Dr hab. Piotr Oszczanowski, prof. Uniwersytetu Wrocławskiego, kurator ekspozycji „Willmann. Opus magnum”, która zostanie otwarta 21 grudnia w Pawilonie Czterech Kopuł, opowiada o fenomenie Śląskiego Apellesa.
Do demontażu z miejsc, w których obrazy są na co dzień eksponowane, do transportu i montażu w Pawilonie Czterech Kopuł, Muzeum Narodowe we Wrocławiu musiało wykorzystać wręcz ciężki sprzęt. Michael Willmann w XVII wieku zatrudniał mnóstwo ludzi w swoim przedsiębiorstwie rodzinnym. Szwaczki, budowniczych, stolarzy… A gotowe płótna były zwijane na wielkich bębnach i tak transportowane. Dzieło życia Willmanna powstawało z ogromnym trudem, także fizycznym.
Wszystko to, co się działo w drugiej połowie XVII wieku w Lubiążu, miało charakter bezprecedensowy. Środki, które zgromadził zakon, sprawiły, że ta bardzo świadoma działalność mecenasowska przyjęła charakter totalny. Niezwykły kościół klasztorny o romańskiej metryce, tak naprawdę swój imponujący barokowy wystrój i wyposażenie, bogactwo i splendor, znane nam niestety dzisiaj tylko z ikonografii, uzyskał w ciągu tamtych kilkudziesięciu lat. I wielka w tym zasługa właśnie Willmanna, który przeniósł się do Lubiąża, zapewne początkowo z żalem przyjmując status wiejskiego malarza…
…właśnie, mógł przecież pracować wszędzie, w ówczesnych wielkich centrach sztuki, prawda?
Mógł, ale to w Lubiążu stworzono mu niezwykłe warunki. A że był postacią ważną i bracia cystersi byli świadomi, co mu zawdzięczają, świadczy fakt, że po jego śmierci odstąpiono od żelaznej zasady, pozwalając, aby jego doczesne szczątki spoczęły w krypcie zakonnej. To znaczy, że uważano go za współbrata, za człowieka bardzo bliskiego i wielce zasłużonego dla lubiąskich cystersów.
Właściwie – domownika.
Trudno się temu dziwić, w Lubiążu spędził blisko pół stulecia, przyjechał tam jako młody człowiek, dożył sędziwej starości, bo zmarł w wieku 76 lat. Dziś, mówiąc „Willmann”, musimy natychmiast powiedzieć „Lubiąż”. Mam nadzieję, że dzięki wystawie będziemy mogli w pełni zrozumieć jego geniusz. Jest rzeczą bez precedensu, że na ekspozycji zostanie zaprezentowana prawie jedna trzecia jego dorobku malarskiego. Mówimy o blisko stu niekwestionowanych dziełach Willmanna o ogromnych walorach artystycznych i historycznych.
Nieco zapomniany dziś Lubiąż jest więc ważny?
Nieprzypadkowo w tytule wystawy są słowa „opus magnum” – to, co było dziełem jego życia, jest tym samym, co Willmann stworzył dla Lubiąża. To przede wszystkim niezwykły cykl „Męczeństw apostołów” i wszystkie obrazy, które pojawiły się w kościele i klasztorze cysterskim, a było ich kilkadziesiąt – większość z nich pokażemy na wystawie. Po raz pierwszy, po blisko 70 latach, scalony zostanie wstrząsający w swej wymowie i przesłaniu cykl malarski martyriów pierwszych chrześcijan. Seria wybitnych prac, które – mam nadzieję – uzmysławiają nam jak niezwykle ważny dla naszej tożsamości, kultury, historii i specyfiki Śląska, jest Michael Willmann.
