnięta w wąską przestrzeń między innymi ekspozycjami.

O wiele więcej miejsca, bo całe Palazzo Contarini Polignac, dostała wystawa prywatna „Dare to dream” Fundacji Viktora Pinczuka, na którą natknęliśmy się dość przypadkowo, zgubiwszy się w krętych uliczkach weneckich. Dzieła artystów – nie tylko ukraińskich – przepracowujących kwestie globalnych konfliktów i zmian klimatycznych poruszyły nas szczególnie swoim wyczuciem i intymnością. Przechodząc przez przebogato zdobione komnaty weneckiego pałacu, czasem wyłożonymi rozkładającymi się różami, czasem zaś… hałdą ziemi, można było natknąć się na pracę m.in. Nikolaya Karabinowego, na którego nagraniach europejskich miast powoli znikają dwa kolory – niebieski i błękitny, zostawiając w efekcie bezbarwną rzeczywistość.

Zhanna Kadyrova zaś, kombinując zniszczone organy z pozostałościami rosyjskich rakiet, dosłownie wskazuje na związki między imperializmem agresora a jego propagandą kulturalną. Podczas gdy większość świata chciałaby wrócić jak najszybciej do business as usual z Rosją i widzieć w niej kraj o wielkiej kulturze muzycznej, artystka brutalnie przypomina, jak muzyczne instrumenty potrafi traktować ów kraj za swoimi granicami.

Do wzruszających wniosków dochodzi artystka Dana Kavelina w swoim utopijnym video arcie It can’t be that there’s nothing that can’t be returned. Wyobrażeni przez nią ludzie przyszłości posługujący się futurystyczną technologią, spoglądają jednak w historię, próbując naprawić błędy przeszłości. W przypadku wojny ukraińsko-rosyjskiej dochodzą do jednej konkluzji – tych ran nie da się naprawdę zaleczyć, więc wszyscy polegli muszą zostać wskrzeszeni. Kavelina być może najbardziej ze wszystkich pokazanych twórców wypełnia tytułowe wezwanie wystawy, wykraczając głęboko w przestrzeń marzeń i science fiction, pokazując ludzką twarz na której łzy cofają się po policzkach do oczu.

Najbardziej jednak poruszające dzieło należy do duetu Yaremy Malashchuk i Romana Khimei. Na sześciu ekranach para artystów pokazała śpiące dzieci – jedne z nielicznych, które najpierw zostały przez Rosję uprowadzone z terytorium Ukrainy, lecz później udało się je uratować i powróciły do kraju. Przez owe proste w swej formie dzieło artyści pytają również o swoją własną rolę i możliwości w obliczu toczącej się okrutnej wojny.

Fot. Adam Pacholak

Drugiego dnia zwiedziliśmy przestrzenie wystawiennicze znajdujące się w weneckim arsenale. Jedną z najciekawszych prezentacji, a równocześnie wieńczącą naszą wędrówkę był pawilon włoski, kuratorowany przez Luccę Cerizza. Wystawę podzielono na trzy oddzielne przestrzenie: rozdział pierwszy, rozdział drugi i ogród.

Motywem przewodnim tegorocznego pawilonu był dźwięk (muzyka), ale też cisza, która potraktowana jest jako symbol wspólnoty, kolektywnego doświadczenia. Wykorzystując dźwięk artysta potraktował przestrzeń niczym gigantyczny instrument muzyczny, w którym trzy przestrzenie rezonują między sobą. Głównym budulcem stały się niekończące się ciągi metalowych rur tworzących rytmiczny labirynt.

Fot. Adam Pacholak

W pierwszej sali widz napotykał jedyny figuratywny element, jakim była niewielka rzeźba myśliciela Bodhisattwy umieszczona na końcu leżącej kilkumetrowej piszczałki organowej, wydającej subtelny, stały dźwięk. Jak mówił artysta: „Postać Bodhisattwa to postać oświecona: dla mnie najważniejsze jest to, że on nic nie robi, ale myśli. Jego historia jest historią wewnętrzną. Mam nadzieję, że każdy to zrozumie […] (P)rojekt nadaje się zarówno do wspólnej wizji, jak i do indywidualnego podejścia. Chciałbym, aby osoby wchodzące do pawilonu mogły zachować ciszę przez chociaż pięć minut. Tutaj dominuje słuchanie, a nie wzrok, ponieważ ten pierwszy jest wrażliwy na wszystko wokół, a drugi tylko na to, co przed nim”.

W głównej, największej sali instalację dźwiękową skomponował duet muzyków: włoszka Caterine Barbieri i Kali Malone z USA. Partytury wydobywały się z gigantycznych pozytywek stworzonych z ciągów rurek, które zostały zaprojektowane na wzór włoskiego ogrodu. W centrum umieszczono fontannę Massimo Bartoliniego wypełnioną substancją przypominającą błoto. Gładka maź falowała pod wpływem dźwięków. 

Ostatnią część wystawy stanowił ogród na zewnątrz, gdzie podczas Biennale odbywać się mogą spektakle, koncerty i odczyty. Pawilon włoski był dla nas wspaniałym, kojącym zakończeniem naszej przygody w Arsenale.

Nie mogliśmy pominąć indywidualnej wystawy polskiego artysty Andrzeja Wróblewskiego pt. „In the First Person”, na której prezentowane są obrazy także z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu.

Fot. Adam Pacholak, Jenka Minh

Wystawa mieści się w budynku Procuratie Vecchie przy placu Świętego Marka. Ekspozycja znajduje się na pierwszym piętrze, a atmosfera tam panująca jest pełna refleksji i powagi. Praca Oświadczyny z kolekcji MNWr znajduje się w pierwszej sali, a Cień Hiroszimy, jeden z ostatnich obrazów artysty, umieszczony jest w honorowym miejscu pod kopułą.

Andrzej Wróblewski, choć zmarł młodo – w wieku zaledwie 30 lat – pozostawił po sobie imponujący dorobek. Mimo że jego obrazy przedstawiają zazwyczaj niewiele postaci, mocno oddziałują emocjonalnie. Pokazują świat z perspektywy osób doświadczających wykluczenie i cierpienie, dlatego twórczość Andrzeja Wróblewskiego wpasowuje się do hasła przewodniego „Obcokrajowcy są wszędzie”. Wystawa została zorganizowana przez Fundację Rodziny Staraków na zaproszenie kuratora Adriano Pedrosy.

Fot. Adam Pacholak

Wspólnotowy wymiar odczuwania sztuki na tegorocznym Biennale wzbogaciło nas o nowe interpretacje sztuki współczesnej. Bezsprzecznie zainspirowało nas do dalszych działań wystawienniczych, kuratorskich i edukacyjnych!

Aleksandra Szwedo (Dział Fotografii MNWr), we współpracy z: Adamem Pacholakiem (Dział Fotografii MNWr), Jenką Minh (Dział Promocji i Komunikacji MNWr), Iwoną Gołaj, Justyną Oleksy i dr Agatą Iżykowską-Uszczyk (Dział Edukacji MNWr)
10 lipca 2024

Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu „Intrygujące!” ➸

 

print