Bliska jest mi idea synergii sztuk. Tworzenie muzyki do dzieł sztuki – jak np. album Mai Kleszcz do obrazów Jerzego Dudy-Gracza. Połączenie sztuki performance, dźwięku, wideoartu. Muzyczność dzieł teatralnych, gdzie zaciera się granica pomiędzy koncertem a przedstawieniem teatralnym czy projekt Muzeum Marzeń (prezentowany m.in. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu w 2016), w którym aktorzy odgrywali sceny, tańczyli inspirując się danym dziełem sztuki.
Może z tego względu odpowiada mi malarstwo materii. Zacieranie granic między malarstwem, rzeźbą, obiektem artystycznym i nieartystycznym. Rozszerzenie tradycyjnego pojęcia obrazu. W tym duchu w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku tworzył Jonasz Stern.
Dzieła Sterna zawsze przykuwały moją uwagę. Jeszcze na długo przed rozpoczęciem pracy w Muzeum.
Barwy, światło, cienie. Drobiazgowość, próba uporządkowania chaosu, nieuchronności. Przepracowywanie śmierci, oswajanie. Tak to odbieram.
Te trójwymiarowe kompozycje, asamblaże, mają w sobie głębie.
Stern wykorzystywał obiekty organiczne, kości, rybie szkielety. Oglądając te dzieła, czuje się ból, osobiste przeżycia autora, ofiary Holocaustu, która cudem uniknęła zagłady.
I muszę przyznać, że choć widziałam prace Sterna w innych Muzeach, to te prezentowane w Pawilonie Czterech Kopuł zawsze zatrzymywały mnie na dłużej. Prawdopodobnie przez sposób ekspozycji.
Paulina Popiół, Dział Reklamy i Marketingu Muzeum Narodowego we Wrocławiu
Jonasz Stern, Milczenie rodzajów, 1965
#zoom_na_muzeum – zapraszamy również do lektury innych tekstów ➸