Musiał być niezwykle silną osobowością. Co prawda na starość miał słaby wzrok i cierpiał na artretyzm, co na pewno przeszkadzało w pracy, ale przecież nie mógł się uczyć u znanych mistrzów. Miał świadomość braków w wykształceniu. I dlatego myślę, że musiał być silnym człowiekiem…
Miał ponadprzeciętny talent. Rzeczywiście nie było mu dane doświadczyć zaszczytu i przyjemności uczenia się u Rembrandta, a zapewne o tym marzył. To, że musiał docierać do tej sztuki, a czas spędzony za granicą konsekwentnie poświęcił temu, żeby zgromadzić zasoby wzorników, grafik – to wszystko, co potem wykorzystywał, pokazuje, że była to postać niezwykła. Nie zapominajmy, że przez całą młodość Willmann był kalwinem, urodził się w Królewcu, skąd przybył do Wrocławia. Wówczas miał dwadzieścia parę lat i nie był, bo nie mógł być komukolwiek znany. Stało się jednak tak (co znaczy talent!), że namalował wtedy na zlecenie przełożonych kościoła św. Elżbiety, czyli katedry luterańskiej Śląska, oraz dla rady miasta najważniejsze z możliwych obrazów – dwa malowidła do ołtarza głównego i dwa obrazy do ratusza. Można rzec, że „wypchnięto” go, przez zazdrość o jego talent pozbyto się z Wrocławia, bojąc się tak silnej, utalentowanej osobowości. I wtedy zapadła jego decyzja, że Lubiąż może być miejscem, w którym znajdzie dobre warunki. I znalazł je, a kiedy kilkadziesiąt lat później umierał w tej cysterskiej wiosce, cieszył się już niezliczonymi dowodami uznania. W 1706 roku bracia zakonni nazwali po imieniu jego ogromną artystyczną wartość, mówiąc, że „odszedł do wieczności śląski Apelles”. Dziś, kiedy patrzymy na sztukę drugiej połowy XVII wieku na Śląsku, możemy mówić o epoce Willmanna. Jego twórczość była wyjątkowo ważna, oddziaływała na cały krąg pomniejszych artystów, poczynając od członków jego własnej rodziny, uczniów, a nawet późnych naśladowców. Wręcz w całości zdeterminował i zdominował stylistykę sztuki drugiej połowy XVII wiek na Śląsku.
Musiał w to włożyć dużo pieniędzy…
Dziś też, jeśli ktoś zaczyna robić karierę, musi w nią inwestować. Ówczesna kariera polegała na tym, że najważniejsi tego świata zwracali się do niego z zamówieniami na dzieła, ustawiając się w kolejce. Pozycja i stan majątkowy artysty były bardzo dobre. Po prostu nie narzekał na brak środków do życia. Zawdzięczał to danemu od Boga talentowi, ale też swojej determinacji, uporowi, pracowitości, sprawności w organizacji wielkiego warsztatu malarskiego. Umiejętność współpracy ze stolarzami, snycerzami, malarzami świadczy o tym, że mieliśmy do czynienia w jego przypadku z dużym przedsiębiorstwem artystycznym. Wypełnił swoimi dziełami największy klasztor cysterski świata, gros jego pracy trafiło na cały Śląsk, ale też daleko poza jego granice.
Jest coś zaskakującego w jego technikach malarskich?
To też jest bardzo charakterystyczne. Nasza wystawa jest prezentacją przede wszystkim jego olejnego malarstwa sztalugowego, ale Willmann bardzo dobrze się odnajdywał również w tak trudnej technice, wymagającej nie lada wysiłku, jaką jest fresk. Polichromie w Lubiążu czy Krzeszowie sprawiają do dziś ogromne wrażenie. Po raz pierwszy pokażemy uratowany przez nas cykl malowideł z nieistniejącego dziś pałacu opatów lubiąskich w Moczydlnicy Klasztornej – z obrazami malowanymi na podkładzie drewnianym farbami temperowymi. Równie dobrze wypowiadał się też w grafice. Jego akwaforty, miedzioryty, także i rysunki uczyniły go w oczach współczesnych mu i potomnych artystą bardzo utalentowanym, wybitnym.
W Pradze studiował galerię malarstwa Tycjana, Veronese’a, Tintoretta…
Praga, zwłaszcza pierwszej połowy XVII wieku i trochę późniejszych czasów, to było miejsce wyjątkowe, którego rangę zbudował mecenat cesarza Rudolfa II Habsburga, rozkochanego w sztuce, sztukach i rzemiosłach wszelkich, a przede wszystkim w malarstwie. To on zgromadził najwybitniejsze kreacje artystyczne czasów renesansu i manieryzmu, co dało możliwość obcowania wielu ludziom z tą sztuką. Willmannowi nie udało się zrealizować marzenia, które ma chyba każdy artysta, i nie pojechał do Italii. Udało się to dopiero jego synowi, ale na nic się nie zdało, bo zmarł jeszcze przed ojcem, nie mógł więc odziedziczyć warsztatu i kontynuować sławy słynnego rodzica. Sztuka Willmanna to niezwykły przejaw jego nieprawdopodobnej wręcz erudycji. Obrazy artysty zaświadczają o znajomości prototypów, wzorców czy też precedensów malarskich i graficznych. Są dowodem umiejętności dokonywania selekcji i wyboru takich fragmentów z wzorców, jakie akurat potrzebował czy robiły na nim wrażenie. O Willmannie można powiedzieć: utalentowany, pracowity, ale zawsze trzeba pamiętać, że był też niezwykle inteligentny. O takich artystach mówiło się w przeszłości „pictor doctus” – malarz wykształcony, erudyta, artysta myślący i poszukujący.
Wystawa w Pawilonie Czterech Kopuł została zorganizowana w szczególnym czasie.
Obchodzimy 350-lecie śmierci Rembrandta, rok 2019 jest dedykowany holenderskiemu mistrzowi malarstwa dobry baroku. Willmanna nie można nazwać do końca jego uczniem, ale dziś jest nazywany śląskim Rembrandtem. Ważne, że w Roku Rembrandta będziemy oddawać hołd twórcy, któremu jego sztuka imponowała. Kilka innych dat sprawia, że nasza wystawa wpisuje się bardzo mocno w naszą lokalną historię. W 1959 roku Muzeum Śląskie, dziś wrocławskie Muzeum Narodowe, zorganizowało wystawę poświęconą sztuce Willmanna. To było bardzo ważne wydarzenie, bo świadczyło o tym, że choć od niedawna byliśmy gospodarzami na tych ziemiach, już wiedzieliśmy, że jest to artysta wyjątkowy.
Niezwykłości przedsięwzięciu nadaje fakt, iż na wernisażu naszej wystawy 21 grudnia 2019 roku będzie obecna dr Bożena Steinborn, która zorganizowała przed równo 60 laty pierwszy polski pokaz prac „śląskiego Apellesa”. Składamy więc hołd wszystkim, którzy tak wcześnie i wyjątkowo ulegli fascynacji artystą i jego sztuką. W 1959 roku wydaliśmy także pierwszy numer muzealnych „Roczników Śląskich”, a ten periodyk ukazuje się u nas do dziś. W 1959 roku opublikowana została przez Ossolineum niepozorna książeczka, która miała niemały wpływ na budowanie naszej świadomości i tożsamości lokalnej – myślę o serii „Śląsk w Zabytkach Sztuki” pod redakcją Tadeusza Broniewskiego i Mieczysława Zlata. Dziś już nie kontynuowana, ale przez kilkadziesiąt lat dostarczająca wiadomości o poszczególnych miastach i miasteczkach, o ich historii, sztuce. To było podstawowe źródło wiedzy dla wielu pokoleń historyków sztuki, przewodników turystycznych, miłośników historii lokalnej.
W 2020 roku obchodzić będziemy 50-lecie podniesienia rangi Muzeum Śląskiego, które w 1970 roku uzyskało status Muzeum Narodowego. Było zatem wiele powodów, by podjąć wyzwanie organizacji wystawy o wielkiej skali i poświęconej najwybitniejszemu artyście, jaki kiedykolwiek żył i tworzył na Śląsku. Wszystko, co organizujemy wokół tej wystawy, jest także dla nas niezwykle ważne. A są to działania naukowe, konserwatorskie, edukacyjne, teatralne, popularyzatorskie.
Jest ważna także dla Lubiąża.
Marzy mi się, by ta wystawa uzmysłowiła nam wszystkim, jak ważny dla nas jest Willmann i jak wielkim wyzwaniem dla nas pozostaje Lubiąż. Do dziś nie mamy pomysłu na opactwo, trwają prace konserwatorskie, kończąc się – jednocześnie zaczynają, bo skala potrzebnych prac jest ogromna. Wciąż jest tam coś dużego i kosztownego do zrobienia, choćby wymiana hektarów ceramicznej dachówki na dachach, tysiące metrów kwadratowych zabytkowych tynków, niezliczona liczba pomieszczeń do remontu i adaptacji. Nie udało się nam do dzisiaj znaleźć pomysłu na przyszłość tego miejsca i wciąż nie wiemy, czemu ma służyć.
Przypomnę, że to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na Śląsku, jeden z największych klasztorów świata. Ta wystawa może być traktowana jako swoisty wyrzut sumienia. Powszechnie wszak wiadomo, że do dziś w lubiąskiej krypcie spoczywają szczątki doczesne Willmanna. Należy żałować, że mimo upływu lat spędzonych przez nas na Śląsku, jesteśmy w tym konkretnym przypadku… na początku drogi. Może ta wystawa sprowokuje nas do zastanowienia, co dalej z Lubiążem?
Przewiduje Pan, że wystawa będzie nowym początkiem?
Powstała nie z potrzeby legitymowania naszej wiedzy o Willmannie. To doskonale już zrobiły długoletnie i jakże kompetentne badania oraz wielce uczone, doprawdy bezcenne dla nas publikacje prof. Andrzeja Kozieła. Myślę, że nasza wystawa może sprowokować do refleksji, jak wykorzystać w przyszłości Willmannowską spuściznę, jak sprawić, że będzie dostępna, że będziemy mieli poczucie dumy, że w tym miejscu na ziemi – naszym miejscu – żył i tworzył tak wybitny artysta. To rodzaj upomnienia się o człowieka i przede wszystkim o jego wybitną twórczość zasługującą na o wiele więcej, niż ma to dziś miejsce. Być może Lubiąż jest tym przyszłym „muzeum”, gdzie sztuka powinna się pojawić w szczególny sposób. Wydaje się to naturalne. Jednak nie jest to zadanie dla Muzeum Narodowego we Wrocławiu, które może co najwyżej dzisiaj zorganizować wystawę. Tu trzeba doprowadzić do połączenia mecenatu państwowego, samorządu lokalnego, być może wielkich prywatnych korporacji i spółek skarbu państwa, pozyskania wreszcie ogromnych środków unijnych, bo to już chyba ostatni moment, kiedy możemy o tym rozmawiać. Stan zachowania tej XVII- i XVIII-wiecznej substancji zabytkowej jest wciąż na tyle dobry, że można podjąć się dzieła jej ratowania i przywracania do użyteczności publicznej, choć koszty będą ogromne. W perspektywie czasu wydane pieniądze się zwrócą, bo może to być jedna z największych atrakcji turystycznych regionu.
Dla nas dlatego ta wystawa jest tak ważna, bo składamy nią hołd wybitnemu artyście. Prezentując jego niezwykłe dzieła, po 70 latach po raz pierwszy scalamy jego rozproszone malowidła lubiąskie. Próbujemy zaprezentować Lubiąż epoki Willmanna „narzędziami” oraz sposobem ekspozycji, wizualizacji (temu służy nasza sala immersyjna), technologią (wykorzystujemy współpracę z potentatem informatycznym jakim jest IBM*), wreszcie oprawą scenograficzną i reklamą, jakimi dysponuje wiek XXI. Zadajemy pytanie: co w przypadku Willmanna i Lubiąża przyniesie nam przyszłość? I zapraszamy wszystkich do szukania odpowiedzi.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
* W II etapie trwania wystawy po 15 maja 2020 z uwagi na zagrożenie epidemiologiczne prezentacja IBM będzie niestety niedostępna.
Więcej informacji o wystawie „Willmann. Opus magnum” ➸